Wiedziałem, że powrócił dawny ja, którego od tak dawna chciałem zabić i pogrzebać w sobie. Pamiętałem, jak kilka tygodniu temu wyprawiałem mu nawet pogrzeb, ale teraz wiedziałem, że on był nieśmiertelny. Wygrzebał się z ziemi, którą sypałem na jego trumnę i ponowne przede mną stanął. Za każdym razem, kiedy patrzyłem na swoje lustrzane odbicie, on tam był, machając i szeroko, wręcz karykaturalnie się uśmiechał. Nie było przed nim żadnej ucieczki, a nie mogłem tego dłużej robić, wiedząc, że to było bez sensu. Po prostu zaakceptowałem to, że ponownie we mnie był. Albo raczej to ja, ponownie się nim stałem.
Wyglądało to jak niekończący się dialog w mojej głowie, w której brały udział moje dwie wersje. Ta, która była lepsza i chciała wyzdrowieć, oraz druga, nie dająca mi żadnych złudzeń, że to było niemożliwe, chcąc, żebym ponownie pogrążył się we własnym smutku i cierpieniu. To uczucie było niemal takie, jakbym spotkał dawnego znajomego ze szkoły, który udawał cały czas przyjaciela, ale tak naprawdę się ze mnie wyśmiewał za plecami. Nigdy nie był szczery i chciał jedynie mojego upadku i porażki. Minęło całkiem sporo czasu, odkąd ostatni raz tak się czułem, a moje usilne próby pozbycia się z siebie tej trucizny, było bardzo ryzykowne, bo zawsze to do mnie powracało, z każdym razem coraz silniej. W głębi duszy zawsze wiedziałem, że pozbycie się tego ze środka, było niemożliwe, ale zawsze miałem nadzieję. Prawie tak jak wtedy, kiedy prosiłem Boga o litość. Naiwnie wierzyłem, że jedna, jak i druga rzecz w końcu się wydarzy.
Nie chciałem się poddawać, ale czasami to było tak trudne, że jedyne o czym myślałem, to o żyletce w szafce pod zlewem, chcąc zrobić to, czego nie dokończyłem ten jeden raz w sierocińcu. Złośliwy głos w mojej głowie cały czas do mnie szeptał, że za mną tęsknił i był niemal smutny, że ja za nim nie. Twierdził, że tak naprawdę go potrzebowałem i wkrótce by mi to udowodnił. Przypominała mi się wtedy przypowieść o zabłąkanej owcy i jej pasterzu. Chciałem uciec jak najdalej, ale ostatecznie zawsze czułem się zagubiony i dopiero mój wewnętrzny głos sprawiał, że nieznacznie byłem bliżej siebie. To nie ja prowadziłem swoje życie, tylko jakaś wyższa siła. Sam nie wiedziałem, czy to był Bóg, którego zawsze pragnąłem w swoim życiu, czy coś demonicznego, co wykształciło się na przestrzeni lat. Moją rolą nie było to, żeby odgryzać karmiącej mnie ręki, tylko posłuszne słuchanie się jej.
Musiałem więc zaakceptować to, że byłem rozdwojony, a nie mogłem wyrzucić z siebie tej części, której nienawidziłem, bo nie była fizyczną kończyną, którą mógłbym amputować. Jeśli chciałem naprawdę ją zabić, musiałbym zabić samego siebie, żeby się uwolnić. Tego nie mogłem zrobić, chociaż czasami pragnąłem tego bardziej, niż dalej tak żyć. Byliśmy jednością i czy tego chciałem, czy nie, to musiałem się do tego przyzwyczaić i ponownie nauczyć się żyć razem z nią. Miałem czasami poważne urojenia, kiedy czułem chwilowy spokój i wręcz uspokajającą ciszę, że nic mnie dalej nie męczyło, a upiorny głos zniknął. Moja wolność nie trwała za długo, bo kiedy wstawałem następnego dnia, ponownie go słyszałem. Cichy szept, niczym delikatny powiew wiatru w lecie. Był tam, ale łatwo mogłem go zignorować. To do czasu, aż nie stawał się głośniejszy, tym razem będąc jak ogłuszająca muzyka w klubie, rozsadzając mi głowę od środka.
Chociaż już od dawna czułem się tak, jakbym tracił rozum, to teraz byłem tego wręcz pewien, że doprowadziłem się do szaleństwa, albo raczej to, co przez całe moje życie się działo. W końcu dosięgnęło mnie to, co siostry w ośrodku cały czas powtarzały. Grzechy, które popełniłem, słowa, które wypowiedziałem i czyny, jakich się dopuściłem, sprawiły, że zwariowałem. Mogłem słuchać w nieskończoność tego, co powtarzali mi inni, moi najbliżsi, że nic nie było moją winą i nie zasłużyłem na nic, co mnie spotkało, ale ja byłem pewny swego. Sam to na siebie poniekąd sprowadziłem i nie miałem już żadnych wątpliwości.
CZYTASZ
Ephemeral | boyxboy
RomanceMinęło pół roku odkąd Louis rozstał się z Nicholasem, a chociaż cały jego personalny świat legł w gruzach w dniu ich rozstania, a on sam umarł, to jednak dalej żył. I chociaż dalej czuł się tak, jakby trwał w ogromnej i strasznej pustce, a jego dusz...