Casey
Nadal nie mogłam odpędzić od siebie dręczących wyrzutów sumienia, że to, co robiłam, było złe, a pomimo tego, stałam tutaj kolejny raz, czekając na przybycie swojego rywala. Powodem była adrenalina, która na krótką chwilę zalewała dręczące wnętrze, pozbywając się paskudnego samopoczucia. Wiatr muskał moje włosy, co rusz zaczesując je do tyłu, by za moment powrócić i przysłonić pół twarzy. Żałowałam, że nie związałam ich w luźny kok, czy koński kucyk.
Wbijałam wzrok w pierwszy wyścig, który odbywał się, zanim terenu nie zaszczyci swoją obecnością Payne, a wszystkie głowy na powrót skierują się ku niemu. Wnikliwie rozpatrywałam każdego z zebranych tutaj osób i ogarnęła mnie ulga, gdy natrafiłam na Theodora. W tym towarzystwie był kimś, kogo mogłam uznawać za koło ratunkowe pośrodku całego jeziora nieznanych mi twarzy, wprawiających mnie w poczucie niezręcznej drętwości. Natychmiast do mnie podszedł, a jego twarz się rozpromieniła.
- Cassy – wymruczał, kiedy znalazł się blisko mnie.
- Cześć, Theo – przywitałam się, a ten, niespodziewanie wpadł mi w ramiona. Ze śmiechem przyjęłam ten gest. Ściskał mnie mocno, aż w końcu wyswobodziłam się z jego ramion.
- Wiedziałem, że ci się spodobają te wyścigi. Widziałem to po pierwszym razie.
Nie zamierzałam zdradzać, z jakiego powodu tutaj jestem, ale to co mówił, również było prawdą. Nie wyobrażałam sobie odpuścić tych wyścigów.
- Tak, to prawda. Całe szczęście, że tutaj jesteś. Czuję się lepiej, gdy wszystkiemu przewodzisz.
Chłopak zaczesał blond włosy do tyłu, spuszczając głowę. Wyglądał na zawstydzonego, a do mnie dotarł sens wypowiadanych przez siebie słów. Nie chciałam, aby zabrzmiało to jak podstępny podryw, a jednak do tego doprowadziłam.
- Hm, po prostu nie znam tutaj ludzi, niektórych kojarzę tylko ze szkoły. Ty jesteś kimś w rodzaju znajomego – wyjaśniłam, brzmiąc jeszcze gorzej.
- Cieszę się, Cassy – uciął moje niezręczne tłumaczenia. – Mam nadzieję, że Grayson szybko się pojawi. Nikt nie lubi czekać, ale też nikt, nie miałby prawa wytknąć mu jego spóźnialstwa.
Na wspomnienie jego imienia przeszedł mnie przyjemny prąd. Zbyłam go, odpowiadając:
- Następnym razem ja się spóźnię, może wtedy poczuje się tak, jak my w tej chwili.
- Nie, błagam, tylko nie to. Nie karz mi oglądać jego twarzy w oczekiwaniu na ciebie – zażartował.
Nastała między nami cisza, a gdy już miałam ją wypełnić wyszukanym tematem, Theo popatrzył w dal, a jego źrenice się rozszerzyły.
- Przylazł. To zarówno dobra, jak i zła wiadomość.
- Czemu dobra? – mogłam się domyślać, że obecność Graysona zwiastowała wszystko co złe, ale żeby miała jakieś pozytywy? Powątpiewałam w to.
- Dobra, bo wyczekiwane przedstawienie w końcu się rozpocznie, a zła, bo to cholerny Payne we własnej osobie.
- Oh, okej – wzięłam głęboki oddech, przygotowując się na kolejne starcie z gwiazdą szkolnej koszykówki.
- Idzie wprost na nas – jęknął Theo.
Starałam się udawać, że ten fakt nie robił na mnie większego wrażenia, ale nie mogłam zignorować serca histerycznie obijającego się o żebra, które walczyło o to, by nie wyskoczyć z wnętrzności mojego organizmu. Zbliżył się na taką odległość, że czułam na karku jego oddech, ale nadal się nie odwracałam.
CZYTASZ
Infinity, baby - cz. 1
Romance"Piekło jest we mnie. Chcąc mnie od niego uratować, musiałbyś mnie zabić." - fr. Casey Hopkins nienawidzi szkolnego koszykarza, Graysona Payne, bo ten wyśmiał ją przed całą szkołą. Jest na niego wściekła i podczas palenia Marlboro z innymi uczniami...