17. Raz się żyje, Payne

325 7 0
                                    

Grayson

Spojrzałem na komórkę, na której podświetlało się imię Ashera. Nie miałem z nim takiej więzi jak z Xavierem, ale bez wątpienia, był jedną z osób, z którą utrzymywałem stały kontakt. Pomimo tego, że ograniczał się on głównie do imprez i treningów – tak jak i ja, należał do drużyny koszykarskiej. Wibrowania doprowadzały mnie do szału. Przekląłem pod nosem i chwyciłem urządzenie ubrudzonymi od smarów rękoma. Od rana siedziałem w garażu, naprawiając stary skuter ojca. Nie był mi w zasadzie do niczego potrzebny, ale to pozwalało mi nie myśleć o dręczących mnie problemach.

- Czego? – zapytałem, nie siląc się na przywitanie. Nie lubiłem, gdy ktoś przeszkadzał mi w pracy, a Asher nigdy nie miał nic poważnego do powiedzenia, za to był uparty jak osioł. Dzwoniłby do upadłego, aż bym nie odebrał.

- Może grzeczniej, co? Organizuję dzisiaj spontaniczną domówkę. Wpadniesz? – ekscytacja w jego głosie była łatwo wyczuwalna. Domówka oznaczała, że jego starzy wyjechali na kolejne wakacje w środku roku. Byli pieprzonymi właścicielami prężnie działającej marki odzieżowej, więc pozwalali sobie na różne przyjemności, z czego korzystał również Asher.

Z mojego gardła wyrwał się pomruk niezdecydowania. Dawno nie byłem na żadnej imprezie, a poza tym, przydałaby się mała dawka alkoholu, by na chwilę zamglić ponurą rzeczywistość. Milczałem jeszcze przez chwilę, ale właściwie nie znalazłem żadnego sprzeciwu, przez który miałbym się tam dzisiaj nie zjawić.

- O której?

- Dwudziesta. Będzie trochę ludzi.

- Znów zaprosiłeś pół szkoły? – zażartowałem, chociaż podobało mi się, że mogłem przebierać w laskach. To bez wątpienia jedna z lepszych rzeczy domówek. Mogłem brać, którą chciałem, kiedy nadeszła mi na to ochota. Gdyby mogły, ustawiłyby się w kolejce do mojego łóżka.

- Może ciut więcej, niż pół – zarechotał.

- Będę – potwierdziłem. – Tylko nie przeleć wszystkich, zanim tam dotrę.

- Zależy od tego, kiedy dotrzesz – prychnął.

- Znając ciebie, to przelecisz nawet pieprzoną lampę. Najchętniej bzyknąłbyś wszystko, co się rusza – wyrzuciłem mu bez ogródek.

- Raz się żyję, Payne. Bądź przed czasem, a może zostawię ci tą lampę.

Pokręciłem głową w niedowierzaniu. Kumpel nawet się nie krył co do swoich zapędów, a mnie nie powinno to w zasadzie dziwić.

- Dzwoniłeś po Xaviera? – zmieniłem temat.

- Za chwilę to zrobię.

Rozłączył się, a ja powróciłem do naprawiania skutera.

***

Przebierałem w ubraniach, nie wiedząc, co na siebie włożyć. Tego typu problemy posiadały zazwyczaj dziewczyny, więc może byłem jedną z nich. W końcu zdecydowałem się na jasne jeansy i białą koszulę. Podobno łatwiej uwieść kobiety w takim wydaniu. Nie rozumiałem, czemu lgnęły do tego jak ćma do światła.

Spryskałem się perfumami Saint Laurent, które dostałem pod gwiazdkę od mamy. Ceniłem, że znała mój ulubiony zapach. Znała różne fakty z mojego życia, chociaż nigdy się o nich nie wypowiadałem. Może wyciągała wnioski z analizy mojej osoby. Jeśli tak, to świetnie jej szło.

Dotarłem pod dom Ashera, a z wnętrza dudniła głośna, skoczna muzyka. Przypomniało mi się, że Casey kiedyś u niego była na jednej z domówek. Zastanawiałem się, czy dzisiaj również zaszczyci swoją obecnością, chociaż pamiętam to jak przez mgłę. Może mi się wydawało i nigdy jej tam nie było. Nie wiem, w końcu nie zwracałem na nią wcześniej uwagi. Nie brałem ją jako potencjalną dziewczynę do przelecenia, więc czemu miałbym zwracać?

Infinity, baby - cz. 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz