Jak przystało na sen, magicznie znalazłam się w sali tronowej na Olimpie. Dwunastu głównych bogów i bogiń zajmowało swoje stałe trony, ale wraz z nimi znajdowało się również pięcioro mężczyzn, których nie znałam. Łączyło ich jedno – na ramionach każdego z nich spoczywały wielkie, majestatyczne skrzydła. Takie, jak miałam ja.
Pierwszy z nich, stojący przy tronie Artemidy, był młodzieńcem odzianym jedynie w białą, lnianą szatę. Przez jej rozchylone poły mogłam ujrzeć opalony, umięśniony tors. Jasne blond włosy odbijały blask bijący z zawieszonych pod sufitem kandelabrów. Jasne oczy łagodnie spoglądały na obecnych w Sali, by po chwili powrócić do mojej matki. Pióra śnieżnobiałych skrzydeł gdzieniegdzie poprzetykane były niebieskimi pasemkami. Gdybym nie wiedziała, że to bóg, dałabym mu nie więcej niż dwadzieścia-pięć lat.
Drugi rozmawiał żywo z Afrodytą, która co i raz śmiała się w głos z jego słów. Musiał opowiadać ciekawą historię, bo gestykulował zawzięcie i było widać, że jest w nią bardzo zaangażowany. Gdyby nie jasnozielone oczy i ciemne blond włosy, powiedziałabym, że jest bliźniakiem blondyna stojącego obok Artemidy. Był tak samo wysoki i dobrze umięśniony, a na jego plecach spoczywały wielkie, białe skrzydła. W porównaniu do swojego poprzednika, na biodrach miał jedynie lnianą przepaskę. Dzięki temu mogłam zobaczyć, jak ruszają się jego mięśnie, opinane przez złocistą skórę.
Dwóch kolejnych mężczyzn stało obok Zeusa. Obaj byli starsi i masywnie zbudowani. Podczas gdy jeden ubrany był w garnitur, który wydawał się być zrobiony ze śniegu, drugi nosił smoking prawie tak czarny jak węgiel. Na plecach obu spoczywały ciemno-purpurowe skrzydła. Pierwszy miał jasną cerę, białe włosy i brodę, w której tkwiły sople lodu. Skóra drugiego wydawała się niemal czarna, a on sam na głowie i twarzy nie miał ani jednego włosa.
Ale to widok ostatniego z mężczyzn wzbudził we mnie najwięcej sprzecznych emocji. Spokojnie mogłam go nazwać aniołem – był cudowny, ponadczasowy, doskonały, niedostępny. Czarna przepaska okalała jego wąskie biodra. W ciemnobrązowej skórze tkwiły maleńkie drobinki złota, które pobłyskiwały, gdy tylko mężczyzna się poruszył. Czarne, długie włosy spływały wodospadem na jego umięśnione ramiona. On sam był smukły i muskularny. Ale nie to wzbudziło we mnie największy zachwyt. Sprawiły to jego skrzydła – posiadał największe ze wszystkich tu oskrzydlonych, a ich pióra połyskiwały błękitem, czerwienią i fioletem. Gdy niespokojnie nimi poruszył, pod innym kątem wydały się być niemal całkowicie czarne. Zupełnie jak moje.
Drzwi do Sali otworzyły się gwałtownie, wpuszczając do środka gwałtowny, silny wiatr. Czterech nieznanych mi mężczyzn spojrzało na siebie, jakby wśród nich był sprawca tego czynu. Wszyscy pokręcili przecząco głowami. I wtedy zrozumiałam, kim mogli być – czterema braćmi wiatrów: Boreaszem, bogiem wiatru północnego; Zefirem, bogiem wiatru zachodniego; Apeliotesem, bogiem wiatru wschodniego i Notosem, bogiem wiatru południowego. Zostało mi rozszyfrowanie, który był kim oraz tożsamość ostatniego mężczyzny.
W powietrzu zawisł zapach siarki. Bogowie jak na zawołanie złapali za broń, czterech panów wiatru rozłożyło swe skrzydła. Dołączył do nich również nieznany bóg, niebezpiecznie mrużąc oczy. Wszyscy zamarli w oczekiwaniu na dalszy rozwój wydarzeń.
- Moi drodzy – po Sali rozniósł się niski, lekko zachrypnięty, męski głos. Ciarki same przebiegły wzdłuż mojego kręgosłupa. – Nieładnie tak witać gościa po tylu latach.
A potem całkowicie zapomniałam, jak się oddycha. Przez drzwi lekkim krokiem wszedł chyba najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego w życiu widziałam. I tak, on zdecydowanie mogł być nazwany bogiem. Był wręcz idealny. Czarne, kręcone włosy zostały przystrzyżone po bokach i lekko opadały na gładkie czoło. Wyraźne kości jarzmowe i mocno zarysowana żuchwa nadawała powagi jego twarzy. Wąskie usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, który ukazał śnieżnobiałe, proste zęby. Byłam pewna, że tatuaże pokrywały niemal każdy skrawek jego ciała, a teraz wystawały spod czarnej koszuli i narzuconej na nią marynarki, ciągnąc się aż na szyję. Ubrania opinały jego mięśnie tak mocno, że miałam wrażenie, iż przy szybszym ruchu pękną, ukazując wszystko spod spodu. Na nosie mężczyzny spoczywały czarne okulary przeciwsłoneczne. Sięgnął po nie, srebrne sygnety błysnęły w światłach kandelabrów.
CZYTASZ
Córka Dziewicy: Pełnia
FanfictionRzeczywistość stała się fantastyką. *w fanfiction pojawiają się wszelkiego rodzaju używki, sceny erotyczne i przekleństwa, czytasz na własną odpowiedzialność*