13. Krzyż na drogę

11.2K 648 171
                                    

Veronica

Dojście do siebie zajęło mi kilka dni, które spędziłam na samotnym wypełnianiu tabelek w formule pracy zdalnej. Nieważne ile razy nie analizowałabym słów Chada, nie potrafiłam do niego oddzwonić. Szczerze mówiąc, to im więcej o tym myślałam, tym bardziej byłam na niego wściekła. Tak samo jak i na Theo tyle, że on miał osiem lat, a Chad był dorosłym facetem, do cholery. Cała ta sytuacja była tak absurdalna, że mimo zapchanego nosa marzyłam o powrocie do zakładu. To również brzmiało dość absurdalnie, ale tam przynajmniej miałam tyle pracy, że nie musiałam więcej analizować tego, co miało miejsce.

Tak mi się przynajmniej wydawało, bo wsiadając do autobusu i patrząc na lampę, myślałam o Chadzie. Idąc przez błotną drogę, wchodząc przez bramę, a nawet wtedy, gdy dostałam wiadomość. Za każdym razem z tyłu głowy miałam jego postać z wykrzywionym wyrazem twarzy. Dokładnie tym, z którym mnie wtedy tam zostawił.

Gdyby tego było mało, wchodząc do środka prawie wyrżnęłam się na jednego ze strażników, potykając się o własne nogi. Byłam zdecydowanie zbyt rozkojarzona, a nic tego dnia nie szło na moją korzyść. Nawet głupie, przyjarane tosty. Nawet one.

- Veronica Harris? – Usłyszałam swoje imię, kiedy poprawiałam guziki koszuli. Tego dnia postawiłam na elegancki ubiór, składający się z prostych, czarnych spodni i białej koszuli z falbaną przy kołnierzu.

- We własnej osobie. – Obróciłam się w stronę, z której wołał mnie męski głos. Nie spojrzałam kto był jego właścicielem, zajęta zapinaniem ostatniego guzika, który za cholerę nie chciał przejść przez za mały otwór.

Jednak głośne odchrząknięcie skutecznie powstrzymało mnie od kontynuowania walki z koszulą, którą o dziwo udało się w końcu zapiąć.

- O... Pan kierownik. – Posłałam mu niezręczny uśmiech gdy tylko złapaliśmy kontakt wzrokowy. – Czy coś się stało?

- Tak. Właśnie dlatego pani szukałem. Zapraszam do mojego gabinetu, nie będziemy urządzać schadzek w korytarzu. – Wskazał dłonią na część korytarza prowadzącą do jego biura. Przełknęłam ślinę, nie wiedząc czego się spodziewać zwłaszcza, że jego ton brzmiał dość poważnie.

Kroczyłam za nim w ślimaczym tempie, chcąc to jakoś opóźnić. Ale jedyne, co mogłam zrobić to wejść do środka i posadzić tyłek na krzesełku, które zazwyczaj służyło osadzonym. Siadając na nim i widząc minę kierownika, nawet czułam się jak jeden z nich.

- Panno Harris, będę miał do pani nietypową prośbę. Zapewne jeszcze Pani tego nie wie, ale pani prowadzący, Pete Baker, poszedł na chorobowe. A to właśnie on jest odpowiedzialny za zajęciem się wierzącymi osadzonymi, których co prawda nie ma dużo, ale zgodnie z prawem kapliczka musi znaleźć się w zakładzie nawet, jeśli tylko jeden z nich jest wierzący. – Poprawił się na krześle. – Oczywiście mamy osadzonych o różnych wyznaniach, ale Baker zajmował się katolikami. Jako, że nie pojawi się w pracy w niedzielę, przesunęliśmy termin spotkania wierzących na dzień dzisiejszy.

Słuchałam go na wdechu, żeby na pewno nic mi nie umknęło. Czekałam też, aż w końcu dowiem się, co miałam z tym wszystkim wspólnego oprócz faktu, że Pete Baker był moim teoretycznym przełożonym na co dzień.

- Tutaj przychodzi kwestia pani i zastępczego opiekuna na czas nieobecności Bakera. Wybrany przeze mnie pracownik oprowadzi panią po kapliczce i wyjaśni pokrótce o co chodzi. Chciałbym, żeby wzięła pani czynny udział w tym przedsięwzięciu, bo z tego co pamiętam, w formularzu praktyk zaznaczyła pani neutralność religijną. – Położył ciężkie dłonie na biurko, łapiąc myszkę w jedną z nich. Zaczął klikać coś na komputerze, a potem rzucił mi pytające spojrzenie. – Czy mogę na panią liczyć, panno Harris?

Tied with Lancaster [ZOSTANIE WYDANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz