Rozdział 41: Krok w nieznane

717 64 11
                                    

Lily doświadczała ostatnio różnych uczuć, o których zdążyła już zapomnieć. Troska Rose o nią i jej zdrowie, tak rzadko okazywana w jej świecie. Czuły dotyk dłoni na włosach tuż przed snem. Jednak nic nie mogło się równać z promieniami wschodzącego słońca na jej skórze.

Blade światło poranka pieściło jej ciało niczym aksamitna pieszczota kochanka. Ciepło rozlewało się po każdym centymetrze odsłoniętej skóry, powoli rozgrzewając ją i budząc do życia. Czuła, jak promienie tańczą na jej policzkach i szyi. Przymknęła oczy, delektując się tą ulotną chwilą fizycznej przyjemności.

Słońce było jeszcze nisko nad horyzontem, jego blask przytłumiony, ale i tak zdawało się wypełniać Lily nową energią. Mrowienie rozchodziło się po jej ciele z każdą sekundą coraz śmielszego dotyku światła. Wiatr, choć lekki, wydawał się teraz chłodniejszy na tle ciepła bijącego z nieba.

Nie czuła się odrodzona - zbyt wiele ciężaru nosiła na barkach, by poranne promienie mogły ją całkowicie odmienić. Czekała ją niebezpieczna przeprawa przez bezlitosną pustynię. Ale ten moment, ta krótka chwila ukojenia w cieple wschodzącego słońca, dodawała jej sił. Czuła, jak jej mięśnie rozluźniają się, krew szybciej krąży w żyłach. Fizyczne doznania koiły zmęczone ciało, nawet jeśli dusza wciąż pozostawała pełna niepokoju.

Nagłe szarpnięcie za ramię przywróciło ją do rzeczywistości. Dłoń Rose zacisnęła się na jej przedramieniu, wyrywając ją z ulotnej chwili ukojenia.

- Musimy się pospieszyć - syknęła, a w jej głosie pobrzmiewała nuta zniecierpliwienia i niepokoju. - O siódmej Sven przyjdzie do stajni, nie może nas tam zastać.

Lily skinęła głową, choć niechętnie opuszczała skąpane w porannym słońcu miejsce. Ruszyły biegiem wzdłuż murów, trzymając się blisko kamiennych ścian. Chłodny dotyk szarego kamienia kontrastował z ciepłem, które jeszcze przed chwilą pieściło jej skórę.

Biegły przed siebie, a Lily po raz pierwszy miała okazję przyjrzeć się warowni z tej perspektywy. Jej ogrom wprawiał w zdumienie - potężne, szare mury z kamienia zdawały się sięgać nieba, a rozległy dziedziniec emanował surowością. Jednak nie dane jej było podziwiać architektury - Rose nieustannie ciągnęła ją za sobą, poganiając do szybszego tempa.

Czuła, jak jej oddech przyspiesza, a serce tłucze się w piersi. Adrenalina krążyła w jej żyłach, mieszając się z niepokojem. Przemykały w cieniu murów, a echo ich kroków rozbrzmiewało w porannej ciszy. Lily próbowała dostosować się do tempa Rose, choć jej ciało nie było przyzwyczajone do takiego wysiłku.

Dotarły wreszcie do masywnych, drewnianych wrót. Lily oparła się plecami o zimny mur, łapiąc oddech po forsownym biegu. Jej płuca paliły żywym ogniem. Rose natomiast, nawet nie marnując chwili na złapanie tchu, chwyciła w dłonie ciężką, zardzewiałą kłódkę zabezpieczającą wejście. Wyjęła z włosów spinkę i zaczęła zręcznie w niej grzebać. Jej smukłe palce poruszały się z wprawą, jakby od lat parała się włamaniami. Rozległo się ciche kliknięcie i po chwili wrota stanęły przed nimi otworem, ukazując wnętrze tonące w mroku.

Lily nie czekała na zachętę Rose, ruszyła za towarzyszką w głąb stajni. Gdy tylko przekroczyły próg, otoczyły je ciemności, ledwie rozpraszane pojedynczymi smugami światła wpadającymi przez wąskie okienka. Panował tu lekki chłód, a powietrze było ciężkie od specyficznego zapachu stajni - mieszaniny woni siana, skóry i zwierzęcego potu. Słychać było ciche prychanie i parskanie koni, których sylwetki majaczyły w półmroku.

Lily rozglądała się czujnie dookoła, próbując przyzwyczaić oczy do panującego tu półcienia. Rzędy boksów ciągnęły się po obu stronach, skrywając w swych wnętrzach szlachetne rumaki.

Syn Gniewu (18+ zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz