Rozdział LV

4.3K 540 238
                                    

– Prezes was wzywa. – Doktor zwrócił się do strażników, nawet na nich nie patrząc.

Starałam się wyszarpać z obręczy, miotałam się, wykręcałam ręce i stopy, ale udało mi się jedynie obetrzeć nadgarstki i kostki. Zostałam obrzucona szeregiem przekleństw strażników, którzy przyglądali się mojej bezsilnej walce z cieniem zaskoczenia. No tak, w końcu myśleli, że chcę przysłużyć się sprawie... ale o nie, nie, nie chciałam.

– Prezes was wzywa – rzucił doktor jeszcze raz i spojrzał na nich twardo, wyczekująco.

Ci dwaj spojrzeli na komunikatory, a na ich twarzach pojawił się wyraz zdziwienia. Jeden zaczął pukać w szkiełko wyświetlacza i mruknął coś pod nosem, a drugi cały czas klikał w ekran ze stale zmarszczonymi brwiami.

– No już!

Podskoczyli, a ja starałam się nie okazać zdziwienia, szarpiąc się, jak gdyby nigdy nic i co jakiś czas zerkając na doktora. Nie był taki przygnębiony i apatyczny jak wcześniej, ale trochę bardziej... zdeterminowany? Strażnicy wyszli, nawet nie poddając w wątpliwość słów doktora, a drzwi zamknęły się za nimi z sykiem.

– Nie masz dużo czasu – powiedział szybko, klikając coś na wyświetlaczu. – System bezpieczeństwa został dezaktywowany... – Moje obręcze szczęknęły i puściły, a ja podniosłam się do siadu. Wcisnął mi w dłoń komunikator. – Trzymaj, to zaprowadzi cię do wyjścia. Załóż kitel, nie unoś wzroku i unikaj patroli, a gdyby ktoś pytał, to wysłałem cię po próbki do D4. System alarmowy się włączy, ale nie bój się, to standardowa procedura. Biegnij prosto do windy. Trzy dwa siedem jeden. To kod do wyjścia. Zapamiętaj go i powtórz.

Powtórzyłam, zapinając pospiesznie guziki kitla, a ten skinął głową.

– Dobrze, unikaj strażników i idź, idź już. Szybko!

Nie trzeba mi było powtarzać i choć serce w piersi waliło jak oszalałe, ciało zareagowało momentalnie. Zeskoczyłam z krzesła i podbiegłam do drzwi, obracając się w nich, ale Starczewski nie patrzył na mnie. I choć żal ścisnął mi serce, że zostawiam go w takim bagnie... genetyka, mojego genetyka, bo nie miałam wątpliwości, że to on, to jednak nie mogłam tracić czasu. Gdy tylko drzwi się rozsunęły, wyjrzałam zza framugi i wypadłam na korytarz.

Biegłam przez ciasne, śliskie korytarze wyłożone płytkami. Skręciłam w prawo, upewniając się, gdzie jestem na komunikatorze. Wyznaczona trasa pokazywała cel, do którego zostały dwie minuty trasy. Wyjątkowo długie minuty. Jednak wiedziałam, że biegnąc, pokonam trasę szybciej. Ale czy to wystarczy? I skąd ta awaria? Tego nie wiedziałam, ale też nie miałam czasu się zastanawiać.

Starałam się biec cicho, a mój wyczulony zmysł ostrzegał mnie, czy za skrzyżowaniami nie czają się ludzie. Skręciłam w prawo, później w lewo, nie napotykając nikogo i zwolniłam, słysząc nowe dźwięki. Zza rogu dobiegały kroki, energiczne, sprężyste. Jednej, dwóch... trzech ludzi, kierujących się w moją stronę. Przez moment moje serce zamarło przerażone, ale odetchnęłam, by się uspokoić. Musiałam wyglądać tak, jakbym przemieszczała się po tych korytarzach od zawsze i jakby doskonale wiedziała, co robię. Spuściłam głowę i wyszłam zza rogu. Minęłam grupę rozgadanych naukowców, nie unosząc wzroku, udając, że skupiam się na komunikatorze.

– Ej, ty! – usłyszałam za sobą i zatrzymałam się sparaliżowana.

Wiem, że powinnam udawać. Powinnam obrócić się i spokojnie zapytać „O co chodzi?", ale zadziałała panika, która była zdecydowanie szybsza od rozsądku. Puściłam się biegiem, nie oglądając się na nich. Usłyszałam zdziwione krzyki i podniesione głosy, nawołujące mnie. Dwie osoby pobiegły w ślad za mną.

Nieidealna ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz