***Zuza***
W polskim prawodawstwie funkcjonuje instytucja obrony koniecznej. Środka polegającego na wyłączeniu bezprawności czynu zabronionego. Odparciu bezpośredniego i bezprawnego zamachu na jakiekolwiek dobro chronione prawem. Prawo rzymskie na ten temat mówi następująco: ,,Vim vi repellere licet" , co tłumaczy się jako: ,,Siłę wolno odeprzeć siłą". Kończąc studia, właśnie na ten temat chciałam pisać swoją pracę magisterską. Co zatem się stało, że napisałam o nieumyślnym spowodowaniu śmierci w polskim prawie karnym? Nie wiem dokładnie. Po prostu któregoś dnia przed wyjściem na uczelnię stwierdziłam, że ta druga opcja będzie dla mnie paradoksalnie łatwiejsza, bo będę mogła się bardziej rozwinąć.
Pierwsze pytanie, jakie podczas obrony zadała mi komisja, to: ,,Jak się pani pisało?", na co odpowiedziałam: ,, Świetnie. Czułam się jak autor kryminałów w przypływie weny". Pamiętam, że się zaśmiali. Ale mi nie było zupełnie do śmiechu. Do tej pory mam w pamięci swoje trzęsące się nogi, bladą skórę i to, że z nerwów nie miałam pojęcia, co w ogóle mówię. Ale że nikt nie zwrócił i uwagi na paplanie głupot, chyba nie było aż tak źle.
Temat obrony koniecznej - tym razem w wydaniu o wiele zabawniejszym- wrócił do mnie, kiedy urodził się Juliusz. Do tej pory szkoda mi Sebastiana, kiedy pomyślę sobie, czego się przez te kilkanaście godzin na swój temat nasłuchał. I jakim cudem był w tym wszystkim wręcz niezachwianą oazą spokoju. Kiedy usłyszał, że- jak to ponoć ujęłam - wykastruję go nożyczkami, kiedy już będzie po wszystkim, skomentował to bardzo spokojnym: ,,W porządku, rozumiem". To, że skórę na przedramionach rozdrapałam mu do krwi, uznał za wyżej wspomnianą obronę konieczną.
***
Wyjazd do Torunia mogę zaliczyć do częściowo udanych? Dlaczego? O ile pani sędzia okazała się osobą bardzo kontaktową i ekspresyjną (to może śmieszne, ale pierwszy raz w karierze miałam okazję zobaczyć wytatuowaną jurystkę w converse'ach zamiast szpilek), tak przez jej koleżankę z prokuratury czułam się momentami jak intruz. Jeżeli ta kobieta próbowała pozawerbalnie dać mi do zrozumienia, że gardzi młodymi obrońcami jak zeszłorocznym śniegiem, to jej się udało.
- Zrobiłam jej coś?- pytam męża, odrywając go od czytania książki Michelle Obamy.
- Komu?
- Prokurator Zachwatowicz.
- Nie - macha ręką, jakby chodziło sprawę zupełnie błahą.- Ma problem ze mną.
- Co?
- Pamiętasz, jak opowiadałem ci o dziewczynie, z którą spotykałem się jakiś czas na aplikacji?
- Tak, ale...ty chyba nie masz na myśli tego, że...
- Miałaś okazję poznać moją rąbniętą byłą - potwierdza to, czego ja nie chcę precyzować.
- Ale...- zamieram. - Wy do siebie nic nie czujecie...prawda?
- Skarbie - wstaje z kanapy i podchodzi bliżej mnie.- Nie miałem z nią kontaktu od kilkunastu lat. Pierwszy raz od tamtego czasu zobaczyliśmy się w Toruniu. I jedyne, co do niej czułem, to wkurw za to, jak cię potraktowała. Jeśli nawet o czymś pomyślała, to sorry, ja jestem zajęty.
- To o co jej chodziło?
- Jest zazdrosna. Ja mam ciebie, a ona...najwyraźniej jest sama i boli ją patrzenie na ludzi w związkach.
***
Wymagania mojej szwagierki co do sukni ślubnej? Na początku miała być tylko długa i biała. Teraz Gaja wpadła na to, że chciałaby, żeby było ,,kobieco i odważnie jednocześnie". Brzmi trudno i wymagająco? Jeszcze jak. Ale że jestem adwokatem wyspecjalizowanym w prawie karnym, lubię wyzwania. Dlatego jest mi bardzo miło, że poza jej mamą, chrzestną i świadkową będę jedną z osób, które pomogą jej dokonać tego bardzo ważnego wyboru.
- Dziecko, czyś ty już zupełnie oszalała?! - teściowa denerwuje się na widok Gai w koronkowej, w pewnych miejscach lekko prześwitującej sukni.- Przecież tu wszystko widać! Która taka mądra ci to wybrała?
- Ja sama.
- No tak. Mogłam się spodziewać, że ty nic normalnego nie znajdziesz...
- Co?
- Też pytam, Aga. Co ty pieprzysz?! To jej ślub, więc dajże tej dziewczynie coś wybrać samodzielnie, do cholery - Gaja nie przesadziła, mówiąc, że ciocia Marta to, poza Sebastianem, jej drugi, osobisty obrońca.
- Chodź - obejmuję ją delikatnie ramieniem.- Mogę czegoś dla ciebie poszukać?
- Mhm - mruczy z zaciśniętymi ustami. Po chwili dostrzegam błyszczące łzy w jej wielkich, niebieskich oczach.
- Co się dzieje?
- Nic. Poza tym, że moja matka znów wszystko zjebała, nic. Zaraz znajdę najbardziej zdzirowatą sukienkę, jaka tu tylko jest i zrobię jej na złość- deklaruje, lekko się rozklejając.
- Jagoda- szepczę do jej świadkowej, wyglądającej, jakby nie wzruszyło jej nagłe znalezienie się w środku rodzinnej dramy.- Dawaj chusteczki!
- O, a co to, płacząca panna młoda?- zagaduje, przybiegając do nas z opakowaniem chusteczek, a potem kuca przy Gai- Plan jest od teraz taki. Wycierasz łezki i idziemy szukać kiecki idealnej bez mamuśki.
- Ale...
- Kochana, jestem prokuratorką, nie dyskutuj ze mną.
- Wiesz, że za to jedno słowo twój były patron urąbałby ci język przy samym tyłku, nie? - śmieję się.
- Wiem. Pamiętam podejście pana Sebastiana do tego konkretnego feminatywu.
-I jak?- pytanie Gai odrywa nas od rozmowy. A może nie tyle ona, co suknia, którą ma obecnie na sobie. Biała o kroju syrenki, z odsłoniętymi ramionami i sporym wycięciem na plecach. Dosyć ozdobna, ale przy tym jednocześnie delikatna.
- Ja cię sunę - Jagoda krztusi się powietrzem.- Pozamiatane. Ta i nie próbuj szukać innej.
- Zuza?
- Jest boska. Ślicznie ci w niej. A jak ty myślisz? Wygodnie ci w niej?
- Bardzo. Jest jak chciałam. Kobieco i odważnie. Idealna.

YOU ARE READING
Niebieski motyl TOM II
Teen FictionMatematyka nie ma nic wspólnego z prawem? Bzdura. Gaja i Adrian wiedzą to doskonale. Kochają się i jej autyzm nie jest w tym związku przeszkodą. Ale to jedna strona tej historii; z drugiej Zuza podejmuje się obrony najtrudniejszego klienta w dotyc...