6. Popełnione grzechy.

14.4K 673 99
                                    

Alessandro

Przemycanie niedozwolonych rzeczy w więzieniu graniczyło z cudem. Było ciężkie, prawie niemożliwe, a konsekwencje kontrabandy mogłyby skończyć się tragicznie. Bo w więzieniu tragedią był brak pracy, zmniejszenie korzyści. Ograbowanie człowieka z i tak już małej i ścisłej listy przywilejów, praw. Niektórzy łamali się po nocy spędzonej w izolatce, inni, bo nie mogli więcej wysyłać czy odbierać listów od córki i żony. Każdy miał tu coś swojego, nawet pomimo zasranego życia jakie prowadził. Jedni mieli rodziny, które na nich czekały, inni wierzyli, że ich perspektywy nie zmarnują się przez jakieś zapiski w kartotece. Łączyło ich to, że wierzyli, że może tym razem uda im się przejść przez granicę, gdzie spadłby na nich ten cud.

Cud, którego ja dotykałem palcami. Moje oczko w głowie, którego broniłem bardziej niż własnego nazwiska. Kolekcja, która rosła za każdym razem kiedy ona postanawiała zbyt daleko wychylić głowę zza rogu. Moja kontrabanda.

Wszedłem tyłem pod prysznic, pozwalając wodzie spłynąć strumieniem po barkach i w dół brzucha. Była chłodniejsza niż zwykle, ale nie przeszkadzało mi to, bo potrzebowałem orzeźwienia. Mój organizm pracował na wysokich obrotach już od kilku dni nie dając sobie choć chwili wytchnienia. Intensywnie myślałem nad każdym wykonanym przeze mnie ruchem, nad doborem słów, których i tak wypowiadałem coraz mniej w stronę kogokolwiek. Ograniczałem wykorzystywanie swojej pozycji, dając odpocząć tym, którzy pomogliby mi, gdyby wymagała tego sytuacja.

Przymknąłem powieki, obracając ciało w stronę ściany. Obniżyłem głowę, żeby i ją oblała fala wody. Miałem sporo czasu dla siebie, bo chłopaki kłócili się o najdalszy prysznic, zwracając tym uwagę reszty. Nie byłem obserwowany. Lubiłem to. Lubiłem, że od niedawna to ja mogłem być tym, który obserwuje.

Korzystając z okazji sięgnąłem do ukruszonej kafli. Wbiłem paznokieć pod kontem, odsuwając nieduży kawałek glazury. Robiąc to, zawsze wstrzymywałem oddech. Dopiero gdy przed moimi oczami widziałem to, co tam pozostawiłem, byłem w stanie na nowo oddychać.

Złapałem w palce białą słuchawkę, która z wyglądu przypominała przerośnięte ziarno grochu. Była tak malutka, że przy pierwszej próbie bałem się, że utkwi w moim uchu.

Przesunąłem palcem w górę, a zielona dioda przy gumowej nakładce zaświeciła dwa razy na znak prawie pełnej baterii. Oszczędzałem ją jak tylko potrafiłem. Bo próbowałem z całych sił. Próbowałem, ale chęć poznania każdego z jej ruchów była zbyt silna. Dzięki temu małemu urządzeniu mogłem dowiedzieć się naprawdę sporo rzeczy. Potrzebowałem do tego tylko czasu i cierpliwości.

Cierpliwość. Swoją drogą zastanawiałem się, czy rzeczywiście lubiła się bawić tak, jak ja. Bo mi ta zabawa naprawdę się podobała. I nie zamierzałem, kurwa, przestać.

Ruda słuchała muzyki popołudniami, gdy ja przychodziłem karnie czyścić prysznice. Moja obecność tam nie była przypadkiem ani nawet wypadkiem. Była planem. Raz zdarzyło mi się nawet usłyszeć, jak ktoś do niej dzwonił, ale z jakiegoś powodu nie odebrała. Czekałem na odpowiednie momenty, na wyczucie czasu, gdy warto było ryzykować dla dostania się do informacji, których potrzebowałem.

Umiejscowiłem słuchawkę po przeciwnej stronie od prysznica, przy którym dalej trwała zaciekła dyskusja na temat jego użytku. Drugie ucho nastawiłem na podwojoną czujność, tak dla pewności. Gdy dźwięk piosenki dotarł do moich bębenków, nie byłem pewien czy ta się dopiero zaczynała czy może już kończyła. Ale mimo wszystko pozwoliłem sobie wsłuchać się w kawałek tekstu. W ten jeden kawałek, który wyzwalał mnie od syfu, który mnie otaczał. Na jedną chwilę mogłem poczuć się jak człowiek, który zwyczajnie brał pierdolony prysznic, słuchając przy tym muzyki.

Tied with Lancaster [ZOSTANIE WYDANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz