Rozdział XXIII

6.7K 734 239
                                    

Starczewski. Piotr Starczewski. Doktor Piotr Starczewski.

To nazwisko odbijało się w mojej głowę i wybrzmiewało echem przez kolejne dni mojego życia. Obawiałam się, że już mi tak zostanie, dlatego musiałam coś z tym zrobić. Przeszukałam informację o klinice, w której powstałam, ale niestety ta już nie istniała, a wszelkie znaki świadczące o jej powiązaniach z projektem Inshi zostały usunięte. Zdążyłam też wyszukać informacji o doktorze i nawet znalazłam klinikę, w której obecnie przyjmuje, choć nie byłam pewna czy to on.

Znalazłam kilku lekarzy o tym samym imieniu i nazwisku, jednak wykluczyłam ich ze względu na specjalizację i wiek. Ten jeden jako specjalizację miał wpisaną genetykę, ale wciąż istniało ryzyko, że nie jest tym właściwym. W gruncie rzeczy nic na jego temat nie wiedziałam. Nie miałam nic prócz imienia, nazwiska i informacji, że pracował kiedyś w Krakowie. Nie wiedziałam nawet, czy wciąż żyje.

Jednak chciałam go odnaleźć. Musiałam go odnaleźć! Zrozumieć powód. Zrozumieć pobudki, które nim kierowały. Dlatego, jak tonący brzytwy się chwyta, tak i ja chwyciłam się nadziei, że to może być właśnie ten właściwy Piotr Starczewski. Miałam tylko kilka problemów natury technicznej, a mianowicie: transport i alarmującą bransoletę.

Nie wiedziałam ile potrwa podróż. Internet oferował mi trasy, które zajmowały cztery godzin drogi samochodem, ale... ale ja samochodu nie miałam, a moje doświadczenia w zakresie przemieszczania się transportem publicznym równały się zeru. Do tego na samą myśl o gnieceniu się na niewielkiej przestrzeni, z ograniczonym dopływem powietrza i tłumem otaczających mnie ludzi... o nie, nie! Mój żołądek zaczął przechodzić fazy wstrząsowe na samo to wyobrażenie!

Samolot odpadał z tych samych powodów, jak i z potrzeby nie wzbudzania podejrzeń rodziców, z których konta ubyłoby zbyt wiele pieniędzy. W końcu nie wiedziałam, czy wiedza, którą posiadłam była mi zabroniona czy nie. Jak i nie wiedziałam, czy ten pomysł spodoba się rządowi, któremu na pewno przekażą moją prośbę o podróż. No właśnie. Musiałam poprosić o ich łaskawą zgodę, a niespecjalnie miałam na to ochotę.

– Co z tobą?

Nade mną stał Wiktor i patrzył jakbym znów go w jakiś sposób wkurzyła. Choć tym razem absolutnie nic złego nie zrobiłam. Spojrzałam na niego półprzytomnie i zamrugałam kilka razy, by dojść do siebie. Ostatnio zbyt często odpływałam myślami.

– A co ma być?

– Przez całe zajęcia jesteś rozkojarzona, a teraz siedzisz tak i na przemian rozwijasz i zwijasz bandaże.

Spojrzałam na dłonie i przekonałam się, że mówi prawdę. Nie zdawałam sobie z tego sprawy! Mój bandaż na dłoni był już tak poszarpany, że się strzępił, a miejscami niemal przedzierał. To cud, że nie próbowałam odwijać tego na przedramieniu! Zawinęłam go pośpiesznie i zawiązałam na ciasny węzeł końcowe nitki.

– Po prostu myślę – odparłam ciszej.

– To ci nie służy.

Zgromiłam go wzrokiem, ale nie zareagował. Dupek! Jednak nie chciałam po raz kolejny przepychać się z nim słowami, więc odpuściłam. Byliśmy po zajęciach ze sztuk walki i nagle zdałam sobie sprawę, że już prawie wszyscy opuścili szatnię. Ostatnie osoby znikały już za drzwiami.

Wiktor najwyraźniej znudził się moim towarzystwem, bo chwycił torbę i również skierował do wyjścia.

– Poczekaj – powiedziałam.

Obejrzał się na mnie zaskoczony. Chwilę stał w drzwiach, aż w końcu wrócił i usiadł naprzeciw mnie.

– O co chodzi?

Nieidealna ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz