25. Kiedy cień staje się koszmarem

9.1K 517 104
                                    

Veronica

Gapienie się w ścianę w niczym nie pomagało. Sprawiało tylko, że moja głowa jeszcze bardziej skupiała się na obrazie, który przewijał się w niej już od kilku dni. Jedno zdjęcie, które obnażyło nie tylko mnie, ale i prawdę. Prawdę o tym, że ja, Veronica Harris, dopuściłam się przekroczenia granicy, którą ustaliłam sobie na samym początku. Obiecałam sobie, że nie dam wejść sobie nikomu z nich na głowę. Tym czasem skończyłam z jednym z nich i to nie na głowie, a w niej. Bo Aless nawiedzał mnie nie tylko wtedy, gdy był obok. Widziałam go myśląc o czymś miłym. Wyobrażałam sobie jego ciało myśląc o pożądaniu. Czułam na sobie jego dłonie podczas snu. Na każdym pieprzonym kroku towarzyszył mi niczym duch. Nawet mimo tego, że nie mógł być blisko mnie.

Wydałoby się, że powoli popadałam w obsesję. W coś, co nie pozwalało mi funkcjonować w normalny sposób. Kiedy idąc do zakładu, z tyłu głowy mając praktycznie stuprocentową pewność, że go tam nie zastanę, wariowałam. Traciłam chęci na prowadzenie zajęć, na wszelkie rozmowy czy choćby dbanie o swoje własne bezpieczeństwo. Praca Alessa dobijała mnie bardziej niż nachalność Chada. Ignorowałam wszystkie próby kontaktu, jakie wychodziły z jego strony. Ale ten typ był w tym niezłomny. Nie zamierzał poddać się tak łatwo, a ja zamiast martwić się tym, że próbował wejść mi z butami w życie, żyłam tym, czym wcale nie powinnam.

W wolnych chwilach, gdy całe zaufanie przelewałam na strażników, moje palce wystukiwały w klawiaturę telefonu imię i nazwisko Alessandro. Może chciałam upewnić się, że wcale go sobie nie wymyśliłam i rzeczywiście był gdzieś tam, dalej w tym samym hotelu. Może chciałam po prostu zobaczyć jego zdjęcie z komisariatu, zrobione na białym tle z numerami wskazującymi na jego niemal dwumetrowy wzrost. A może po prostu nie potrafiłam powstrzymać się przed dziwnym uczuciem, które wypełniło mój żołądek. Cokolwiek z tego bym nie wybrała, żadna wymówka nie wydawał się wystarczająca. Zaniedbywałam siebie, praktyki, a nawet relacje z rodziną.

- Jezu! – powiedziałam nieco za głośno po tym, jak zdałam sobie sprawę, że dzisiaj była moja kolej na odebranie Theo ze szkoły.

- Wszystko w porządku? – dopytał jeden ze strażników, robiąc krok w moją stronę. Zanim zdążyłam zasłonić usta ze wstydu, pokiwałam głową w nadziei, że nie uznają mnie za gadającą do siebie wariatkę. Choć już czasem zdarzało im się tak na mnie patrzeć. Głównie ze względu na tematykę moich zajęć. No i ten jeden raz, gdy trochę mnie poniosło, a z głośników popłynęła włoska piosenka...

- Wygląda pani blado, mamy ich już wyprowadzić? – Skinął głową na osadzonych.

W mojej głowie automatycznie rozpoczęła się walka, która z góry była przegrana. Wiedziałam to i ja, i moje usta, które bez wahania odpowiedziały strażnikowi.

- T-tak. W zasadzie to tak – odparłam. Mężczyzna zamrugał kilka razy, zupełnie jakby chciał upewnić się, że zaraz nie wykituję. Sądząc po biciu mojego serca, wcale nie było mi do tego daleko. Wgapiałam się w jego niebieskie ślepia, które zdawały się wyrażać resztki współczucia.

- Chad, zabieramy ich – powiedział powodując, że włosy na moich rękach stanęły dęba.

Mój żołądek wypełnił się dziwnym poczuciem stresu, kumulującego się aż do gardła. Na całym ciele czułam, jakby literki ze wszystkich wysłanych przez niego wiadomości biegały mi po skórze. To uczucie szybko doprowadziło do tego, że przed oczami znowu miałam zdjęcie mnie w objęciach Alessa. Każda, choćby najkrótsza droga przypominająca mi o tym MMSie była katorgą. Wystarczyły mi nawet te durne błagania Chada.

Tied with Lancaster [ZOSTANIE WYDANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz