Zmęczenie

42 9 5
                                    

***Zuza***


Jedna  z najbardziej znanych paremii prawniczych brzmi:,, Qui accusare volunt, probationes habene debent", co na polski tłumaczy się jako ,,Kto chce oskarżać, powinien mieć dowód". W sprawie mojego klienta jest ich aż nadto i sama się czasem zastanawiam, czy Sebastian jest tak dobrym prokuratorem, czy ja beznadziejnym obrońcą. Nie ma sądu, który orzekłby dla młodego wyrok inny niż dożywocie czy ćwierćwiecze za kratkami. A ja już jestem w stanie powiedzieć, jak będą go tam traktować, kiedy tylko trafi do celi. Po prawdzie strażnicy pilnują tego typu więźniów szczególnie, na ogół dbając, żeby na nikogo nie wpadali. Ale w praktyce wygląda to tak, że osadzeni zawsze jakoś ten system oszukują, a sprawca przestępstwa o charakterze seksualnym jest tam przez nich traktowany- nazwijmy to- wyjątkowo. I chyba nie muszę tłumaczyć, o jakiej wyjątkowości mówię.


Żadna sprawa do tej pory tak mnie nie wymęczyła. Może dlatego, że jeszcze nigdy nie miałam tak lichej linii obrony. Tu mam tylko trzy argumenty przemawiające na korzyść klienta: dotychczasową niekaralność, młody wiek i to, że nie potrafi przytoczyć żadnego szczegółu przestępstwa. Na pytanie, czy to zrobił, za każdym razem odpowiada: ,,Nie wiem" lub coś równie lapidarnego. Po co to robi? Nie mam pojęcia. Może liczy na to, że jak zagra przed sądem debila, to go nie wsadzą? Trudno mi powiedzieć.


Przez całą tę sprawę, zdarza się, że zostaję w kancelarii dłużej, bo nie chcę przynosić pracy do domu. Moja chrzestna zajmująca się wtedy Juliuszem, ciosa mi za to kołki na głowie. Twierdzi, że powinnam się jasno określić, po której stronie tak właściwie stoję. Czy przypadkiem nie cenię sobie palestry bardziej niż dziecka. A że Julek jest dzieckiem bardzo chcianym, kochanym i wyczekanym? To zdaje się do cioci nie trafiać.


***

Parkując pod sądem, już widzę korowód dziennikarzy pod gmachem. Zajebiście, jeszcze ich mi do szczęścia brakowało, myślę. Uspokaja mnie zaparkowany kilka miejsc dalej znajomy hyundai.



- Pani Zuzanno- słyszę za sobą Adriana.


- Strzelam, że mój mąż kazał ci po mnie wyjść- żartuję na powitanie.


- Nie do końca. Sam dopiero przyjechałem. Ale skoro pani też już jest, to stwierdziłem, że chwilę poczekam i pomogę pani przejść, unikając tych...hien.


- Dzięki.


- O, przyjechała jego papuga! - słyszę z ust jednego z dziennikarzy, którego twarzy nawet się nie przyglądam. 


- Pani mecenas, proszę powiedzieć, jakiego wyroku się pani spodziewa?- pyta drugi, a ja dość wymownie wyciągam dłoń, dając im wszystkim do zrozumienia, że powinni pogadać z moją ręką.


***


Argumentów oskarżenia nie słucham. Znam je doskonale. Ale na widok cwanego uśmieszku Seby, sama mam ochotę wypełnić artykuł sto czterdziesty ósmy, wbijając mu długopis prosto w środek tchawicy. Ale...przecież ma rację. Gonię w piętkę i oboje doskonale to wiemy. Nawet, jeżeli początkowo nie wiedział, już zauważył. I już jestem w stanie powiedzieć, że moja mowa  końcowa nie zrobiła na składzie orzekającym wrażenia. Bo czym są trzy argumenty na chyba tysiąc przedstawionych przez Sebastiana? Niczym. Kroplą w morzu, prawda? On chce dwudziestu pięciu lat, ja ośmiu. Ale po wysłuchaniu nas i zaznajomieniu się z aktami sprawy, sędzia raczej skłoni się ku tej pierwszej propozycji.


- Wyrok w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej...- zaczyna sędzia, a ja zamykam oczy, nerwowo zaciskając palce na rękawie togi. Nie interesują mnie formułki. Chcę po prostu wiedzieć, na czym stoimy.


- ...sąd odracza wydanie wyroku w sprawie- nie wierzę w to, co słyszę. Otwieram oczy, przekonując się, że mój szanowny adwersarz i jego aplikant są chyba jeszcze bardziej zaskoczeni. Siadają i wbijają wzrok w kartkę, którą Seba przysunął na środek ławy, by obaj z Adrianem mogli się jej przyjrzeć. Zapewne zastanawiają się, co poszło nie tak. Żeby nie było, ja też nie wiem, nie spodziewałam się rewelacji. A już na pewno nie czegoś takiego. 


***


- Co za dzień...- wzdycham, wracając z pokoju Julka.


- Szaleństwo, nie?


- Co tam się w ogóle stało?


- Powiem ci to, co twój klient: nie wiem. 


- A co mówiła ta sędzia z Torunia?- pytam.- Rozmawiałeś z nią już?


- Julia? Cóż, wydaje mi się, że też była w szoku. Powiedziała tylko:,, Ty tak serio?".


- O, czyli już mówicie sobie po imieniu, tak? Super, fajnie wiedzieć.


Wybucha śmiechem, jakby miał przed sobą scenę z najlepszej możliwej komedii.


- Od kiedy ty jesteś o mnie taka zazdrosna, co? Sorry, nawet jak na coś liczyła, rozczarowała się, jak tylko podałem jej rękę - sugestywnie miga mi obrączką przed oczami.


- Widziałam ją kiedyś w telewizji - pozostaję jeszcze trochę niewzruszona. - Jest piękna. 


- Nie jest. Ja w życiu widziałem tylko jedną piękną prawniczkę. Zresztą, nie wiem, czy dałbym radę być z niepełnosprawną kobietą. 


- Z Gają jakoś funkcjonujesz.


- Ale to moja siostra i nigdy nie będzie dla mnie obiektem seksualnym, to po pierwsze. Po drugie, Maszewska jest niepełnosprawna ruchowo. Poza tym, jak ty to sobie wyobrażasz, co? Miałbym do niej jeździć jakieś pięćset kilometrów, tylko po to, żeby się z nią przespać? Błagam cię...


- Czy ty naprawdę nie rozumiesz? Nie widzisz, jak ja wyglądam?


- Czekaj, czekaj...boisz się, że mi się nie podobasz?


- Trochę...


- Naprawdę jesteś zmęczona. Do cholery, kochanie...czy ci się to podoba czy nie, dalej cię kocham. Od grudnia jeszcze bardziej niż wcześniej.

Niebieski motyl TOM IIWhere stories live. Discover now