14. Nelly

89 23 4
                                    

Ani się obejrzałam, a jest koniec lipca. Alex i Kosma wyczekują pierwszego sierpnia, bo wówczas kończy im się szlaban za wyprawy do Sadu. Nie sądzę jednak, żeby ich to powstrzymało. Zdążyłam zauważyć, że ich braterska więź jest tak silna, że potrafią porozumiewać się za pomocą spojrzeń i gestów, a kilka razy obiło mi się o uszy, że jak tylko skończy się ten „niesprawiedliwy areszt domowy" zamierzają odbić go sobie z nawiązką. Ja nie narzekam, bo dzięki temu mogę ich lepiej poznać. Alex to typ ułożonego łobuza, który nie przepuści żadnej okazji, by coś zbroić czy dogryźć. I zawsze wszędzie go pełno. Kosma to jego całkowite przeciwieństwo. Do momentu, kiedy wkracza na boisko do lacrosse'a. Kiedy pierwszy raz miałam okazję być na jego treningu, nie mogłam uwierzyć, że to ten sam cichy Kosma, który mieszka po przeciwnej stronie korytarza. Myślałam, że Alex jak zwykle mnie wkręca. Dopiero, gdy po zakończonym treningu zdjął kask i na mnie spojrzał. Stanął i gapił się prosto na mnie. A ja nie byłam w stanie przerwać tego spojrzenia. Nie chciałam. Wtedy po raz pierwszy w moim żołądku pojawiło się coś dziwnego. Aż chwyciłam się w tym miejscu rękami, co Alex odczytał opacznie:

— Jesteś głodna, Nells? - spytał z troską, obejmując mnie ramieniem i machając do Kosmy.

Chyba nie był świadom tego, co miało miejsce między mną a jego bratem. Nie dostrzegał tej iskry w spojrzeniu Kosmy, ale ja to widziałam. Nawet z trybun. Tam, na boisku do lacrosse'a w Hitchin, po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że młodszy Kurtis bardzo mnie intryguje. Od tej chwili treningi Kosmy stały się moim obowiązkowym punktem w tygodniowym planie. I kolejną okazją do przytyków ze strony Alexa, który nie przepuszczał żadnej okazji, by się ze mną podroczyć, czy to ciągnąc za warkocz czy dowcipkując.

Ubłagałam ciocię, by pozwoliła mi na nie jeździć, bo o ile we wtorki mogłam to połączyć z wizytami na terapii, w pozostałe dwa dni Kosma dojeżdżał z którymś z chłopaków z drużyny. Ciocia na szczęście nie miała nic przeciwko, bym korzystała z komunikacji autobusowej. No a Alex, jak na starszego „brata" przystało nie omieszkał mi nie towarzyszyć. Po pewnym czasie do grona kibiców dołączyły Lilly i Laura. Ta druga zażarcie kibicowała Brandonowi, a Lilly? Tak jak ja wodziła maślanym wzrokiem za Kosmą. I wcale jej się nie dziwiłam: był zwinny, szybki i nieustępliwy. I zdawał się nie odczuwać bólu. Parę razy tak oberwał kijem, że byłam pewna, że już nie wstanie. On tymczasem bez najmniejszego problemu dźwignął się na nogi. Bardzo często był wyznaczany to tak zwanych face offów, czyli walki o piłkę przy rozpoczęciu każdej kwarty meczu lub po zdobyciu punktów. Wyglądało to niezwykle komicznie, kiedy dwóch zawodników na czworakach, z twarzami przy ziemi, walczyło zażarcie, by przejąć piłkę. A Kosma nigdy nie odpuszczał. I zawsze wychodził z tych potyczek zwycięsko.

Nadal nie ma decyzji sądu. Ciocia informowała mnie, że proces może potrwać nawet kilka miesięcy i że mam być dobrej myśli. Ale nie jestem. Boję się, że pewnego dnia się obudzę i okaże się, że to była ostatnia noc w tym domu. Bardzo zżyłam się z Lilly. Jest u mnie prawie codziennie i czuję się tak, jakbym w końcu miała przyjaciółkę. To właśnie jej tata przesłuchiwał mnie dziś w sprawie wybuchu w mieszkaniu w Londynie. Teraz wiem, że niepotrzebnie się go obawiałam i tak długo odwlekałam, bo już na wstępie zapewnił mnie, że to nie była moja wina, a on potrzebuje moich wyjaśnień, by w końcu zamknąć sprawę.

— I co? Nie było tak źle, prawda? - ciocia spogląda na mnie we wstecznym lusterku. Ma dziś wyjątkowo dobry humor.

— Nie - uśmiecham się do niej.

— Myślałaś już nad jakimiś zajęciami dodatkowymi w szkole?

— Nie jestem pewna. Może taniec?

Chyba lubię tańczyć. Wygłupiamy się często z Lilly przy kawałkach BTS, twierdzi że mam do tego dryg, ale ja się na tym nie znam. Po prostu sprawia mi to radość. Namawia mnie też, żebym dołączyła na zajęcia z pole dance, na które chodzi. 

— Dobry pomysł. Lilly uczęszcza chyba do jakiegoś klubu tanecznego poza szkołą. Mogłybyście chodzić razem. Chyba się zaprzyjaźniłyście, prawda?

— Tak.

— A jak reszta? Laura i chłopacy?

Wzruszam ramionami.

— Są spoko - odpowiadam.

— Nie przeszkadza ci mieszkanie w tak małej miejscowości?

— To znaczy? - spinam się.

Dlaczego mnie o to wypytuje? Zaczynam się niepokoić, szczególnie kiedy pada kolejne zdanie.

— Wiesz, tu jest zupełnie inaczej niż w Londynie. Nawet nie ma sklepu. Nie tęsknisz za zgiełkiem dużego miasta?

— Ani trochę - odpowiadam pospiesznie, a ciocia milknie i nie odzywa się już do samego domu.

Ta cisza mi się nie podoba. Podświadomie czuję, że coś się wydarzy. Kiedy na podjeździe widzę nieznany mi luksusowy samochód, mam wrażenie, że moje serce przestaje bić. Czy to pracownicy socjalni? Przyjechali mnie zabrać? Dokąd? Do domu dziecka? A może do innej rodziny.

— Chodź, Nells - ponagla mnie ciocia. - Chyba już na nas czekają.

Czekają?

A więc to prawda.

Kręci mi się w głowie, a brzuch przeszywa ból. Z trudem powstrzymuję łzy. Nie mam ochoty wysiadać z samochodu, ale ciocia czeka już przy drzwiach i spogląda na mnie wyczekująco. Opuszczam pojazd z ociąganiem. Im bliżej domu jestem, tym serce bije szybciej, targane strachem. Ciocia uchyla drzwi i gestem zaprasza mnie do środka. Wchodzę.

— Tam, Nells - ciocia wskazuje ręką pokój dzienny.

Jej zwykle radosna twarz, nie wyraża obecnie niczego. Wiem już, że to się dzieje naprawdę. To koniec mojego pobytu u Kurtisów. Chłopacy musieli to wiedzieć, pewnie dlatego nie zbiegli z góry jak zwykle, by się przywitać. Korytarz prowadzący do salonu nie jest długi, ale ja mam wrażenie, że droga trwa w nieskończoność. Wstrzymuję oddech i przekraczam próg.

— NIESPODZIANKA! - ogłuszający ryk kilkunastu głosów sprawia, że aż się cofam.

Słyszę coś na kształt wystrzałów petard i nagle otacza mnie kolorowe konfetti, które sypie mi się na głowę. Dopiero teraz dostrzegam napis rozwieszony na całej długości pokoju:

Witaj w rodzinie, Mała Kurtis!

Patrzę na tych wszystkich ludzi. Na uśmiechniętych Kosmę i Alexa. Na wujka trzymającego ogromny tort ze świecami, na Tonego i Tima. Na Laurę i Lilly. Na Brandona. I na pozostałych dorosłych, którzy muszą być ich rodzicami. Wszyscy podchodzą po kolei i mnie ściskają, a ja nic nie rozumiem. Oglądam się przez ramię na ciocię. Płacze i uśmiecha się przy tym, a gdy napotyka moje spojrzenie podchodzi i przytula mnie mocno.

— Dostaliśmy wczoraj decyzję sądu. Już jesteś nasza. Przyznano nam długoterminową pieczę zastępczą. A zatem, w końcu, witaj w domu.

— Myślałam... myślałam, że się nie udało - wyduszam. Gardło mam ściśnięte od emocji.

— To miała być niespodzianka, Słońce. Nie chciałam cię przestraszyć - przytula mnie mocno.

— To był mój pomysł - podchodzi do mnie Alex i wręcza torbę urodzinową. Zaglądam do środka. Jest pełna czekolady.

— Nasz pomysł - Kosma wciska się między nas i wręcza mi małą, płaską paczuszkę. - Przyda ci się do prezentu od rodziców - szepcze i mruga porozumiewawczo.

— Ale... ale ja nie mam dziś urodzin - tłumaczę, nic nie rozumiejąc.

— Od teraz już masz - rzuca Kosma. - Dzień, w którym stałaś się częścią rodziny Kurtisów, to lepsze niż urodziny. A zatem - wskazuje na tort trzymany przez tatę: - Pomyśl życzenie Nells, a potem zdmuchnij świeczkę.

Moje życzenie właśnie się spełniło, myślę. Chcę tu zostać, zamykam oczy i dmucham. Słyszę brawa i wiwaty. Łzy szczęścia cisną mi się do oczu, kiedy omiatam wzrokiem zebranych wokół mnie ludzi. Patrzę na tort urodzinowy. Mój pierwszy tort urodzinowy. Aleks obejmuje mnie ramieniem, z drugiej strony staje Kosma i robi to samo. A potem czuję całusy na obu policzkach i śmieję się w głos.

Gdybyś się nie zjawiła... #1 (BĘDZIE WYDANE - wydawnictwo Papierowe Serca)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz