14. Rany, które się nie goją

334 7 0
                                    

Casey

Ostre narzędzie nacinało skórę mojego uda. Pozwalałam, aby krople krwi kapały na marmurowe płyty. Ślepo się w nie gapiłam, jakby nie należały do mnie. Po policzkach płynęły łzy, ale tym razem przyczyną był ból fizyczny, który sobie zadawałam. Słony smak trafiał do ust, które rozchyliłam, głęboko dysząc. W tych krótkich momentach, starcia delikatnego ciała z naostrzoną żyletką, zapominałam o całym piekle do którego zaprowadził mnie Asher. Jedyną drogą, by zapomnieć na chwilę o jednym piekle, jest stworzenie sobie kolejnego.

Tak bardzo chciałam przestać się nienawidzić, jednocześnie tak ciężko było wyjść z przeświadczenia, że to cokolwiek pomaga. Żyletka nie zmieniała faktów. Nie zacierała wspomnień, ani nie wysłuchiwała mojego płaczu. To jedna z tych rzeczy, o których nie wiedziała nawet Harper, ani Colton. Jeżeli nie powiedziałam im o nim, nie mieli prawa wiedzieć o mojej autoagresji.

Schowałam narzędzie do pudełka po zapałkach. Zawsze tak robiłam. Dzięki temu wiedziałam, że nikt nie będzie do niego zaglądał, jeśli jakimś cudem udało by się je znaleźć w kratce od wentylacji. Otarłam łzy, które zdążyły zastygnąć na szorstkiej skórze policzków. Podniosłam się z podłogi i spoglądnęłam na swoje odbicie w lustrze. Zazwyczaj unikałam patrzenia sobie w oczy, bo to w takiej chwili musiałam mierzyć się z wszystkim, czego w sobie nie znosiła. Tym razem było inaczej. Zanurzałam się w swoich oczach bez końca i widziałam zupełną pustkę, chociaż rozpaczliwie pragnęłam zobaczyć w nich dawną siebie. Wrażenie, że Asher w ciągu kilkunastu minut obdarł mnie z całego jestestwa, zabierając ze sobą moją duszę było nie do pokonania.

Już nie byłam tą Casey, która pożerając lody Ben&Jerry, śmiała się gardłowo na całe mieszkanie, oglądając powtórki „Przyjaciół". Nie byłam również tą Casey, która uwielbiała malować farbami akrylowymi, odwzorowując obrazy ze swojej wyobraźni. Nadal kochałam te cholerne lody waniliowe do których miałam odwieczną słabość i to była jedna z niewielu rzeczy, których Asher nie zdołał mi zabrać z dawnego życia. Tak określałam właśnie czasoprzestrzeń – przed tym, co zrobił i po tym, co mi zabrał. Nie muszę chyba nakreślać, że wszystko przed nim było lepsze. Było inne. Moje. Wtedy miałam wrażenie, że zdołam zdobyć świat i podbić światowe galerie sztuki swoimi marnymi obrazami. Dziś już zdawałam sobie sprawę, że byłam nic nie warta. To on mnie do tego doprowadził, ale z jakiegoś niewyjaśnionego powodu obwiniałam o to siebie. Tylko i wyłącznie siebie, bo byłam jedyną, na którą mogłam skierować cały swój ból. Nie zmieniało to faktu, że go nienawidziłam, a gdybyśmy zostali kiedykolwiek sam na sam, najpierw poderżnęłabym mu fiuta, a później gardło. I nie miałabym absolutnie wyrzutów sumienia. Jak to jest więc mijać się z kimś, wobec kogo masz mordercze chęci? Wystarczy wyłączyć mózg, powracając do tego, jak żyletka wbija się głęboko w ciało.

Porzuciłam stare zainteresowania, bo nie zasługiwałam na szczęście. Nie zasługiwałam na to, żeby cieszyć się, kiedy w moim wnętrzu rozgrywała się prawdziwa wojna.

- Cass, wyjdziesz stamtąd dzisiaj? Siedzisz już tam pół godziny– zza drzwi doszedł mnie rozdrażniony głos taty. 

- Już wychodzę! – krzyknęłam, a mój głos owiał się w niską chrypę.

Poprawiłam w lustrze uciekające kosmyki włosów z koka i próbowałam osuszyć oczy, aby pozbyć się czerwonego koloru tęczówek. Wzięłam głęboki wdech i odkręciłam wodę z kranu dla pozoru. Już miałam sięgnąć po klamkę, kiedy przypomniały mi się pozostawione przeze mnie krople krwi na podłodze. Niedawno o nich zapomniałam, a mamie ściemniłam, że polała mi się krew z nosa. Musiałam być ostrożna, bo w innym przypadku w końcu się zorientują.

Infinity, baby - cz. 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz