Rozdział 9

263 18 10
                                    

Szczęście wraca, gdy otwierasz serce
na nowe możliwości

Przez cały dzień czułam narastającą wewnątrz mnie, wręcz dziecięcą ekscytację. Miło było w końcu odliczać godziny i czekać w swoim życiu na coś dobrego.

Całe popołudnie ciągnęło mi się niemiłosiernie, a Luke napisał dzisiaj do mnie tylko jedną wiadomość. I była to informacja, że podstawi pod mój hotel auto o 19:30.
Zabrzmiało to conajmniej dziwnie.
Podstawi auto? Kto tak w ogóle pisze?
Mógł po prostu napisać, że podjedzie po mnie o tej godzinie.
No chyba, że w planach miał wysłać po mnie jakiegoś swojego kumpla, ale to też byłoby bardzo dziwne.

Nie mniej jednak, myśl o dzisiejszym spotkaniu z nim, rozpalała we mnie, nieopanowaną ekscytację. Tylko co powinnam ubrać?

Stałam przed otwartą walizką, przyglądając się skąpemu wyborowi ubrań, które zabrałam ze sobą w pośpiechu. Noc, kiedy odchodziłam od Williama, była jak w transie — spakowałam to, co wpadło mi w ręce, nie zastanawiając się nad przyszłością.
Teraz ta przyszłość nadeszła, a ja, trzymając w dłoniach ulubioną czarną sukienkę z odkrytymi plecami, zastanawiałam się, czy jest odpowiednia na wieczór, który czekał na mnie.

Ostatecznie zdecydowałam się na nią, widząc, że i tak nie mam zbyt dużego wyboru a dopełnieniem stylizacji miała być moja skórzana, czarna ramoneska.

Myślę, że jest to odpowiedni strój na kameralny koncert, w jakimś pewnie obskurnym, ale klimatycznym barze. Nie są to z pewnością moje klimaty, ale miło będzie doświadczyć czegoś nowego. Szczególnie teraz, przyda mi się coś co pozwoli mi choć na chwilę, uciec od moich mrocznych myśli.


Opuściłam swój hotel i udałam się w stronę hotelu, w którym Luke, myślał, że nadal jestem. Dokładnie o wpół do dwudziestej dotarłam na miejsce a przed wejściem stał zaparkowany lśniący czarny SUV z przyciemnianymi szybami.

Serce zabiło mi mocniej, gdy przyglądałam się temu samochodowi, który nie pasował do mojej skromnej codzienności.
Czy to na pewno aby po mnie? – pomyślałam z niepokojem.

Jak Luke mógłby sobie pozwolić na tak drogi samochód, grając w barach?
Pomimo, że nie znałam się nigdy zbyt dobrze na samochodach to nie byłam na tyle głupia, aby widząc nowiutkiego, wypasionego Mercedesa pomyśleć, że jest to samochód, na który mógłby sobie pozwolić barowy muzyk.

Chyba, że ma strasznie nadzianych znajomych i zaraz poznam jednego z nich.

Drzwi SUV-a otworzyły się, a z wnętrza wysiadł wysoki mężczyzna, którego potężna sylwetka, odziana w idealnie skrojony czarny garnitur, przyćmiewała całe otoczenie. Miał co najmniej dwa metry wzrostu, a jego ciemna skóra kontrastowała z błyszczącym złotym zegarkiem na nadgarstku.

— Anastasia Evans? — zapytał niskim głosem, który brzmiał jak odległy grzmot.

— Tak, to ja — odpowiedziałam, próbując zachować spokój, choć jego postać budziła we mnie mieszankę strachu i niepewności.

Podszedł do mnie i wyciągnął rękę, a ja zauważyłam kosztowność jego zegarka, który lśnił w świetle ostatnich promieni zachodzącego słońca.

— Nazywam się Robert Fernandes — przedstawił się, a jego nazwisko brzmiało egzotycznie, podobnie jak jego akcent. – Ale możesz mi mówić Robbie.

— Jesteś Amerykaninem? — zapytałam, choć wiedziałam, że to pytanie było nietaktowne, ale nie mogłam opanować swojej ciekawości.

— Brazylijczykiem — odpowiedział z uśmiechem, a w jego oczach błysnęła rozbawiona iskierka.

W Blasku Fleszy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz