Czy to koniec?

299 3 5
                                    


Obudziłam się w pomieszczeniu, którego nigdy na oczy nie widziałam. 

Ustrój miał taki jakby japoński. Na niektórych ścianach wisiały katany, dookoła były takie typowo dla tego kraju obrazy, w kącie nawet zauważyłam wieszak, na którym wisiało kimono. 

Chciałam unieść dłonie, aby przetrzeć oczy, jednak nie byłam w stanie tego zrobić. Coś blokowało moje ruchy, więc przeniosłam wzrok na moje nadgarstki. Miałam na sobie kajdany, jednak takie, z których trudno by mi było się wydostać, zważając też na to, że były bardzo ciasne i skóra na moich rękach stykała się ze sobą. Na dodatek były przywiązane do... No właśnie, do czego?

Były do czegoś przywiązane, ale nie widziałam dokładnie do czego przez praktyczny brak światła w tym zimnym pokoju. 

Gdzie ja jestem? 

Dopiero co byłam z Tonym, Natanem i Noemi... Byłam z moją rodziną. Byłam bezpieczna, więc jak to się stało? Dlaczego tu jestem? 

Nie wiem nawet kiedy, ale podczas mojego rozmyślania, ktoś wszedł do środka i zapalił światło, przez co musiałam zmrużyć oczy, bo tak bardzo nie raziło. 

- Obudziła się - powiedział ten ktoś.

Zanim zdałam sobie sprawę, ktoś inny znalazł się przy mnie i podniósł na równe nogi. 

Dopiero po chwili zaczęłam normalnie widzieć. 

Było siedem osób, nie licząc mnie. Dwójka podtrzymywała mnie, abym nie upadła. Jeden stał przede mną, wpatrując się we mnie wrogo, kolejna dwójka stała przy drzwiach, a dalsza para stała przy tych, co mnie podtrzymywali.

- Pani Monet - odezwał się ten naprzeciw mnie, wzdychając. - Nie musi się pani bać, nie zrobimy pani krzywdy. Pracujemy dla pana Vincenta Monet. 

Nie uwierzyłam im.

Nie ważne, czy mówią prawdę, czy nie, i tak im nie uwierzę, dopóki ktoś z braci Monet, albo nawet Hailie nie przyjdzie i mi nie powie, że nic nie jest moim dzieciom. Tu już nie chodzi o mnie, a o moje dzieci. Nie ma ich przy mnie, a co jak one też zostały zabrane w takie miejsce? Przecież w muszą bać się okropnie. Zwłaszcza jeśli nawet Tony'ego nie ma przy nich. Nie ma kto ich chronić, co jak się z nimi coś stanie?

W mojej głowie zaczęły tworzyć się najgorsze możliwe scenariusze.

- Nie wierzę wam - przyznałam w końcu szeptem. - I nie uwierzę, dopóki nie ściągniecie mi tych cholernych kajdanek i nie zobaczę mojego męża, albo kogoś z jego rodzeństwa, może być nawet Grace. Ale chcę, aby ktoś z nich przyszedł i powiedział, że pracujecie dla Vincenta.

Ugryzłam się w język, aby nie wspomnieć nic o moich dzieciach, w razie gdyby oni naprawdę chcieli mnie skrzywdzić. Jeśli nie będą mnie torturować, to na pewno będą mi grozić, że skrzywdzą ukochane mi osoby, a są to moje dzieci i Tony. Muszą być bezpieczni. Wolę poświęcić siebie dla ich bezpieczeństwa, niż aby to oni cierpieli dla mnie.

Westchnął i kiwnął głową, na co jeden z ludzi w pomieszczeniu wyjął klucz z kieszeni, odpinając mi te kajdanki, które zaczynały mnie już krępować. Jednak nadal nie przestali mnie podtrzymywać, ale może to nawet lepiej? Nie czułam praktycznie nóg i wiedziałam, że nie mam na nich siły stać. Ale wiedziałam też, że musieli czegoś użyć. Czegoś mocnego, skoro nie mogę stać o własnych siłach.

- W takim razie nie mamy wyboru - wzdycha, a jeden z ludzi podnosi mnie, przez co od razu próbuję się wydostać z ramion tej osoby, wiercąc się i krzycząc, aby mnie zostawił.

Aczkolwiek on się wycwanił. Przyłożył mi chustę z jakimś aromatem do nosa i buzi, przez co znów straciłam siłę, ale nie straciłam przytomności. Stałam się zwyczajnie spokojniejsza, pomimo mojej paniki. 

Nieśli mnie przez puste korytarze, w których jedynym dźwiękiem było echo ich kroków.

Okropnie dłużyła mi się ta krótka podróż, podczas której naszło mnie milion myśli. 

Jednak tylko jedna pozostała mi w głowie i sprawiła, że faktycznie zaczęłam się bać o moje bezpieczeństwo. W końcu dookoła mnie byli ludzie, których nie znam. Byłam w miejscu, którego też nie znam. Nie ma przy mnie mojej rodziny, znajomych, dzieci, ani nawet pracownika, którego bym znała. Jestem sama. Nie ma nikogo, kto by mógł mnie ochronić, a ja sama nie jestem w stanie tego zrobić przez to, że użyli na mnie jakiś środków. 

Ba, ja nawet przecież stać nie mogłam sama, a co dopiero się chronić?

I myśl znowu powróciła, gdy przemieszczaliśmy się już ciaśniejszym i ciemniejszym korytarzem.

Czy to mój koniec?



***



Hejka! Mam nadzieję, że podobał wam się ten krótki rozdział. Postaram się kolejny wstawić gdzieś w najbliższym czasie (jednak możliwe że dopiero po majówce). 

Jest to jeden z ostatnich rozdziałów, bo może być ich maksymalnie 5, potem epilog i podziękowania dla Was. 

Nie chcę się rozstawać z tą historią tak samo, jak wy i będzie mi to okropnie trudno zrobić, zważając że pisałam ją od roku i moja pasja do pisania się od niej zaczęła.

Aczkolwiek wszystko musi kiedyś dobiec końca, nie?

Anyways... To tyle na dziś i widzimy się w następnym rozdziale!

Panna Idealna [Tony Monet x Reader]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz