Casey
Po powrocie do mieszkania starałam się udawać całkowicie nieporuszoną, by nikt nie zadawał zbędnych pytań. Ucieszyłam się na widok Declana grającego na komputerze. Oznaczało to, że nie będzie zasypywał mnie bezsensownymi pytaniami, na które nigdy nie znajdowałam odpowiedzi. Położyłam się wygodnie na łóżku, naciągając na siebie kołdrę. Było mi gorąco, ale materiał dawał złudne poczucie bezpieczeństwa, więc przytuliłam go do siebie jeszcze mocniej. Kurczowo zaciskałam na nim palce, jakby miał mnie uchronić przed nadciągającym piekłem, którym były moje myśli.
Po krótkiej chwili stwierdziłam, że dźwięcząca cisza w uszach niczemu nie zaradzi, więc niechętnie wstałam po słuchawki. Podłączyłam je do telefonu i wróciłam na materac. Już nie udawało mi się ułożyć tak wygodnie, jak poprzednio, ale chociaż miałam czym zagłuszyć myśli. Pozwoliłam, aby muzyka wdarła się w każdą część mojego ciała. Miałam dwa nastroje – uciekałam w emocje, lub przed nimi. Wszystko zależało od tego, czy umiałam nimi zarządzać. Po sytuacji z Graysonem całkowicie straciłam kontrolę, toteż zalewały mnie uczucia, których nie chciałam przy sobie trzymać.
Nie powinnam myśleć, że wszystkiemu winna byłam ja, ale tak właśnie się czułam. Grayson nie chciał mnie na wyścigach, chciał jedynie mnie wykorzystać do swojego celu, a Asher... też mnie wykorzystał w bestialski sposób. Nie liczyło się to, że miałam kochanych przyjaciół. Kiedy chodziło o zniszczenia, nie spoglądało się w słońce, doceniając, że świeci. Myślało się tylko o tym, co zostało zrujnowane.
Byłam już pewna, że ta dwójka działała w spisku przeciwko mnie. Wtedy, pod szkołą, powinnam była słuchać Coltona i nie dać się wciągnąć w tą podstępną grę, ale byłam za ślepa by zobaczyć powiązanie. Teraz pozostawało mi siedzieć cicho, licząc na to, że koniec roku nadejdzie jak najszybciej.
Niekiedy myślałam, że moje cierpienie minęło, ale wtedy przychodziły takie sytuacje jak ta, które utwierdzały w tym, że tak naprawdę nigdy mnie nie opuściło. Ponownie straciłam wiarę, ale tym razem nie pozwolę, by nadzieja wróciła.
Bo jej już dla mnie nie było. Nikt nie zdoła mnie uratować przed samą sobą.
Zatopiłam się w rozbrzmiewających dźwiękach, tłumiąc krzyk. Po raz kolejny.
***
Weekend minął mi okropnie. Nie chciałam słyszeć budzika rozlegającego się na komodzie. Ignorowałam do tak długo, że drzwi do pokoju w końcu się otwarły, ukazując w nich sylwetkę rodzicielki. Udawanie, że umarłam, chyba nie wchodziło w grę, więc nie zamykałam oczów, gapiąc się ślepo w biały sufit. Obudziłam się już chwilę temu – mało spałam przez ostatnie dwa dni, a kiedy poniedziałek nadciągał nieubłagalnie, brzuch skurczał się z nerwów. Oznaczało to ponowną konfrontację z Graysonem.
Wpatrywanie się w ścianę przynosiło ukojenie. Myślałam o tym, jak by to było przepaść w przestrzeni, do której emocje nie docierają. A może teraz, gdy leżałam w bezruchu, ignorując dzwonek alarmu, już się w niej znajdowałam? Nie wiedziałam.
- Casey! Natychmiast wstawaj!
Sądząc po rozdrażnionym głosie, wyprowadziłam mamę z równowagi. Declan z kolei nadal pochrapywał, a z jakiegoś powodu to mnie obwiniała o to, że nie stałam jeszcze na nogach.
Nie odpowiedziałam. Nie miałam najmniejszej ochoty na awantury z samego rana. Już wystarczało, że zapewne jedna czekała mnie w szkole. Przez ten weekend rozważałam wiele opcji – ucieczka, zmiana college'u czy udawanie chorej, ale żadna z nich nie była na tyle rozsądna, bym mogła się jej trzymać. Nie było innej opcji, niż po raz kolejny stanąć do walki z Graysonem Payne. Żółć podchodziła mi do gardła na samą myśl.
CZYTASZ
Infinity, baby - cz. 1
Romance"Piekło jest we mnie. Chcąc mnie od niego uratować, musiałbyś mnie zabić." - fr. Casey Hopkins nienawidzi szkolnego koszykarza, Graysona Payne, bo ten wyśmiał ją przed całą szkołą. Jest na niego wściekła i podczas palenia Marlboro z innymi uczniami...