Rozdział IV

14.1K 1.2K 319
                                    

Początkowe lekcje nie były szczególnie ekscytujące. Nauczyciele po krótkiej prezentacji, przedstawieniu wymagań i systemu oceniania odsyłali nas do internatu. Zazwyczaj trwało to nie więcej niż dziesięć minut. Dlatego z niecierpliwością czekałam na pierwsze zajęcia ze sztuk walki, które miały odbywać się we wtorki o siedemnastej. Czyli dziś. Za godzinę.

Ubrałam się w kimono, a ręce i stopy oplotłam długimi zwojami bandaży, zabezpieczając, by nie odwinęły się w trakcie walki. Stanowiły moją warstwę ochronną. Miały za zadanie chronić mój sekret.

Do torby wrzuciłam strój na zmianę, choć nie wiedziałam, czy znajdę tam miejsce, gdzie spokojnie będę mogła się przebrać. Jeszcze raz sprawdziłam, czy wszystko jest na swoim miejscu i opuściłam pokój.

Zbiegałam po schodach, nie napotykając po drodze wielu ludzi. Nie było w tym nic dziwnego, ponieważ zaraz obok znajdowała się szybkobieżna winda. Ja nie byłam do niej specjalnie przekonana – chyba jako odosobniona jednostka ­– kojarzyła mi się ze ściskiem i bliskim kontaktem z ludźmi. Gdy dobiegałam do pierwszego piętra, zwolniłam.

Półmrok i cisza.

Zatrzymałam się w połowie klatki i czekałam. Ktoś wygasił światła, a na korytarzu nie pałętały się żadne jednostki osobowe, tak jak było na innych piętrach. Coś mi tu śmierdziało. Nadstawiłam uszu, czekając aż ktoś, albo coś, zdradzi się swoją obecnością. Jednak nic się takiego nie stało. Przyzwyczaiłam oczy do mroku i pozwoliłam, by dominację nad zmysłem przejął mój drugi – odziedziczony w spadku po wężach – wzrok. Zamrugałam parę razy, a świat stracił kolory, ukazując tylko to, co emitowało ciepło. I tu cię mam... ktoś skrył się za rogiem. Pułapka?

Zawahałam się. Równie dobrze mogłam zawrócić i uniknąć tego spotkania – o ile ten ktoś rzeczywiście czekał na mnie. Nie zrobiłam tego.

Przybliżyłam się do ściany i starając się stąpać jak najciszej, podeszłam do przyczajonej postaci. Byłam pewna, że nie wydałam przy tym żadnego dźwięku, jednak czymś musiałam się zdradzić, bo ciemna postać wyskoczyła zza rogu, nim byłam na to gotowa.

Zaatakował.

Odepchnęłam go moją sportową torbą, zyskując czas i odskakując na bezpieczną odległość. Wylądowałam na korytarzu, zerkając wpierw na niego, a potem na korytarz, czy czasem nie ściągnął za sobą popleczników. Jego twarz skrywał kaptur, ale postura wydawała się znajoma. Nie dał mi jednak czasu na przemyślenia. Doskoczył do mnie i zamachnął się, by mnie pochwycić. Błąd. Ja chciałam go zranić.

Wykonałam lekki obrót i kopnęłam go w sam środek brzucha. Zwinnie, precyzyjnie i... boleśnie. Zgiął się, ale nie wycofał. To ja odskoczyłam i zaczęłam przechodzić z nogi na nogę, utrzymując ciało w ruchu.

Adrenalina napędzała moje tętno. Walka. Przyspieszony oddech. Tego mi brakowało.

Zakapturzony przestał mnie lekceważyć. Słyszałam jak strzelają mu kostki, gdy złożył je w pięści i przyjął postawę.

– Będziemy tańczyć? – zapytałam z ironią.

Nie potrzebował innego zaproszenia. Skoczył, a ja tylko na to czekałam. Odsunęłam się i uderzyłam go z łokcia w plecy. Mruknął złowrogo.

– Mrucz, mrucz, kotku, nic ci to nie da – sapnęłam, ponownie odskakując.

Odwrócił się, a jego oczy buchnęły furią. Spiął się i wyrównał oddech. Przez moment zastanawiałam się, czy nie zamierza się wycofać, ale wtedy... wtedy jego tęczówki zalały się złotem. Cofnęłam się. Nigdy nie widziałam czegoś podobnego! Zaczęły jarzyć się, swym własnym przytłumionym blaskiem. Wydawało się jakby to nie kolory świeciły w ciemności, ale emocje – dzikość, szaleństwo i furia. Strach ścisnął mi serce. Ten płomień w jego oczach przerażał. Nie rozumiałam tego. Byłam tu zbyt krótko, by kogoś doprowadzić do takiej furii.

Nieidealna ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz