Rozdział XIX

6.7K 736 212
                                    

Nastał piątek i wieczorem rodzice przysłali po mnie samochód. Kierowcę pierwszy raz widziałam na oczy, więc trochę sztywno się przywitałam i zaczęłam pakować walizki.

W oddali dostrzegłam opartego o fasadę budynku Wiktora, który niby od niechcenia mnie obserwował. Może liczył, że się z nim pożegnam? Pff! Od czasu naszej kłótni nawet nie rozmawialiśmy! Może chciał wiedzieć dokąd się wybieram, ale jakoś nie kwapiłam się go o tym poinformować.

W końcu udało mi się zapakować wszystkie manatki, włącznie ze sobą i ruszyliśmy w kierunku Krakowa... w kierunku „domu", choć dźwięk tego słowa był dla mnie dziwnie gorzki, gdy pomyślałam o tym, co mnie tam czeka.

Tak, nigdy nie przemieszczam się czymś takim jak pociąg czy samolot. Jest kilka wyjaśnień tego zjawiska. Po pierwsze ­- moja rodzina nie ma prywatnego helikoptera, bądź samolotu, który miałabym do swojej dyspozycji. Po drugie - nie lubię tłumów, a i rodzice nie przepadają, gdy wśród nich przebywam... no, a przynajmniej tak było wcześniej. I po trzecie - nigdy tego nie robiłam... w sensie nie latałam, nie jechałam pociągiem, więc nie jestem pewna, czy mój lęk przed tłumem w połączeniu z nowym doświadczeniem, nie wywołałby wręcz gigantycznego ataku paniki.

Jechaliśmy już parę godzin i bliżej było do celu naszej podróży niż do szkoły. Kierowca, którym miał na imię Antoni, okazał się niezgorszym umilaczem czasu. Gdy tylko wjechaliśmy na drogi krajowe włączył autopilota i starał się zabawiać mnie konwersacją. Domyśliłam się, że musiał być wtajemniczony w moją odmienność i przynajmniej odrobinę zaufaną osobą, bo inaczej wysłaliby kogoś innego. Miałam jednak nieprzyjemne wrażenie, że jest bardziej mną zainteresowany niż rodzice (choć o to nie trudno), więc odpowiadałam na pytania grzecznie aczkolwiek powściągliwie.

Tematy do rozmów jednak szybko się wyczerpały, dlatego większość trasy przespałam, czasem czytając bądź słuchając muzyki w porywach świadomości.

- Za pół godziny powinniśmy być na miejscu - usłyszałam.

Poczułam jak wszystkie moje nerwy spinają się na tę informację. Nie wiem kiedy ostatnio się tak denerwowałam. A przecież wracałam do domu! Powinnam się cieszyć, czuć się zrelaksowana, odprężona, a nie... No właśnie. Czuć taki niepokój jak teraz. Może czułam się tam dlatego, że to nie będzie zwykła wizyta. Lecz JEJ urodziny. Tej cholernicy, która traktowała mnie jak największy błąd swojego życia. Największą tragedię ludzkości i zagładę na gatunki ziemskie! Niestety zostałam zmuszona do wzięcia udziału w tej całej maskaradzie i jeszcze dziś zobaczę ją na rodzinnym obiedzie. Wspaniale...

Samochód stanął przed kutą, metalową bramą, a zaraz po tym wrota otworzyły się, wpuszczając nas na rozległy podjazd przed... tak dokładnie... przed domem. Stwierdzenie tego prostego faktu sprawiło mi problem. Właściwie ciężko nazywać to miejsce takim mianem, również ze względu na wygląd i rozmiary godne książęcej rezydencji.

Wykonany z białej cegły budynek wznosił się na dwa piętra, ogromne okna odbijały szare niebo, a złote zdobienia skrzyły się w promieniach wschodzącego słońca. Delikatne rzeźby i zdobienia pokrywały fasadę budynku w niemal każdym możliwym miejscu. Istna feeria blasków i cieni.

Parter był dodatkowo podniesiony, przez co do wejścia prowadziły marmurowe schody otoczone pozłacaną barierką. Nie wiem ile w nich było prawdziwego kruszcu, ale z pewnością wystarczająco, by wzbudzić zachwyt osób, które oglądają je po raz pierwszy. Mój wzrok od razu uciekł do północnego skrzydła, gdzie mieścił się mój pokój.

Dziwne, zawsze mi się wydawało, że to miejsce jest bardziej ocienione. Choć wcale nie rosło tam więcej drzew, a blask słońca padał równo na cały budynek. Północne skrzydło usytuowano blisko okalających naszą posiadłość murów, dlatego miałam z niego dobry widok na świat. Moje prywatne okno na życie.

Nieidealna ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz