Rozdział XXII cz. III

85 4 2
                                    

~ Alec pov.~

Przeglądałem akurat kamery które dały by nam podlgąd na misję związaną ze zdobyciem lustra, gdy w tej samej chwili z portalu wyszedł Jace wraz z Clary którzy podtrzymywali ledwo żywą Vi, nie wahając się ani chwili szybko podszedłem do nich przejmując tym samym swoją dziewczynę, moje ciało automatycznie się spięło na myśl że ktoś miał prawo i czelność ją tknąć a tym bardziej zranić, jedno jest pewne ta osoba już jest kurwa martwa.

- Co się tam stało do cholery ? - Zapytałem nerwowo idąc z mulatką na rękach w stronę sali medycznej.

- To Jonathan, on zranił Vi. - Odpowiedziała równie zdenerwowana rudowłosa, po usłyszeniu jego imienia mój wewnętrzny gniew narastał z każdą sekundą, teraz jedyne czego chce to pozbyć się tego mieszańca nawet jeśli jest bratem mojej dziewczyny.

- Zaraz mi wszystko opowiecie. - Nie spojrzałem nawet na nich tylko przyspieszyłem kroku, po chwili znalazłem się wraz z Victorią w sali lekarzy, oni z kolei kazali mi ją położyć na łóżku i wyjść za drzwi, nie chętnie się na to zgodziłem ale nie miałem innego wyjścia. - Teraz możecie mi opowiedzieć wszystko jak było po kolei.

- Kiedy przeszliśmy przez portal znaleźliśmy się w tym parku, lustro było ukryte w posągu i kiedy już mieliśmy uciekać nie wiem skąd znalazł się tam Jonathan. - Zaczęła wyjaśniać Clary na co mocniej zacisnąłem szczękę.

- Gdyby nie Vi, prawdopodobnie bym już nie żył to ona odwróciła jego uwagę ode mnie, Clary chciała załatwić to ugodowo i chciała oddać lustro w zamian za to że puści nas wolno, ale Jonathan powiedział tym swoim demonicznym głosem że jeśli on nie może jej mieć to nikt nie będzie. - Dodał Jace, na co we mnie krew się już totalnie zagotowała.

- Japierdole wiedziałem że tak będzie, zabije tego sukinsyna bez względu na to czy jest waszym bratem czy nie. - Ostatnie słowa skierowałem w kierunku Clary przez co jej oczy zaszły łzami.

- Alec uspokój się, póki co nie będziesz nikogo zabijać. - Jace stanął w obronie swojej dziewczyny, z niedowierzeniem złapałem się za głowę.

- Tylko że to nie Clary została ranna a Vi, zabije za nią jeśli będzie trzeba, pójde do pierdolonego Edomu za nią jeśli będzie trzeba, kocham ją kurwa mocno i nie pozwolę jej więcej skrzywdzić rozumiesz ? - Warknąłem wściekły na swojego Parabatai, po czym bezsilnie usiadłem na jednym z krzeseł które stały w korytarzu.

- Wiem Alec, ja to wszytko wiem ale nie daj się teraz ponieść emocjom, póki co to bądź przy niej teraz i jak się obudzi. - Jace położył swoją dłoń na moim ramieniu delikatnie mnie klepiąc.

W poczekalni spędziłem sporo czasu, nie drgnąłem nawet na sekundę czekałem aż któryś z medyków wyjdzie i dadzą mi jakąkolwiek informację na temat stanu zdrowia mulatki, po kolejnych długich a wręcz wiecznych minutach z sali wyszedł jeden z medyków, który jak tylko mnie zobaczył podszedł do mnie.

- Co z nią ? - Zapytałem pierwszy.

- Już jest dobrze, udało się nam opanować jej krwawienie straciła trochę tej krwi dlatego teraz będzie spała przez jakiś czas, potrzebuje odpoczynku i w żadnym wypadku nie pozwól jej użyć runy leczniczej, ona ma się sama zregenerować. - Oznajmił mi mężczyzna na co pokiwałem głową na znak że rozumiem, po tej wymianie zdań wyminąłem go i wszedłem do niej, mulatka spała tak spokojnie jakby nic jej się nie stało, może była troszkę bledsza niż zazwyczaj ale w dalszym ciągu była piękna.

Nawet nie masz pojęcia słońce jak się cieszę że nic ci nie jest, tylko nie strasz mnie tak nigdy więcej, nie zniósł bym twojej śmierci a po za tym jeszcze nie czas na nią, mam tyle planów na naszą przyszłość..

** Dwa dni później.. Vi pov.~

- Powinna się już wybudzić. - Usłyszałam czyiś głos zapewne niedaleko mnie.

- Lekarz powiedział że może spać długo bo potrzebuje regeneracji. - Odpowiedziała inna osoba.

- Dlaczego akurat ją ranił ? Skoro obok siebie miał również Clary.

- To proste a zarazem pojebane, wydaje mi się że Jonathan żywi coś więcej do niej niż tylko braterską miłość. - Wyjaśnił mężczyzna.

- Myślisz ? No w sumie to by się pokrywało z tym co powiedział. - Po tych słowach moje powieki zaczęły się lekko otwierać, pierwszy kontakt ze światłem sprawił że od razu zamknęłam oczy ale po chwili znów spróbowałam je otworzyć, przez chwilę nie wiedziałam co się dzieje i gdzie ja jestem, ale w końcu dotarło do mnie wszystko.

- Jonathan. - Powiedziałam z chrypą w głosie.

- Spokojnie Vi nie ma go tu, jesteś bezpieczna. - Zapewnił mnie Alec chwytając moją dłoń i całując jej wierzch.

- Pójdę po medyka. - Zaoferował Jace i po chwili już go nie było.

- Zabije skurwiela. - Mruknęłam na co Alec parsknął śmiechem.

- Kocham cię i cieszę się że już wróciłaś do nas.

*******

Moja  rekonwalescencja trwała dłuzej niż bym sobie tego życzyła, ale zarówno Alec, Jace, Izz, Clary jak i medycy byli zgodni co do jednego że mam sama dojść do siebie a nie za pomocą run leczniczych, tak więc przez dłuższy czas leżałam w sali szpitalenj a potem w swoim pokoju, gdzie za pielęgniarkę robił mi mój Alec.

- Jak się dzisiaj moje słoneczko czuje ? - Zapytał Lihywood wchodząc do naszej prawie już sypialni z tacą śniadaniową.

- Gotowa do wszelkich działań.- Poprawiłam się na łóżku tak aby mój chłopak mógł na nim swobodnie usiąść.

- Nie tak szybko słońce, pamiętasz co powiedzieli medycy ? Musisz dojść do siebie o własnych siłach bez run leczniczych, więc przyniosłem ci bardzo pożywne śniadanie żebyś miała siłę i proszę abyś je zjadła całe. - Mówiąc ostatnie słowa Alec spojrzał mi prosto w oczy.

- Zjem je, nie martw się. - Odparłam przejmując od niego tacę z faktycznie bogatym śniadaniem.

- Muszę to zobaczyć a nie usłyszeć, Vi wiem od lekarzy że odkąd ta sytuacja miała miejsce nie jesz praktycznie nic, jeszcze trochę a wpadniesz mi w jakąś anemię, masz cholerne zaburzenia odżywiania a ty mi mówisz że zjesz wszystko ? - Odpalił się ciemnowłosy.

- Alec do cholery jasnej. - Zaczęłam patrząc na niego, czując jednocześnie ucisk w środku. - To nie jest takie łatwe jak ci się wydaje, chciałabym aby to wszystko już się skończyło, Jonathan chce mnie tak samo jak Valentine i kurwa do póki żyję nie skończy się ten koszmar, więc się nie dziw że wybrałam autodestrukcję. - Kontunuowałam będąc bliska płaczu, Alec widząc moją reakcję wziął tacę na bok po czym  przytulił mnie do siebie gładząc moją głowę.

- Vi nie chcę cię stracić, ale widzę kurwa że to wszystko do tego prowadzi. Kocham cię najmocniej jak potrafię, nigdy w życiu nie czułem do nikogo tak mocnego uczucia, jesteś moją nadzieją na lepsze jutro w tym popierdolonym świecie, jesteś moim brakiem chaosu, jesteś moim wszystkim, a moje wszystko nic nie znaczy bez ciebie. Jeśli ty odzejdziesz odejdę i ja, i nie ważne że Jace jest moim Parabatai, ty jesteś kurwa ponad to wszystko zrozum to w końcu...

I właśnie wtedy Alexander Lightwood uświadomił mi jak ważna dla niego jestem i jak bardzo on jest ważny dla mnie.


*** Nie wpieprzajcie się w zaburzenia odżywiania, bo to was zmiecie z planszy.***

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Oct 20 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Dar Anioła / Alec LightwoodOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz