Grayson
Spierdoliłem.
Nie trzeba mi było tego uświadamiać, bo dobrze o tym wiedziałem. Kopnąłem kamień leżący pod moja stopą, ale nie zmniejszył poziomu mojej złości.
- Niech to szlag! – krzyknąłem w przestrzeń, w której przed momentem znajdowała się sylwetka Casey.
Palnąłem obietnicę o dzisiejszych wyścigach bez zastanowienia, a teraz kurewsko tego żałowałem. Nie mogłem na to pozwolić. Właściwie mieliśmy układ, więc powinno tak być, prawda? Chodziło o to, że zamierzałem zwlekać z tym tak długo, jak tylko można. Nie miałem ochoty narażać ją na niebezpieczeństwo, jakie za sobą nosiły piątkowe wieczory. Nie zamierzałem pozwalać, by wciskała pedał gazu bez opamiętania, a pierdolony Theodor Miller działał mi na przekór, broniąc jej. Powinienem go znaleźć i zbić na kwaśne jabłko, ale nie widziałem go w zasięgu wzroku. Pewnie pobiegł za Hopkins, a mi krew gotowała się w żyłach. Widziałem, jak na nią patrzył. To, jak stawał w jej obronie... jeżeli sądził, że byłem kimś, kogo Casey powinna się bać, to był w pierdolonym błędzie. To on powinien martwić się o to, czy nie zrobię mu krzywdy.
Ostatnie, na co miałem w tej chwili ochotę, to wyścig. Być może adrenalina pozbyłaby się zdenerwowania spowodowanego kłótnią, ale przypomniałaby mi o tym, że Casey w nim nie uczestniczy. To było cholernie ciężkie nawet dla mnie do zrozumienia, ponieważ chciałem ją na pasie startowym, a z drugiej strony zrobiłbym wszystko, by się znalazła jak najdalej stąd. To na pewno nie była potrzeba ochrony, bo przecież jej nienawidziłem, racja? Może jakiś przejaw człowieczeństwa.
Straciłem wszystko. Na jaką cholerę się z nią kłóciłem? Mogłem od początku machnąć ręką na niebezpieczeństwo, jakie na siebie zsyłała i każde z nas miałoby to, czego potrzebowało.
Oprzytomniałem się.
Uniwersytet Florydzki.
Ocena z wychowania fizycznego.
Kurwa, nie mogłem pozwolić, aby to przepadło. Zrobię wszystko, by Hopkins wróciła do układu, chociaż to będzie trudne. Już teraz miała mnie dosyć. Muszę znaleźć sposób, by znów zaczęła ze mną tańczyć.
Niewiele myśląc, wybrałem numer telefonu do przyjaciela. Pikanie oznajmiające oczekiwanie na połączenie, wprawiało mnie w drgawki. Wyklinałem każdą mikrosekundę, w której nie odbierał. Nerwowo podążałem do samochodu.
- Grayson? – wymruczał pytająco do słuchawki, jakby nie miał mnie podpisanego w księdze kontaktów.
Xavier nie uczestniczył w wyścigach i starał się mnie kilka razy od nich odwieźć, ale na marne. Będzie mi znów wyrzucał, że nadal biorę czynny udział w tym przedsięwzięciu, ale miałem to głęboko w poważaniu. Musiałem się mu wygadać.
- Muszę pojeździć po mieście – emocje się we mnie gotowały, gdy wyrzuciłem zdanie na jednym oddechu.
- Nie masz dzisiaj tych zasranych wyścigów?
- Miałem, kurwa. Podjadę po ciebie – oznajmiłem, po czym się rozłączyłem.
Chwilę później Xavier siedział już w moim samochodzie.
- Chodzi o Hopkins. – Zacząłem, nie tracąc czasu.
- Tą, z którą tańczysz walca? – Uniósł brwi, zapinając pas bezpieczeństwa. Z piskiem opon ruszyłem w miasto, wybierając możliwie najdłuższą drogę, by zrobić koło wokół Bostonu. To będzie długa rozmowa.
- Tak, o nią – wycedziłem przez zęby.
- Co z nią?
Opowiedziałem mu o wszystkim, od początku, do końca. Czekając na jego odpowiedź, przeciągająca cisza zmusiła mnie oderwać wzrok od ulicy i popatrzeć w bok, czy czasem nie wypadł przez drzwi w trakcie jazdy. Siedział nadal w tym samym miejscu, wryty w fotel pasażera.
Westchnął, po czym odpowiedział:
- Spierdoliłeś.
- Wiem o tym! – uderzyłem rękoma o kierownicę. Rozbolały mnie wszystkie palce, ale nadal nie pozbyłem się złości.
- Co teraz zamierzasz?
- Po to, ci do jasnej cholery wszystko powiedziałem, żebyś ty mi poradził.
- Nie chcę cię martwić, ale zjebałeś do takiego stopnia, że nie wiem, czy jest co naprawiać – zamyślił się, pocierając ręką swój podbródek, na którym wyrastał delikatny zarost.
- Świetnie. Jeszcze jakieś słowa na pocieszenie? – zadrwiłem. Miałem nadzieję, że wszystko mi rozjaśni, a on zasiewał we mnie coraz to większe zwątpienie.
- Grayson, musisz przestać być tak pochopny, a może połowa problemów z twoje życia zniknie. Miałbyś mniej do naprawiania.
- Nie potrzebuję teraz twoich mądrości. Co mam zrobić do cholery? – zapytałem gniewnie, jakby całe zajście było jego winą.
- Daj jej czas. A później... później możesz się modlić, żeby w ogóle chciała na ciebie patrzeć – mruknął.
Przekląłem go pod nosem, co wyłapały jego uszy.
- Przestań siać tyle zniszczeń, to nie będziesz wiecznie chodzić po ruinach swoich działań.
Milczałem, usiłując wymyśleć sposób na ponowne przyciągnięcie do siebie Hopkins, ale nie miałem żadnego asa w rękawie oprócz wyścigów, które ona z kolei porzuciła. Nie było już czym ją manipulować.
Niechętnie musiałem przed sobą przyznać, że Xavier miał rację. Mogłem się tylko modlić, by Hopkins w ogóle chciała ze mną się konfrontować.
![](https://img.wattpad.com/cover/363323823-288-k331588.jpg)
CZYTASZ
Infinity, baby - cz. 1
Romance"Piekło jest we mnie. Chcąc mnie od niego uratować, musiałbyś mnie zabić." - fr. Casey Hopkins nienawidzi szkolnego koszykarza, Graysona Payne, bo ten wyśmiał ją przed całą szkołą. Jest na niego wściekła i podczas palenia Marlboro z innymi uczniami...