Rozdział LII

4.5K 558 195
                                    

Żywy ogień wlano w moje żyły. Czułam, jak się przemieszcza, jak wędruje i z każdym bezsilnym jękiem, zdawałam sobie sprawę, że nie jestem w stanie go zatrzymać. Piekł, palił i spopielał każdą cząstkę na swej drodze. Każdą moją cząstkę. Cokolwiek miał na myśli doktor, nie potrafiłam go powstrzymać. Nie potrafiłam walczyć. Zabijał mnie kawałek po kawałeczku, a ja mogłam tylko zwijać się z bólu. Piął się w głąb, paraliżując strachem i ogarniając agonią. Krzyczałam, choć nie słyszałam dźwięku. Czułam na policzkach ciepłe strugi i szarpałam się, ale mężczyzna nade mną wydawał się niewzruszony.

Wilczyński skrzyżował ramiona i przechylił głowę, nie odrywając ode mnie wzroku. Jak jastrząb zawieszony nad padliną. Chciałam go zabić. Chciałam wyszarpać się z własnej powłoki i zetrzeć mu ten pyszałkowaty uśmieszek. Kopać, gryźć i bić, aż nie zostanie z niego nic. Nic!

Ale nie mogłam.

Zdołałam tylko jęknąć jak zranione zwierzę i zapaść się w bólu. Czułam się rozrywana na części, czułam, jak każda moja cząstka zostaje zniewolona, złapana w sidła i odebrana. Moje ciało stawało mi się obce. Obce. Odbierane kawałeczek po kawałeczku, przeraźliwie wolno, jakby trucizna wsączona w moje żyły napawała się bólem, przerażeniem i rozpaczą, dławiącymi mnie od środka. Jakby się nimi smakowała. Cierpieniami. Jakby to nimi się żywiła.

Wzrok zaczął mi się rozmywać, blade smugi kolorów zlewały się, zlepiały i spajały w jedną, jednolitą czerń, by na nowo zalać kalejdoskopem barw. Kontury przestały obowiązywać. Żadna rzecz nie miała kształtu, tylko kolor, jak ciecz przesączająca się przez przestrzeń. Oczy zaczęły mi się zamykać, migawki czerni i barw zastępowały cały świat. Dźwięku zabrakło. Ktoś go wyłączył i choć na dnie studni moich myśli ukryła się świadomość, że to ten pasożyt, że to on odbiera mi wszystko, nie potrafiłam się tej myśli uczepić. Ona była. Ale odległa.

Miękka chmura zaczęła mnie otaczać i zaczęło mi być dobrze, tak po prostu dobrze. Choć nie czułam, nie widziałam i nie słyszałam nic, moja jaźń była zadowolona. W przeciwieństwie do osoby uwięzionej pod nią, która wciąż starała się wydostać.

***

Głosy zaczęły dobiegać z oddali, dudniące i niezrozumiałe. Sen powoli zaczął opuszczać moje zmysły, a świadomość zaczęła się przebudzać. Była dziwna, obca i niezrozumiała. Jakby cały mój świat obudowano szklaną bańką, w której wnętrzu tkwiłam ja. Sama.

Pierwsze poczułam palącą suchość w ustach. Jednak sama ta potrzeba nie wystarczyła, bym otworzyła oczy. Wciąż wydawały się ciężkie, a uchylenie choć jednej powieki było ponad moje siły. Okruszki wspomnień powoli zaczęły się zasklepiać, a gdy uświadomiłam sobie, co się stało i gdzie się znajduję, ostatnie pokłady energii włożyłam właśnie w tę czynność. Otworzenie oczu.

Zamazane plamy poraziły mnie swoją jasnością.

– Budzi się? – usłyszałam i wzdrygnęłam się mimowolnie. Głos był wyraźny i tak przeraźliwie dźwięczny, że wszystkie moje wewnętrzne komórki napięły się ze wstrząsu.

– Ciszej, jeszcze się nie przystosowała...

Przystosowała? Do czego?

Obraz powoli zaczął się zasklepiać. Smugi światła przemieszczały się, by zbić się w końcu w lampę umieszczoną nade mną. Jedną. I tak przeraźliwie jasną, że skrzywiłam się, mrużąc oczy, i starałam się obrócić głową, by nie patrzeć prosto na nią. Udało się dopiero po chwili, ale ten delikatny ruch wywołał gwałtowne zawroty w głowie i fale ciemności przelewające się przez oczy. Gdy znów mogłam coś dojrzeć, ujrzałam tylko białą, wykafelkowaną ścianę i niski stolik obok łóżka.

Nieidealna ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz