37. Odcięte skrzydła

401 10 9
                                    

Casey

Weszłam do kuchni, w której kręciła się moja rodzicielka, chowając suche naczynia do szafek. Założyłam ręce na swojej klatce piersiowej, przygryzając nerwowo wargę. Kiedy skończyła, zaczęła polerować blat. Nie zauważyła, że stałam w progu drzwi.

- Mamo, ja... - zawahałam się. Nigdy nie brałam pod uwagę, w jaki sposób jej to przekażę, a teraz nadeszła ta chwila i stałam osłupiała, całkowicie wybita z rytmu.

- Tak? – rzuciła mi łagodne spojrzenie, zachęcając do otwarcia się.

– Mam chłopaka – wyrzuciłam w końcu z siebie.

To słowo w odniesieniu do Graysona brzmiało banalnie. Zrobił dla mnie niewyobrażalne rzeczy. Naprawił mnie. Odnalazł drogę, bym mogła do siebie zawrócić. Nigdy mu tego nie zapomnę. Był moją łodzią ratunkową, ziemskim Michałem Archaniołem, chociaż nigdy bym go o to nie posądziła. Ulegając w końcu jego niekończącym się naleganiom, zdecydowałam zapisać się na terapię. Ostatnio odbyłam swoją pierwszą sesję i chociaż czułam się niezręcznie i przepłakałam pół spotkania, to zwierzenie się nieznajomej bardzo mi ulżyło. Poza tym, terapuetka nalegała, bym powiedziała o tamtym zdarzeniu rodzicom. Oświadczyła, że jeśli będę gotowa, powinnam złożyć pozew na Ashera. Dzisiaj, trzy tygodnie po balu maturalnym, zdecydowałam się jej wszystko powiedzieć. Z mamą miałam bliższą relację niż z tatą, a poważna rozmowa z ich dwójką była dla mnie czymś zbyt dużym. Nie mogłam zresztą nadal udawać, że chłopak, który towarzyszył mi na balu, był kolegą Harper. Chciałam wykrzyczeć wszystkim, że Payne był moim chłopakiem. MOIM.

Byłam zdenerwowana i żałowałam, że nie miałam przy sobie Graysona – złapał by mnie za dłoń, a nerwy ustąpiłyby miejsca spokojowi.

Obserwowałam, jak kąciki ust mamy unoszą się w górę. Zachwycenie malowało się na jej twarzy, a napięcie powoli ze mnie upływało.

- Cass... - przyciągnęła mnie do siebie, obejmując ramionami. - To takie... cóż, inne. Nie dociera do mnie, że tak szybko dorastasz. A fakt, że kogoś masz... - pochlipywała, a mnie przeszedł dreszcz. Nie spodziewałam się, że ta informacja tak mocno na nią to wpłynie. - To wspaniałe! Bardzo się cieszę, kochanie - powiedziała z zachwytem.

- Też się cieszę - serce zmiękło mi na samą myśl o Graysonie.

- Zdradzisz mi, kto jest tym szczęściarzem? - odsunęła mnie od siebie. - Znam go?

- Nie sądzę. Jest z mojego roku i nazywa się Grayson Payne.

Obserwowałam, jak mina jej rzednie. Twarz przybrała dziwnie blady kolor, a ja nie wiedziałam, skąd u niej taka reakcja. Być może słyszała o tym, jaki z niego... dupek? Po tym wszystkim co dla mnie zrobił, już go tak nie postrzegałam, ale inni mogli.

Rodzicielka spuściła wzrok, by po chwili ponownie mnie na niego podnieść. Malowała się w nim nadzieja, a ja nie wiedziałam, na co.

- Czy to syn... Victora Payne? Tego funkcjonariusza?

Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego. Dlaczego zadała mi tak dziwaczne pytanie?

- Tak - odpowiedziałam, z nadzieją na to, że to wszystko wyjaśni i znów przybierze wesoły wyraz twarzy.

- Casey - moje imię wypowiedziane w tym tonie nie zwiastowało niczego dobrego. - Jestem na nie - ucięła ostro.

Co? Musiałam się przesłyszeć. Czemu się sprzeciwiała?

- Żartujesz sobie, prawda?

- Nie zgadzam się na ten związek - powróciła do wycierania blatu.

Nie uwierzę, że za tą odmową nie krył się żaden sensowny powód.

Infinity, baby - cz. 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz