Jedenaście

3.5K 510 235
                                    

SETH

To jest jakaś pierdolona inwazja.

Nie pisałem się na to. Retsky miał spędzić ze mną weekend i spotkać się o ustalonych porach, wszystko mieliśmy mniej więcej ustalone już od dawna, i nagle taka zmiana planów? Cholera, że też Retsky nie mógł być siostrzeńcem Collinsa. Albo szkoda, że Cade jednak nie okazała się być nieszkodliwym małym chłystkiem.

I teraz przez ten gnój w piątek o godzinie dziesiątej czekam, aż ten mały diabeł odwiedzi penthouse, bo ma mnie przesłuchiwać.

Najpierw musiałem prosić ją o pomoc, potem w ogóle chodzić na te jej zajęcia i przyjęcia, a teraz jeszcze to? Ile można? Trener musi mnie kochać i nienawidzić jednocześnie. 

Jest spóźniona. Przychodzi dopiero dziesięć po dziesiątej. 

– Cześć – wita się jakby spięta.

Ostatnio gdy zostało mi przekazane, że to ona będzie się zajmować tym weekendem, też zachowywała się jak nie ona. Chyba po raz pierwszy zwróciłem uwagę na to, że w ogóle się nie uśmiechnęła. Ani razu. Teraz jest podobnie – niby rzuca mi pobieżny uśmiech, ale jakiś taki wymuszony. 

– Okej, zacznijmy od najważniejszych rzeczy. – Spogląda na swoją listę w telefonie. – Muszę zobaczyć twoją sypialnię i mam nadzieję, że nie oszukujesz i nie zacząłeś głębokiego sprzątania poprzedniego wieczoru. 

Nie ma takiej opcji. Sam już mam trochę dość bezsenności, więc nie zamierzam oszukiwać. Poza tym tu już nie chodzi o mnie, tylko o drużynę, którą być może zawiodłem w ostatnim sezonie, a przecież niedawno mnie przywrócili, mimo że byłem totalnym chujem. 

Bez słowa prowadzę skupioną Cade do swojej sypialni. 

– Gdzie jest reszta domowników? – pyta i otwiera notatnik. 

– Beck spał u Elis, więc pewnie wróci popołudniu. Albo po weekendzie. Różnie bywa. Rory i Grace wyjechali wczoraj do jego rodziców i wracają dopiero w niedzielę wieczorem. Nikogo tu nie ma. 

– Jak często jesteś w mieszkaniu sam? 

– Często. A nawet, jeśli ktoś jest, to przestrzeni jest tak dużo, że to nie jest bardzo odczuwalne. 

Cade zaciąga się zapachem w korytarzu. 

– Zero zapachu psa – mamrocze i notuje. – Ładnie tu pachnie. Brak chemicznych aromatów. 

Idę za nią i właściwie trochę się jej przyglądam, bo dopiero teraz dostrzegam, jak poważnie do tego podchodzi. Teraz ma określić, jak wygląda moje środowisko do codziennego życia oraz rutyna poranków. 

Odbija się od ściany do ściany, jakby sprawdzała nawet, czy te jeszcze pachną farbą. Ogląda podłogę i notuje też, że po częściach wspólnych zasuwa robot sprzątający. To wręcz niezręczne. Jestem z nią sam na sam w jednym apartamencie, a ona sprawdza nawet jak głośno trzaskają drzwi. Mija chyba z pół godziny, zanim właściwie docieramy rzeczywiście do mojej sypialni, ale mam również zaznaczone, że śniadanie jem najwcześniej o jedenastej, więc mamy kwadrans zapasu w rękawie. 

Wprowadzam ją do sypialni. 

Moje ramiona tężeją. 

Odkąd tu mieszkam, nikt tu nie wchodził, z wyjątkiem naszej ekipy. Gdy mieszkałem z Grace, też nigdy nikogo nie zapraszałem, bo to aż niezręczne. 

A Cade… sprawdza materac. 

To znaczy… siada na nim i buja się, oceniając miękkość. Dotyka pościeli. Określa materiał. Trzepie poduszki, patrząc, czy są płaskie, czy ergonomiczne, czy w ogóle są poduszkami. 

For Our Future (Thin Ice Games #4)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz