Casey
Rutyna w moim życiu była czymś niezmiennym. Przyzwyczaiłam się, że wszystko miało odpowiednie miejsce i odpowiedni czas. Tygodnie zataczały koło, a ja niekiedy zastanawiałam się, czy nie powtarzam tego, co już raz się wydarzyło. Dnie zlewały się w jedno, ale jakoś w taki sposób, dawało mi to ukojenie. Rutyna była bezpieczną przystanią, schronieniem, dzięki któremu nie wychylałam się ze swojego cienia. Wszystko się jednak zmieniło dwa tygodnie temu. Od tamtej pory miałam wrażenie, że gdziekolwiek przeszłam, kolejne pary oczów decydowały się zawiesić akurat na mnie. Przeszywały mnie na wskroś, przez co czułam, że się kurczę. Kiedy jednak na horyzoncie pojawiał się Payne, znikał cały świat. Każda komórka mojego ciała miała ochotę go zaatakować.
Nastał kolejny poniedziałek.
Kolejny, cholerny poniedziałek.
Chodzenie do szkoły stało się jeszcze większym przekleństwem, od kiedy padłam ofiarą dowcipów Graysona. Uczniowie Boston High School zapewne obstawiali, czym zamierza mnie teraz zaatakować. Bez dwóch stań, nie byli przygotowani na odwet z mojej strony. Nie zamierzałam jednak pozostawić te wszystkie jego posunięcia bez konsekwencji. Chciałam, aby poczuł się tak podle, jak ja, chociaż liczyłam się z tym, że to jeszcze bardziej zaogni już i tak napięty konflikt.
- Powinieneś zacząć umawiać się na randki – powiedziała Harper do Coltona, kiedy szliśmy przez dziedziniec szkoły. Temat zeszedł na jego status miłosny, a ja nie mogłam się nie uśmiechnąć.
Dzisiaj przyjechałam wcześniej niż zwykle. Wstałam za pierwszym brzęczeniem budzika, tradycyjnie zerwałam pościel z tłustego ciała Declana i zjadłam miskę płatków Froot Loops. Następnie ubrałam się w najbardziej luźny strój, na który było mnie stać, czyli biała bluza w stylu oversize z motywem obrazu Vincenta Van Gogha i brązowe dresy. W końcu zaparkowałam przy szkolnym parkingu i tym razem nie było to miejsce przy kontenerze. Byłam z siebie niesamowicie dumna, ale to chyba na tyle jeśli chodzi o sukcesy w tym miesiącu. Jutro znów obudzę się, gorączkowo łapiąc ubrania z podłogi i wrzeszcząc na nieposłusznego Declana.
- Ty pierwsza się umów z Cameronem, a później moja kolej – odparł Colton.
- Przypominam ci, że niedawno zakończyłam związek z dupkiem, który mnie zdradzał – przyjaciółka nerwowo poprawiła szelkę od plecaka. - A od Cemerona to się odpieprz.
- Przypominam ci, że zakończyłaś znajomość z tym dupkiem dwa lata temu, a teraz nie umówisz się z kolesiem, pod którym uginają ci się kolana.
- Mówimy o tobie – wysyczała Harper. - Niszczysz swój potencjał greckiego boga.
- Przestańcie się kłócić – wtrąciłam się w ich przepychankę. - Obiecał, że ożeni się ze mną, jeśli nikogo sobie nie znajdzie
- O Boże, Colton. To najlepszy powód, byś zaczął umawiać się na cholerne randki. Nie chciałbyś skończyć z Casey, uwierz – wyszeptała, na tyle głośno, bym ja usłyszała.
Szturchnęłam żartobliwie przyjaciółkę.
- I po co ja się z wami przyjaźnię – westchnęłam.
Weszliśmy do szkoły. Wypiliśmy kawę z automatu i obgadaliśmy połowę naszej szkoły, a gdy już zbliżał się dzwonek, udaliśmy się do szatni, aby przebrać się na wychowanie fizyczne. Nie znosiłam tego przedmiotu, ale dzisiaj oddałabym wszystko, aby się odbył. To właśnie na nim miałam zrealizować swój wspaniały plan zemsty.
Lekcja rozpoczęła się od rozgrzewki. Wykonaliśmy ją sumiennie, a następnie zostaliśmy podzieleni na drużyny do siatkówki.
Colton jak zwykle, został przydzielony do osobnej grupy niż nasza dwójka. Pod koniec lekcji zebrałam się na odwagę.
CZYTASZ
Infinity, baby - cz. 1
Romance"Piekło jest we mnie. Chcąc mnie od niego uratować, musiałbyś mnie zabić." - fr. Casey Hopkins nienawidzi szkolnego koszykarza, Graysona Payne, bo ten wyśmiał ją przed całą szkołą. Jest na niego wściekła i podczas palenia Marlboro z innymi uczniami...