Jak się zmieniło moje życie po sylwestrze? Prawie w ogóle, może po za jednym, Mike dokucza mi jeszcze bardziej niż przedtem. Myślałam, że to nie możliwe a jednak. Dalej rozmawiałam z Jake, nie wiedziałam jak delikatnie mu powiedzieć, że między nami nic nie będzie. Na razie mam gorszy kłopot na głowie i tym razem nie jest to Clifford. Moja matka uparła się, że przyjedzie na moje urodziny. Od czasu gdy dowiedziałam się, że rodzice się rozwodzą nie świętowałam ich, bo bałam się, że znów usłyszę ich kłótnie i trzaskające drzwi, trzy lata temu właśnie tak rozpoczęłam urodziny, to był początek końca małżeństwa moich rodziców. Może to głupie, ale po prostu nie mogę się pozbyć uczucia, że zawsze w moje urodziny musi stać się coś złego. Nikomu nie mówiłam, że niedługo waśnie będą.
Siedziałam przy ladzie obracając ołówek w palcach, od czasu gdy Ted dowiedział się o ciąży Annie rzadziej bywa w sklepie, więc zostawałam sama z Cliffordem. Nieświadomie westchnęłam głośno. Chłopak oparł się o ladę na przeciwko mnie i przyglądał się mi.
-Nad czym tak intensywnie myślisz?- Zapytał zabierając mi ołówek.
-Nad sensem życia, nad całym wszechświatem, krótko mówiąc nie powiem ci.- Ponownie westchnęłam.
-Powiedz, będzie ci lżej na duszy.- Zachęcał, chociaż wiedział, że to nie z dobroci serca, po prostu był ciekawski.
-Przyjeżdża do mnie moja mama.- Po części mu powiedziałam, by dał mi spokój.
-A dalej?- Powiedział nachylając się nad ladą, tak blisko mnie, że nasze usta dzieliły milimetry.
Miałam ochotę go sprowokować i musnąć jego usta swoimi, ale zamiast tego oddaliłam się zwiększając dystans między nami. Ale po chwili zastanowienia znów przybliżyłam się do niego, odwracając jego uwagę od tematu. Uśmiechnęłam się wyzywająco. Od czasu sylwestra często tak robił, że stawiał mnie w dwuznacznej sytuacji. Może i byśmy się pocałowali, ale do sklepu wszedł klient w ten sposób każdy z nas wrócił do swoich zadań.
W końcu nadszedł ten dzień, 13 stycznia. Moje urodziny. Z mamą umówiłam się w restauracji w hotelu, którym ma się zatrzymać. Gdy wychodziłam z akademika moja przyjaciółka jeszcze spała, więc nie musiałam jej się tłumaczyć gdzie wychodzę. Ubrałam się dość prosto, czarne rurki, baleriny tego samego koloru i szara bluzka. Musiałam kupić sobie wreszcie samochód, bo komunikacja miejska nie zaspokajała moich oczekiwań. Autobus musiał być zawszę spóźniony a w taksówkach zostawiłam już miliony. Wreszcie dotarłam do umówionego miejsca. Postanowiłam na nią poczekać w holu. Było to przepiękne pomieszczenie, całe w szklanych ścianach, więc nie musieli zawracać sobie uwagi niepotrzebnymi dodatkami. Wszędzie stały fioletowe kwiaty, nie wiem jak się nazywały, nie znam się na tym. Podłoga była zrobiona z szarego granitu, tego samego koloru miała recepcja. Sofy, które stały w holu były z czarnej skóry, pięknie wyglądały ale nie dało się na nich ruszyć by nie zaczęły piszczeć. Z windy wyszła moja mama wraz z moim... ojcem. Uwierzcie myślałam na początku, że mam jakieś przewidzenia lub gorzej zaczynam wariować, pewnie przez towarzystwo Clifforda. Jednak to była prawda byli tu oboje, mimo wszystko stali najdalej od siebie jak się dało. Wiedziałam, że robią to dla mnie, bo z tego co mi wiadomo, od czasu rozwodu próbują siebie unikać. Mama niosła torbę, najpewniej z prezentem, ojciec również miał swoją, ale w drugiej ręce trzymał bukiet różowych róż. Moja mama była jedną z najpiękniejszych kobiet jakie widziałam. Ciemne włosy zazwyczaj miała zaplątane we warkocza, który sięgał jej do pasa. Była szczupła i niska, po niej niestety odziedziczyłam wzrost. Mimo, że ma czterdzieści pięć lat, dalej wygląda jakby była świeżo po trzydziestce. Codziennie witały mnie jej brązowe oczy, pełne miłości i wąskie usta wykrzywione w uśmiech. Byłam podobna do ojca, blond włosy, zielone oczy nawet taka sama wada zgryzu, którą przez lata poprawiałam aparatem ortodontycznym.