Grayson
- Weź się w końcu w garść – warknął Xavier, kiedy zapalałem kolejnego papierosa. Gówno mnie obchodziło, że to siódmy z rzędu. – Staczasz się po równi pochyłej w dół.
Jakbym tego nie wiedział.
Od piątku zachowuję się, jakby ktoś rozerwał mnie na strzępy. Nie do końca wiedziałem, co było tego powodem. Czy utracona szansa na Uniwersytet Florydzki, kłótnia z tą dziewczyną, czy może nicość bijąca z jej zielonych tęczówek, która nawiedzała mnie od poniedziałku, wytykając, że byłem skurwysyńskim draniem. Dotarło to do mnie, przez co czułem się podle.
- Nie zabronisz mi chyba palić, co? – zapytałem oschle. Przyjaciel próbował ustawić mnie do pionu, a ja zamierzałem walczyć z nim tak długo, jak tylko się da. Nie powinienem, skoro dawał z siebie wszystko, byle bym po raz kolejny nie stracił kontaktu z rzeczywistością, ale byłem w zbyt beznadziejnym nastroju, by się tym przejmować.
Dzisiaj był czwartek, co oznaczało, że ćwiczyliśmy z Panią Wood walca. Pomimo sporu między mną a Casey, nadal byliśmy zmuszeni tańczyć w parze. Miałem tylko nadzieję, że się z tego nie wycofała. Nie mogłaby... a jednak, coś we wnętrzu podpowiadało, że owszem, mogłaby. Wtedy starałbym się o pierwsze miejsce w walcu z całkiem inną dziewczyną, a Hopkins nie zajmowałaby zbędnego miejsca w moim życiu. Ta myśl wydawała się rozsądna, ale z jakiegoś powodu była też przytłaczająca. Hopkins stała się nieodłącznym elementem mojej codzienności – myślałem o nadchodzących próbach, czy o tym, jak jej dokuczyć. Ostatnio nawet zastanawiałem się, co jada na śniadanie, i ta myśl była definitywnie idiotyczna.
Trwała przerwa na lunch, a my, zamiast zjeść, jak inni rozsądni ludzie, staliśmy przed bramą szkoły, paląc Marlboro. Właściwie to tylko ja paliłem, a Xavier wcale nie chciał tutaj być. Najchętniej wszedł by już do środka, bo nie mógł patrzeć, jak truję się kolejną dawką nikotyny. Niekiedy zastanawiałem się, kiedy nastanie dzień, w którym Xavier będzie miał dość wyciągania mnie z dołków, w jakie sam siebie wrzucałem. Na razie z jego oczów mogłem wyczytać chęć mordu, ale nie znajdowałem w nim choć cienia powolnego poddawania się.
Żałowałem, że Casey nie przychodziła już palić za budynek szkoły po tamtym incydencie. W innym wypadku mógłbym dalej jej dokuczać, a ona uroczo by się wściekała.
Kurwa. Czemu w ogóle poświęcam takim gównianym myślom uwagę?
- Gaś tego papierosa i lepiej, żebyś dzisiaj więcej nie palił. Nie mam zamiaru odwozić cię na czyszczenie, mam lepsze rzeczy do roboty.
Wykonałem polecenie. Nie, żebym się go słuchał, po prostu zbliżał się koniec przerwy. Zamknąłem na chwilę powieki i gdybym mógł, usnąłbym tutaj na stojąco. Gówniany miałem sen od kilku nocy. Pozostawało mi tylko przeklinać moment, w którym postanowiłem dopiec Casey Hopkins. To ona była powodem, przez który komplikowałem proste sprawy. Nie byłoby kłótni i nie byłoby wyścigów, gdyby nie mój niewyparzony język.
Wróciliśmy do budynku, by odbyć lekcję z Panią Wood. Sala wypełniała się uczniami, a ja oddychałem głośno, czekając na swoją towarzyszkę. Gapiłem się na plecy kolesia przede mną, bylebym tylko nie musiał się z nią konfrontować, chociaż powinienem zrobić to jak najszybciej. Miejsce obok długo pozostawało puste, aż zaczynałem podejrzewać, że Casey rzeczywiście zrezygnowała z tańca. Zakiełkował się we mnie strach z tego powodu, ale gdy nareszcie, kątem oka zarejestrowałem jej sylwetkę, miałem ochotę skakać z radości.
- Nie traćmy czasu i zaczynajmy! – piskliwy ton z początku sali docierał do moich uszów, raniąc je. Mógłbym go jednak znieść, gdyby przyszła taka potrzeba, z kolei bezsilności w głosie dziewczyny obok – absolutnie, kurwa nie. - Muzyka start!
CZYTASZ
Infinity, baby - cz. 1
Romance"Piekło jest we mnie. Chcąc mnie od niego uratować, musiałbyś mnie zabić." - fr. Casey Hopkins nienawidzi szkolnego koszykarza, Graysona Payne, bo ten wyśmiał ją przed całą szkołą. Jest na niego wściekła i podczas palenia Marlboro z innymi uczniami...