Katie

318 31 0
                                    

- Opowiesz mi w końcu? - spytał David, gdy dotarliśmy na miejsce.
- Musisz tu sprowadzić Sama zanim Eric umrze. Nie wcześniej, nie później. Musi nas widzieć i chcieć przerwać rytuał.
- Jak mam go przekonać, żeby tu przyszedł?
- Powiedź mu prawdę. To go zmotywuje.
- A ty?
- Spokojnie. Mam pomysł. Daj mi nóż.
Wtedy pojawił się Vic. Chwilę później zobaczyłam Erica i Mo.
- Eric! - krzyknął David.
- A ona co tu robi?
- Eric nie mówił mi wszystkiego.
- Nie ważne. Idź szukać Sama.
- Ok. Powodzenia - ruszył.
- Przyda się...
Podeszłam od Erica i zajęłam miejsce przy świecy z literą S.
- Co ty robisz? - spytał Eric.
- Jak to co - nie rozumiem... Przecież muszę tu być. - Potrzebujesz mnie. Bez mojej obecności się nie uda - wyjęłam nóż, aby mu to uświadomić.
- Zacznijmy - zabrał srebrny nóż z mojej ręki.
Mo i Vic zajęli swoje miejsca, a Eric otworzył księgę i zaczął czytać na głos. Jednak nie mogłam się skupić na tym co czytał. Do końca obmyślałam plan.
Eric podał mi nóż. Wtedy się ocknęłam. Zbliżał się ten moment,a nie mogłam sprawdzić, czy David się zbiża, czy znalazł Sama.
- ,,Niech teraz krople ich krwi połączą się i zerwą klątwę."
Na szczęście David powiedział mi co mam robić. Zrobiłam niewielkie nacięcie na dłoni. Trochę bolało, ale widziałam łzy w oczach Mo. No tak... Srebro.
- ,,A teraz przypieczętuję koniec swoją śmiercią..."
Nie ma Davida!!
- Nie rób tego! - krzyknęłam.
- Muszę.
- Nie wiesz wszystkiego. Vic ci nie powiedział, że ofiara musi być dobrowolna inaczej Twoja śmierć pójdzie na marne - obym się nie myliła.
- Skąd to wiesz? - spytał Vic, ale ja nawet na niego nie spojrzałam. Utkwiłam wzrok w oczach Erica.
- Podsłuchałam kiedyś rozmowę rodziców - grałam na czas. - Wtedy tego nie rozumiałam, teraz już wiem o co chodziło.
- A dlaczego sądzisz, że moja ofiara nie jest dobrowolna? - miałam nadzieję, że tak jest.
- Widzę to w Twoich oczach. Ty nie chcesz umierać, ale chcesz się poświęcić. To nie to samo.
- Muszę spróbować.
- Chyba nie sądziłeś, że ci tak łatwo pozwolę.
- Katie! - to był David. Nareszcie.
- Co ty wymyśliłaś? - widziałam w jego oczach zdziwienie. Patrzył to na mnie, to na Sama. - Katie, co to ma znaczyć? - to był znak. Odwróciłam się i wbiłam nóż dokładnie w serce Sama. Udało się! Auu... Przycisnęłam dłoń do boku.
- Chyba nie sądziłaś, że mnie przechytrzysz? - to były jego ostatnie słowa. Poczułam, że moja ręka jest mokra. Spojrzałam na nią... To była krew. Nie zauważyłam, że Sam miał nóż w ręce.
- Katie! - ugięły się pode mną kolana. - Coś ty wymyśliła...
- Tego nie było w planie...
Nastała ciemność.
Obudziłam się w domu. Promienie słońca przechodziły przez okno oświetlając pokój. To była sypialnia.
Kiedy zaczęłam widzieć wyraźnie zobaczyłam, że Eric śpi w fotelu naprzeciwko mnie. Chciałam się podnieść, ale poczułam ukłucie bólu. Eric otworzył oczy i podszedł do mnie.
- Nie powinnaś wstawać. Rana nie była głęboka, ale nie mogliśmy zatamować krwawienia.
- Co się działo później? I... Dlaczego jesteś człowiekiem?
- Mo pomogła mi stworzyć eliksir, ale to tylko jednorazowe. Zostało mi go tylko na dwa, może trzy razy. Jutro wszystko wróci do normy. A później ratowaliśmy ci życie. Co ty sobie myślałaś? Co to miało być? To była jedyna możliwość.
- Nie mogłam ci na to pozwolić. Może nie jestem wilkołakiem, ale mówiłam prawdę. Słyszałam, jak rodzice o tym rozmawiali. Nie kłamię.
- Ale nadal nie rozumiem, dlaczego sądzisz, że by się nie udało...
- Jeżeli nadal coś do mnie czujesz, to sądzę, że chciałabym zrobić to samo. Chciałabym się poświęcić, żeby ci pomóc - dodałam widząc jego zdziwienie. - Zrobiłabym dla Ciebie wszystko. Ale może się myliłam...
- Katie? - David wszedł do pokoju. - Tak się cieszę, że nic ci nie jest.
- Zostawię Was - powiedział Eric i zamknął za sobą drzwi.
- Udało ci się - zaczęłam.
- Nie, to Tobie się udało. Przerwałaś jego głupi pomysł. I szczerze, to może tego nie przyzna, ale jest ci wdzięczny.
- Nie jestem tego taka pewna. Ale czekaj... Ty też jesteś człowiekiem? To przez ten eliksir?
- Na mnie zadziałał trochę inaczej, ponieważ jeszcze nie przeżyłem pierwszej pełni.
- To znaczy?
- Jestem człowiekiem Katie.
- Naprawdę? To super - przytulił mnie.
- I jeszcze... Ekhmmm... Mo jest całkiem fajna.
- Lubisz ją?
- Przeszkadza ci to?
- No coś ty. Jestem szczęśliwa, że jesteś szczęśliwy - wybuchnęliśmy śmiechem.
- Zawołam go - wyszedł.
Chwilę później wrócił Eric.
- Nie mam za dużo czasu. Wataha się zbiera. Musimy wybrać przywódcę. Później zmywamy się. Odstawimy Was do domu - powiedział nie podnosząc głowy.
- A co z Tobą?
- Idę z nimi.
- Nie żartujesz?
- Nie - nie wierzę...
- Spójrz na mnie. Powiedz mi to prosto w oczy.
- Katie, ja...
- Nie możesz - przerwałam mu. - Powiedziałam ci, że Cię kocham. Wiem, że ostatnio nie zachowałam się fajnie, ale czułam się zraniona. Żałuję tego, ale czasu nie cofnę. Jednak wiem, że nie poradzę sobie bez Ciebie. Proszę, nie zostawiaj mnie - nie wierzę, że się rozpłakałam. Szybko odwróciłam głowę. Nie zależało mi na litości, tylko na prawdzie. Nie chciałam by widział moje łzy. - Przepraszam, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało - głośno wypuściłam powietrze. - Cóż... - spojrzałam mu prosto w oczy. - Nie będę cię zatrzymywać. Powodzenia.
Odwróciłam się do niego plecami. Słyszałam jak wychodzi. Wtedy na dobre się rozpłakałam.
Kiedy się w końcu uspokoiłam powoli się podniosłam. Sycząc z bólu ubrałam buty i wyszłam na zewnątrz. Chciałam uciec jak najdalej i zapomnieć, mimo że to niemożliwe.
Szłam powoli, ale nie zauważyłam przeszkody i się potknęłam. Niestety wylądowałam na chodniku i oczywiście miałam wiele szczęścia, bo właśnie na ranie zadanej przez Sama. Z bólu miałam mroczki przed oczami, więc tylko leżałam licząc, że ktoś tędy przejdzie i mi pomoże. Kiedy już traciłam nadzieję usłyszałam, że ktoś mnie woła, chwilę później ktoś mnie podniósł.
- Gdzie mnie niesiesz? - spytałam nadal nie otwierając oczu.
- Tam skąd przed chwilą uciekłaś.
Otworzyłam oczy. To Eric... W pierwszej chwili się ucieszyłam, ale przypomniałam sobie naszą rozmowę.
- Postaw mnie - powiedziałam stanowczo. Eric się zatrzymał.
- Żebyś znowu leżała na chodniku?
Nie odpowiedziałam.
- Gdzie się wybierałaś? - nadal się nie ruszył, ale też nie miał zamiaru mnie odstawić.
- Do domu.
- Przecież powiedziałem, że Was odstawimy. Po zebraniu - był zirytowany, ale mnie to nie obchodziło. Nie miałam zamiaru z nimi wracać. Nie z nim...
- Nie wracam z wami.
- A to niby dlaczego? Widzisz jak zakończyła się Twoja samotna wędrówka.
Gdybym się nie potknęła...
- Postaw mnie. Nie wracam tam, nie rozumiesz?!
- Jesteś uparta...
Prychnęłam.
- Dobrze. Pójdźmy na kompromis - zaczął. - Puszczę Cię i pozwolę wrócić samej, ale obiecasz mi, że poczekasz z tym, aż wydobrzejesz.
- Nie ma mowy. Nie będę czekać.
- To tylko kilka dni.
- Powiedziałam. Nie - teraz ja byłam zirytowana. Nie rozumiał mnie. Nie mogłam tu zostać. To sprawiało mi ból, jego obecność sprawiała mi ból.
- Co w tym takiego trudnego?!
- Nie rozumiesz, że zbyt wiele rzeczy w tym miejscu sprawia mi ból! - nawet nie wiem kiedy zaczęłam krzyczeć. Zaczęłam wierzgać nogami w nadziei, że może mnie puści, ale nie dawał za wygraną.
- Na przykład? - powiedział tak cicho, że ledwie go usłyszałam.
- Nie ważne.
Ruszył w stronę domku.
- Niedługo wszystko się skończy. Wrócisz do siebie. Razem z Davidem. I będziecie szczęśliwi.
- David będzie szczęśliwy, ale pod warunkiem, że Mo będzie chciała z nim zostać.
- To tłumaczy dlaczego nie chce być alfą.
- A ty?
- Co ja?
- Chcesz być alfą?

Katie i onOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz