ROZDZIAŁ V

446 17 27
                                    

Miłego czytania <3

Za błędy bardzo przepraszam!

~*~

Błądził dłońmi po jej jędrnym ciele, gdy ta składała mokre pocałunki na jego krtani. Mruknął, kiedy mocno przygryzła jego skórę tuż nad tętnicą, poruszając przy tym nieznacznie biodrami. Jej ciche westchnienia przyprawiały go o zawroty głowy, a ciepłe wargi powodowały mrowienie każdego najmniejszego skrawka jego ciała. Chwycił ją mocno w talii, kładąc ją na kanapie. Zawisł nad jej twarzą, wpatrując się w tak dobrze mu znane brązowe oczy. Posłała mu ten jeden ze swoich chytrych uśmiechów, a potem złapała za kark i przyciągnęła do swoich ust. Wdarła się językiem do jego wnętrza i przejechała po podniebieniu, czując jego miętowy smak. Sunął dłonią po jej nagim udzie, po czym zacisnął palce na jej pośladku. Jęknęła cicho, przez co wzrok spowiła mu czerń pożądania. Wtargnął dłonią pod jej koszulkę, trącając kciukiem jej sutek. Gałki wywracały się jej w tył głowy, a mięśnie drżały, gdy szczypał ją w pierś.

- Dorian... - wydyszała, wplątując smukle palce w jego czarne włosy. - O w dupę jeża. - wygięła plecy w lekki łuk.

Czuł jak jej ciało się napina. Pochylił się nad jej ustami i gdy miał spić z jej ust dźwięk rozpływającej się rozkoszy.

Otworzył gwałtownie oczy.

- Kurwa. - mruknął, przecierając zaspane powieki. Zerknął na zegarek, który wskazywał 16:44.

Leżał na plecach, wpatrując się w sufit. Dobry Boże, ona była nawet w jego snach i to nie w takich zwykłych sanach. Jej głos, ociekający spełnieniem, obijał mu się w głowie, pobudzając wszelkie wrażliwe nerwy. Nawet nie fatygował się odsłaniać pościeli, gdyż czuł, że jest aż nad wyraz podniecony.

- O co chodzi? - wstał w łóżka i ruszył prosto do łazienki. - Pierdolony sen. - wsunął się pod prysznic i włączył strumień zimnej wody. - Jeśli jej ciało jest takie naprawdę... - oparł dłonie o kafelki, kręcąc jedynie głową. - Jestem w dupie. - i to w jakiej.

Dyszał ciężko na wyobrażenie jej nagiego ciała. Kurwa, nie miał pojęcia co się działo w jego głowie, ale zaczynało go to niepokoić.

Wziął szybki prysznic i zaczął przygotowywać się na to cholerne spotkanie z Saltami. Na samą myśl o Veronice, grymas pojawiał się na jego twarzy. Jego żona. Dobry Boże, toż to chodzący koszmar, a nie jego żona. Nie podobało mu się to słowo w jego ustach. Nie pragnął jej nawet w najmniejszym stopniu, a co dopiero mówić o wspólnym życiu.

Włożył białą koszulę, zostawiając trzy pierwsze guziki rozpięte. Dobrał czarne, garniturowe spodnie i skórzany pasek. Gdyby nie prowadził zafundowałby sobie porządnego drinka, ale z racji, że jednak kierował, musiał przeżyć to na trzeźwo. Wyszedł z domu i ruszył prosto do restauracji, w której odbyć miała się kolacja. Jechał ulicami Bostonu, rozmyślając o swojej przyszłości. Skrzywił się na wyobrażenie tego małżeństwa i sam nie wiedział czemu, ale do jego umysłu napłynęły wspomnienia jego snu. Zacisnął mocno dłonie na kierownicy, czując jak coś ciężkiego osiada mu na płucach. Spojrzał na godzinę. Była 17:45. Kolacja będzie trwała około półtorej godziny, więc jeśli się spręży, zdąży pojechać jeszcze w jedno miejsce po tej całej szopce.

Zaparkował czarne Audi tuż przed budynkiem luksusowej restauracji i ruszył w stronę drzwi. Chciał mieć to już z głowy. Przeszedł hol, zmierzając w kierunku stolika przy którym siedzieli już Diana oraz Antonio Torresowie w towarzystwie Veronici, Rebeci oraz Brunona Saltów. Westchnął ociężale, ale przybrał maskę uprzejmego, starając się przy tym nie skrzywić.

- Dorian! - Diana wstał z krzesła, rzucając się w jego ramiona. Nadal czuł do matki uraz, a jeszcze większy do ojca, któremu jedynie posłał jedynie znużone spojrzenie. - Jak dobrze, że w końcu jesteś.

Graphic solace | 18+ ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz