26

156 12 0
                                    

Minął jakiś czas. Rozpakowaliśmy się, przyzwyczailiśmy do nowego mieszkania. Wszystko było w porządku, aż do momentu.
Tego dnia od rana czułam się kiepsko. Nie tyle, że miałam złe samopoczucie, co czułam się po prostu chora.
Loïc wyszedł z domu ponad godzinę temu. Jakieś nagrania, czy coś takiego. Powiem szczerze, że mało mnie to interesowało. Pocałował mnie na pożegnanie, coś szepnął i zakrył mnie kądrą.

Szłam spokojnie do kuchni. Miałam straszną potrzebę zjedzenia kalafiora. Zerknęłam do lodówki. Nie było go. Widocznie zjadłam ostatnio całe zapasy.
Założyłam więc płaszcz, wzięłam do ręki parasol, na ramię zarzuciłam torebkę. I tak ubrana wyszłam na zakupy.
Najbliżej naszego mieszkania znajdował się mały sklepik osiedlowy. Just everything, był trzy kroki za rogiem.
Przed wyjściem spisałam sobie listę potrzebnych produktów.

Mąkę, chleb, dżem, krem czekoladowy, mentosy miętowe i oczywiście dużo kalafiora.

Po wejściu do środka od razu skierowałam się na warzywa. Wzięłam kilka główek kalafiora.
Później mąkę, chleb, dżem i krem.
Przy kasie powinny leżeć mentosy. Jednak zanim tam dotarłam, złapał mnie okropny ból z lewej strony brzucha. Upusciłam wszystko co trzymałam w dłoniach. Urwał mi się film.

Kiedy się ocknęłam, koło mnie znajdowało się kilka kobiet. Rozpoznałam je. Moja sąsiadka, rozmawiała przez telefon, krzycząc. Sprzedawczyni biegała przynosząc ręczniki i różne bzdety, które nie były dla mnie, a dla rozbitych słoików. A Eva siedziała, uspokajając mnie. Nie wiedziałem dlaczego. Przecież nic strasznego się nie stało. Chyba.

- Wszystko w porządku Zuziu. - Głaskała mnie i mój brzuch. - Nic się nie stało. Dziecku też. - I jakby dodała do siebie. - Mam taką nadzieję.

Dziecku? Jakiemu dziecku? Zerknęłam w dół na miejsce gładzone przez Eve i zaczęłam panikować. Jak mogłam zapomnieć o niej/nim? Jak można zapomnieć, że jest się w ciąży? Nie czuje nic. Żadnych ruchów. Zaczęłam płakać w panice. Musiałam wyglądać żałośnie, ale jakoś nie przeszkadzało mi to.

- Już, już, już. W porządku. Zuzia. Hej. Popatrz na mnie. - Nie chciałam widzieć świata poza swoimi dłońmi. A kiedy zostały mi one oderwane, łzy nadal zasłaniały widok. - Zadzwonimy po Loïc'a. Wszystko będzie w porządku.

- Karetka zaraz będzie. - Oznajmiła sąsiadka, po czym wyszła przed sklep.

- Ja....nie.... - Wydałam z siebie słabe jęki. - Nie czuje.... Nic...Nie czuję...

- To nie twoja wina. W porządku. Nic się nie stało. - Wyciągnęła telefon z przedniej kieszonki kurtki. - Zadzwonię do Loïc'a, dobrze? - Kiwnęłam głową.

Zawieziono mnie do największego szpitala jaki w życiu widziałam.
Było tutaj strasznie biało, a po korytarzach kręciło się wiele ludzi.
Minęło zaledwie może dwie minuty, kiedy Eva pojawiła się tuż koło mnie.

- Nie odbiera. - Mówiła smutnym głosem. - Ale spróbuję jeszcze raz.

Wierzyłam, że to zrobi. Wierzyłam, że ze mną wszystko dobrze. Wierzyłam, że z dzieckiem też w porządku. Że nic się nie stało...

----------------------------------------------------

Nie odbierałem bo miałem ważne spotkanie. Kiedy ono się skończyło, w końcu mogłem porozmawiać.

- Tak?

- Loïc? Tutaj Eva. - Odpowiedział damski głos po drugiej stronie

- Cześć. Stało się coś?

- Zuzia w szpitalu. Dziecko. Coś jest chyba z dzieckiem. Ono się nie rusza.

- Co? - Porwałem swoją torbę i wybiegłem na zewnątrz. - Mów co  się stało. - Biegłem przez miasto słuchając opowieści. Szczęście, że byłem niedaleko. Po drodze kupiłem szybko białe róże, ulubione kwiaty Zuzi. I biegłem dalej. Aż dotarłem do mojej ukochanej.

Dam radę // Loïc Nottet ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz