Rozdział LVI

4.6K 552 142
                                    


Obudziło mnie ciche pikanie, szum i dźwięk przyciszonych rozmów. Przez chwilę nie dawałam oznak życia, nie otwierając oczu i płytko oddychając, by zorientować się, gdzie się znajduję i w którą stronę uciekać.

– ...mówiłam, że to się źle skończy.

– Nie mieliśmy wyjścia, kochanie, dobrze o tym wiesz i teraz bardzo cię proszę, nie zrzucaj całej winy na mnie. Poza tym wszystko dobrze się skończyło.

– Dobrze? To nazywasz dobrze?! Nasza córka wylądowała w szpitalu!

Gwałtownie otworzyłam oczy i zamrugałam zaskoczona. Choć mój mózg musiał przez chwilę układać rozmazane obrazy, jedno zrozumiałam od razy; nie byłam już w laboratorium, lecz w szpitalu, a w dodatku razem z rodzicami.

– Ida! – krzyknęli jednocześnie.

Dwie znajome twarze pochyliły się nade mną w wyrazie bezbrzeżnej radości i z oczami pełnymi zatroskania. Zdziwiła mnie ich obecność, nie powiem, nie do końca też rozumiałam, co się właściwie stało, ale... ucieszyłam się na ich widok. Poczułam się bezpieczna, a tego mi brakowało.

Może to był tylko sen? Jeszcze przed chwilą byłam w laboratorium ze zmutowanymi dziećmi, świat się walił, a umundurowani ludzie do mnie strzelali, a teraz? Teraz to wszystko wydawało się nierealne. Realna była za to miękka pościel, cicho szemrzący nawilżacz powietrza i te dwie, rodzicielskie twarze pochylone nade mną.

– Co się...? – zaczęłam, ale mój język wydawał się skołowaciały i zbyt suchy, by pomógł mi wydobyć z gardła jakieś słowa.

– Marcin, leć po lekarza – rzuciła matka.

Ach, czyli mój braciszek też tu jest? Nie zdołałam się podźwignąć, by go ujrzeć, ale najwyraźniej tak musiało być, bo słyszałam jego oddech, kroki i trzask drzwi, gdy wychodził.

– Co się stało? – wystękałam, a gdy znów spróbowałam się podnieść, matka pokręciła głową i wcisnęła coś przy łóżku, co dźwignęło mi oparcie.

– Napij się.

Z wdzięcznością przyjęłam szklankę, nie pamiętałam, kiedy ostatnio coś piłam. Kabelki ciągnęły się do mojego nadgarstka. Kroplówka? Zawsze podobały mi się kroplówki na filmach, ale bycie do niej podpiętą wcale już fajne nie było. W dodatku czułam się jakby przejechało po mnie stado baranów, pług i walec jednocześnie, wyciskając ze mnie ostatnie krople życia. Ale najwyraźniej coś jeszcze zostało, bo wciąż znajdowałam się wśród żywych.

Znajdowałam się na sali sama, jeśli chodzi o pacjentów. Jedno, pojedyncze łóżko i mnóstwo sprzętu. Gdy dostrzegłam, że moje dłonie są odsłonięte i ukazują plamy wężowej skóry, zrozumiałam, że rodzice musieli zadbać o to, by nikt mnie nie widział w takim stanie. Ale byli tu. Byli tu dla mnie. Tylko... co się stało?

Popijałam wodę, ciesząc się jej słodyczą i przyglądając rodzicom. Mało mnie obchodziło wnętrze sali, bardziej interesowały mnie ich miny, z których starałam się coś odczytać, ale to nie było proste. Tylko w oczach ojca i jego wcześniejszych słowach mogłam się dopatrzyć poczucia winy, czegoś innego niż troska i ulga.

Spojrzałam poważnie, prosto w oczy mojego ojca, dokładnie w taki sposób, jak robił to on, gdy czekał na wyjaśnienia.

– Co się stało? – powtórzyłam.

Oboje wydawali się strapieni i zmieszani, i gdyby tylko zaczęli od słów typu „to skomplikowane" albo „ciężko to wyjaśnić" prawdopodobnie faktycznie wyszłabym z siebie i stanęła obok, a przynajmniej jakiś mój cień, bo sama nie miałam zbyt wiele sił, by to zrobić.

Nieidealna ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz