Rozdział XXII

6K 727 97
                                    

Zbliżała się trzecia w nocy, a ja wymykałam się z pokoju, by cichaczem przekraść się do gabinetu ojca. Impreza dobiegała końca, a ostatni goście rozjechali się, bacznie przeze mnie obserwowani z różnych okien domu.

Wzięłam ze sobą tylko smartwatch'a, ale póki co nie używałam go, idąc niemal po omacku po znanym mi terenie. Na szczęście wszyscy już spali.

Przy drzwiach do gabinetu jeszcze raz obejrzałam się niespokojnie, nasłuchując czy nikt nie podąża moim tropem, jednak dom pogrążony był w ciszy. Ostrożnie nacisnęłam klamkę i popchnęłam drzwi. Odetchnęłam z ulgą, gdy ze środka nie wydostało się żadne światło. Dobry znak.

Wcisnęłam w powstałą dziurę głowę i rozejrzałam się, ale nikogo tam nie było, więc w całości wsunęłam się do środka. Zamknęłam ostrożnie drzwi i zapaliłam latarkę w zegarku, szukając jakiegoś miejsca, gdzie ojciec mógłby trzymać papiery z moim rodowodem. Pierwszy snop światła padł na biurko i to je zaczęłam przetrząsać. Wizytówki, pamiątkowe pióro, tablet, kilka nieinteresujących mnie papierków. Żadnych aktów urodzenia czy ciekawszych papierków. Same pisma prawnicze i multipaper zapełniony notatkami podobnej treści, które naprędce przerzucałam. Zasunęłam szuflady, przez chwilę nasłuchiwałam, czy nikt nie nadchodzi, ale ponieważ nic mnie nie zaniepokoiło, odpaliłam komputer.

Oczywiście... hasło. Cholerne hasło!

Westchnęłam przeciągle i zaczęłam dumać na tym, co może być najbardziej istotne dla ojca. Data jego urodzenia? Nie, nie, raczej nie. Prędzej mamy. Ale nie zadziałała. Zrezygnowana wpatrywałam się w ekran, który uświadamiał mnie, że pozostały mi dwie próby, co w rzeczywistości oznaczało jedną, bo przy kolejnej komputer się zablokuje, a ojciec zacznie dochodzenie.

Rozsiadłam się na miękkim fotelu i palcami zaczęłam wybijać rytm moich nerwów. W głowie przeglądałam informacje na jego temat. Co lubi? Czy jest coś tak istotnego, co mógłby umieścić jako hasło? Coś związanego z pracą? Nie, nie. To odpadało. Zawsze powtarzał, że praca to tylko pracą, ale poza nią jest jeszcze... rodzina, przyjaciele, pasje. No tak... pasje! A co ojciec tak bardzo, bardzo lubi?

Odpowiedź pojawiła się od razu.

Muzykę klasyczną!

Jednak pojęcie to nie pasowało mi na hasło. Jego ulubiony utwór to Wiosna z Czterech Pór Roku Vivaldiego... Nie wiedziałam tylko jak je zapisać. Po lekkim namyśle wpisałam „wiosnavivaldiego" i z zapartym tchem wcisnęłam „enter".

Szlag! Ledwo powstrzymałam się od sfrustrowanego krzyku. Odchyliłam się na krześle i zła na samą siebie wpatrywałam się w ekran. Nic mi to nie dało. Już straciłam swoją szansę. No dobra, nie jestem najlepszym hakerem, ale i tak tak istotne dokumenty jak akt urodzenia musiały istnieć również na papierze. Miałam nadzieję na ich skan w komputerze, ale teraz ta opcja odpadała.

Wyłączyłam go i zaczęłam huśtać się na krześle, oglądając pobliskie sprzęty. Mój wzrok padł na obraz. Reprodukcję „Damy z gronostajem", która niewzruszenie spoglądała na mnie, jakby nie zdawała sobie sprawy, z tego, że jestem tu intruzem.

Czy to mogło być tak... proste?

Kto naoglądał się filmów tyle co ja, ten wie, że sejfy zawsze znajdują się za obrazami. Zerwałam się z krzesła, podeszłam do niego, odsunęłam ramę od ściany i uśmiechnęłam się tryumfalnie.

– Tu cię mam – szepnęłam do siebie, ściągając obraz ze ściany i przyglądając się niewielkiej skrytce. Chyba ojciec nie czuł szczególnej potrzeby zabezpieczenia tego miejsca. Szczególnie, że jest ukryte w domu i zapewne nie skrywa rodzinnych klejnotów. W każdym razie do skrytki nie było hasła, wystarczyło przekręcić niewielką gałkę, pociągnąć i już.

Przyświecając sobie latarką, zaczęłam przeglądać papiery znajdujące się w środku, aż natrafiłam na teczkę podpisaną „Ida". Naprawdę? Moje papierki trzymane są w takiej teczce? No dobra, dobra. W końcu jak miał ją podpisać? „Pierwsza córka", „Zakała rodziny"?

Przykucnęłam na ziemi i otworzyłam ją. Na samym wierzchu leżały dokumenty dotyczące szkoły, dalej wyniki moich ostatnich badań. Nie przeglądając tego wszystkiego, przerzuciłam na koniec papierków i uśmiechnęłam się tryumfalnie. Jest! Wyciągnęłam na wierzch mój akt urodzenia i przebiegłam po nim wzrokiem.

– No dobrze, doktorze Starczewski, chyba czas się przedstawić.

Szybko przeskanowałam cały dokument, zapakowałam go do teczki i z powrotem umieściłam w skrytce. Rozejrzałam się, by upewnić się, że wszystko leży tak jak wcześniej i że nie zostawiłam po sobie żadnych śladów. Było okey.

Zgasiłam latarkę i wyjrzałam na korytarz. Pusto. Zwinęłam się stamtąd czym prędzej i cichaczem zaczęłam zmykać w stronę pokoju.

– Panienka?

Serce zabiło mi mocniej. Stanęłam jak wryta, gdy kamerdyner spotkał mnie na schodach. Szybko jednak wypuściłam powietrze, gdy uświadomiłam sobie, że przecież nie wie skąd idę i co właśnie robiłam. Na twarz przywołałam uśmiech, który miałam nadzieję wyglądał przekonująco.

– A, t-tak... ty jeszcze na nogach? – zdziwiłam się. – Byłam napić się wody, bo zrobiło mi się strasznie duszno.

Uniósł lekko zaskoczone brwi.

– Wystarczyło zadzwonić, ktoś by panience przyniósł...

– Oj, przestań. – Machnęłam ręką. – Nie będę wyciągać was z łóżek z powodu głupiej szklanki wody... szczególnie po takim dniu.

Kamerdyner uśmiechnął się na te słowa i życzył mi w takim razie „Dobrej nocy". Wróciłam więc do pokoju bez przeszkód i od razu doskoczyłam do laptopa, by przetrząsnąć sieć w poszukiwaniu informacji na temat genetyka i kliniki, w której mnie zaprojektowano. Wiedziałam też, że nie odpuszczę, póki go nie znajdę!

***

To bardzo krótki rozdział, dlatego dodaję go "gratis", albo... niech będzie z okazji 4k gwiazdek dla "Nieidealnej". Yeah! Kolejny rozdział będzie tradycyjnie w czwartek.

Przy okazji, skończyłam poprawki (wciąż nie jest perfekcyjnie), ale dla stałych bywalców zmieniłam nazwę organizacji zajmującej się badaniem Inshi na:

LOGiN - Laboratorium Optymalnej Genetyki i Neurologii

Sądzę, że teraz jest łatwiejsze do wymówienia i zapamiętania, więc o wcześniejszej nazwie po prostu... zapomnijmy :D

Nieidealna ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz