Rozdział LI

4.5K 563 227
                                    


Korytarze ciągnęły się w nieskończoność, zwijając się, skręcając i rozwidlając tak, że w pewnym momencie całkowicie straciłam orientację. Choć wcześniej też nie miałam jej zbyt wiele. Odkąd tu trafiłam, nie miałam pojęcia, gdzie jestem ani gdzie jest cholerne wyjście. Brak okien, nadmiar kamer i laserów wycelowanych prosto we mnie, w niczym tu nie pomagał. Z każdym krokiem dusiłam się coraz bardziej i nie mogłam tego zrzucić na karb wentylacji, to miejsce samo w sobie mnie przytłaczało.

Przyglądałam się Adzie, która od dłuższego czasu nie odezwała się ani słowem, prowadząc mnie i nie oglądała się, jakby w ogóle się nie martwiła, czy idę za nią. Najwyraźniej moje ciche skrzypienia kroków jej wystarczały. A lasery były dla mnie wystarczającą motywacją, by nie zbaczać z drogi. Choć nie powiem, żeby mnie nie kusiło, ale strach był silniejszy. I choć pierwszy raz widziałam takie urządzenia na żywo, pokazywane na filmach cięcia metalu wystarczały, by wyobrazić sobie, co potrafią zrobić z czymś miększym. Jak ludzkie ciało.

Lekarka szła wyprostowana, a jej włosy podrygiwały sprężyście i choć ja nie znajdowałam żadnego charakterystycznego miejsca wśród tej bieli, to ta ani na moment się nie zatrzymała. I w tym momencie słowo „zaprogramowana" zagrała mi na dnie umysłu. Lodowaty dreszcz przebiegł mi po plecach, gdy zrozumiałam, że i ja mogę taka zostać.

– To tutaj. – Ada gwałtownie odwróciła się w moją stronę i wskazała na drzwi.

Nie wyróżniały się niczym szczególnym, poza tym, że również posiadały czytnik linii papilarnych, jak te w miejscu, w którym się ocknęłam. Kamerę, albo coś do niej podobnego, umieszczono na wysokości oczu i lekarka zatrzymała się tuż przed nią.

– Przyprowadziłam ją.

Rozległ się cichy pisk i zassanie powietrza, jakby w środku panowała próżnia, a następnie drzwi otworzyły się.

Już w tym momencie ledwo powstrzymywałam drżenie, a gdy lekarka popchnęła mnie do przodu, niemal się potknęłam, przestępując próg.

Pierwszym, co przykuło moją uwagę, był szereg wyświetlaczy, elektroniki, kabli ciągnących się po ziemi i dziwne krzesło podłączone do tych urządzeń, przechylone do tyłu jak u dentysty, z wielką kopułą zamontowaną nad głową. Przy krześle kręcił się mężczyzna, przekładając jakieś fiolki, a szeregi liczb odbijały się w jego okularach. Wyglądał poczciwie. Naprawdę poczciwie i w pierwszym momencie poczułam ulgę, że to on jest tym całym prezesem. Nie wygląda tak strasznie... ale czy wygląd o czymś świadczy? Był siwy, skulony i jakby zmęczony pracą, a jego oczy wydawały się odległe i zamyślone.

Wtedy Ada szarpnęła mnie za ramię i pociągnęła w prawo, do wnęki pomieszczenia, w całości otoczoną piętrami elektronicznych urządzeń. Przy nich siedział mężczyzna, odwrócony do nas tyłem, ale gdy lekarka chrząknęła znacząco, obrócił się.

Zamarłam, gdy spojrzałam w znajomą twarz.

Wyglądał inaczej. Twarz wydawała się skamieniała, wyciosana w bezdusznym marmurze i nieruchoma. Nawet jeden mięsień się nie poruszył, a zastygły grymas wyrażał ni to zaciekawienie, ni to złość... chłodną ocenę nowego elementu w pomieszczeniu. Nowego mebla. Rzeczy, nie człowieka. Spojrzenie przeszywało na wskroś i paraliżowało. Dusiło mnie. Takiego go nie znałam. I dopiero po chwili zrozumiałam, że zaczęłam się trząść. Zarówno ze strachu jak i złości. Bo nigdy bym nie pomyślała, że tym prezesem jest trener. Jakub Wilczyński. Zacisnęłam dłonie, chcąc opanować drżenie, a on dostrzegł to i jego brwi podjechały do góry.

– Czyli w końcu zagadka zostanie rozwiązana? – Wstał i zaczął krążyć wokół mnie, jak sęp krążący nad ofiarą i wbijając we mnie równie bezwzględne spojrzenie.

Nieidealna ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz