Rozdział 33

86 5 0
                                    

Do małego hotelu, na obrzeżach Santa Monica, dojechaliśmy późnym popołudniem, a promienie powoli zachodzącego słońca odbijały się od szklanych ścian budynku, nadając mu ciepły, złocisty blask.

Robert – kierowca Luke'a – wysiadł i wyciągnął nasze bagaże z bagażnika, a Luke uśmiechnął się do mnie, jakby ten hotel miał być odpowiedzią na wszystkie nasze problemy. A może po prostu chciał, żebym w to uwierzyła. Luke wysiadł z auta a ja podążałam za nim.

Stałam na parkingu przed hotelem, wdychając świeże, słone powietrze, które nagle wydało mi się niemal zapomniane. Od naszego ostatniego pobytu nad morzem minęło wiele dni, a może nawet już tygodni, bo przez naszą ucieczkę w sam środek lasu, zdecydowanie straciłam poczucie czasu. I choć początkowo czułam tam spokój i ulgę, zdałam sobie sprawę, że domek, choć przytulny, był tylko inną formą więzienia. Pięknie pachniał drewnem i kawą, ale ściany zdawały się na mnie zamykać, a ja musiałam oddychać. Oddychać wolnością. Dlatego tu jesteśmy – w pięknej Santa Monica.

– Udanej zabawy, Panie Harrison – powiedział Robert, kładąc walizki na ziemi. – I odpocznijcie. Przyda wam się.

Luke pokiwał głową, klepiąc Roberta po ramieniu.
– Dzięki, Robbie – odpowiedział Luke.

Patrzyłam, jak samochód odjeżdża, zostawiając nas w ciszy przerywanej jedynie szumem fal. Luke podniósł bagaże i ruszył w stronę wejścia do hotelu. Szłam za nim, ciągle zastanawiając się, czy to aby na pewno dobry pomysł. Byłam tutaj, choć nie do końca pewna, czy tego chciałam. Ucieczka z Los Angeles wydawała się właściwa, ale jak długo mogłam uciekać?

– Naprawdę myślisz, że tutaj będzie inaczej? - spytałam i stanęłam przed wejściem do hotelu.

Luke zatrzymał się i spojrzał na mnie swoimi szafirowymi oczami, które miały w sobie zawsze tę samą mieszankę spokoju i determinacji.

– Tutaj mogą chcieć cię szukać, ale cię nie znajdą – Uśmiechnął się, jakby ta odpowiedź miała wszystko wyjaśnić. – Każdy, kto tu przyjeżdża, robi to z tych samych powodów, co my. Chcą spokoju, dyskrecji i odpoczynku.

Westchnęłam, choć w duchu chciałam mu wierzyć. Może faktycznie, tym razem, to nie była ucieczka. Może to była szansa na złapanie ostatniego oddechu, przed powrotem do domu.

Luke wszedł do hotelu pierwszy, przyciągając od razu uwagę portiera. Chwilę później zjawiła się młoda kelnerka, oferując nam powitalne drinki.
– Miłego pobytu, panie Harrison – odparła, oddalając się, z złotą tacą w ręku.

Było w tym coś zabawnego – mimo że Luke nie chciał zwracać na siebie uwagi, zawsze przyciągał ją wszędzie, gdzie się pojawił. Jego sława była jak cień, który nie opuszczał go nawet na krok.

Wnętrze hotelu było jeszcze bardziej zachwycające niż z zewnętrz. Ciepłe światło z kryształowych żyrandoli odbijało się od marmurowych posadzek. Wszędzie było cicho, luksusowo, ale dyskretnie. Żadnych turystów z aparatami, żadnych paparazzi, którzy mogliby nas tutaj znaleźć.

Recepcjonistka uniosła wzrok i uśmiechnęła się, jak tylko zobaczyła Luke'a.
– Panie Harrison! – zawołała, jakby była zaskoczona, choć wiedziałam, że doskonale wiedziała, kto przyjedzie. – Miło pana znowu widzieć. Mamy dla pana gotowy apartament.

Nagle zza recepcji wyszła elegancka starsza kobieta, ubrana w ciemny, idealnie skrojony garnitur. Jej srebrne włosy były spięte w kok, a na szyi błyszczały perły. Jej twarz rozjaśniła się na widok Luke'a.

– Luke! – powiedziała, podchodząc i składając dwa pocałunki na jego policzkach. – Miło cię znowu widzieć. Tyle czasu minęło!

– Eleno, to jest Anastasia Evans, moja... – zawahał się na moment – moja bliska przyjaciółka. Ano... – zwrócił się teraz w moją stronę – to jest Elena Whitmore, żona mojego znajomego i współwłaścicielka tego hotelu.

W Blasku Fleszy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz