Rozdział XXXVII

5.7K 649 298
                                    

Z tego wszystkiego zupełnie zapomniałam o liście od Kacpra. Przypomniałam sobie o nim w pokoju, ściągając kurtkę i od razu pognałam w stronę szopy, przy której mieliśmy się spotkać, ale nikogo tam nie zastałam. Spóźniłam się. Wiem, to moja wina. I teraz nie wiedziałam jak go przeprosić, jak się wytłumaczyć i jak znaleźć kolejną okazję do rozmowy. Cholera. Ja nawet nie wiedziałam, który on zajmuje pokój ani na którym piętrze.

Starając się opanować frustrację, musiałam to odłożyć, pocieszając się myślą, że tym razem w wiadomości nie było informacji, żebym na siebie uważała. Może nie jest tak źle? Może?

Na wtorkowych zajęciach trener wyjątkowo cisnął tych, którzy mieli brać udział w zawodach. Mnie również, choć ja już się do nich nie zaliczałam i zostałam wrzucona do „rezerwy". Wiktor wcielił nasz plan w życie, a ja mogłam się tylko temu przyglądać, wyżywając się przy okazji na workach treningowym. Tak, mimo że z wierzchu udawałam, że wszystko jest super, to czułam ogromny żal i rozdrażnienie na myśl, że odebrano mi miejsce w drużynie. Nie mogłam nawet spojrzeć na Wiktora, nie czując jednocześnie chęci mordu i no... innych chęci. Plątały mi się te dwie potrzeby, a że obie były palące i naglące, to wolałam całkowicie oszczędzić sobie tego widoku.

A moja frustracja narastała. Tak, zdecydowanie musiałam odreagować, bo przez kolejne dni zachowałam się jak wściekła na powietrze osa, gotowa użądlić każdego. Dostało się nawet Bogu ducha winnej Amandzie, która na szczęście nie obraziła się, tylko westchnęła, że ona też ciężko przeżywa okres. Dlatego postanowiłam pobiegać wieczorem po zajęciach.

Początek listopada był już niemal mroźny, dlatego ubrałam się w odzież termiczną, wzięłam czapkę ze słuchawkami i wyszłam z pokoju.

To nie tak, że bieganie to coś, co szczególnie lubię. Właściwie nie uprawiam tego sportu zbyt często, ale gdy nie mam na czym (bądź na kim) się wyżyć, to jest to dla mnie jedyna opcja. Pomaga mi pomyśleć i zdystansować się do męczących mnie spraw. I właśnie na taką terapię miałam nadzieję.

Odetchnęłam mroźnym powietrzem. Z internatu dobiegały przytłumione hałasy, a jakiś zmarzluch biegł w stronę wejścia, energicznie rozcierając ręce. Złoty blask oświetlał drogę wieczornym spacerowiczom, mgła nie zdążyła się jeszcze podnieść, a aromatyczny dywan suchych liści zakrywał niemal każdy fragment zieleni. Zapach wilgoci i szelest pod stopami... tak, za to kochałam jesień.

Mimo że dźwięki nocy mnie nie przerażały, a wręcz przeciwnie działały na mnie kojąco, to wolałam biegać z muzyką. Podskoczyłam parę razy w miejscu i zaczęłam biec w stronę dobrze wydeptanej ścieżki koło lasu otoczonej latarniami. Energiczna muzyka pobudzała, dopasowując się do mojego rytmu, a mroźne powietrze przyjemnie chłodziło rozgrzewające się ciało.

Niewiele osób kręciło się w tym miejscu. Kilka z nich również uprawiało jogging, kilka spacerowało, kilka rzucało się stertami liści. Jakaś para całowała się skryta w cieniu drzew, myśląc że ich nie widać. Cóż. Było widać.

Cały świat zdawał się nie zwracać uwagi na burzę szalejącą w środku mnie. Cały świat wydawał się normalny i pozbawiony wszelkich zmartwień. Choć to tylko pozory.

Czułam każde uderzenie stóp o nawierzchnie, każdy oddech, ale dzięki temu moje ciało uwalniało się od nagromadzonej frustracji. Zastrzyki endorfiny zaczęły działać, a rozgoryczenie mijało. Powoli umysł zaczął wypierać negatywną energię.

Chęć jechania na zawody Wiktora nie musiała wynikać z potrzeby odebrania mi udziału, ale z potrzeby chronienia mnie. Ta myśl przyszła z czasem i była zdecydowane cieplejsza niż te poprzednie. Nie chciał mnie zdenerwować, po prostu obawiał się, że ci ludzie zrobią mi coś złego... Choć ja tak wielkich obaw nie miałam. W końcu to zawody! Ludzi będzie masa. Będą trenerzy, uczestnicy, komisja... jak w takich warunkach mają kogoś porwać czy zranić, by to nie zostało zauważone?

Nieidealna ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz