Rozdział 14

1.8K 144 55
                                    

~ * ~

Z nastaniem grudnia w naszej rodzinie pojawił się kolejny mały członek. Raven urodziła wspaniałego synka, Louisa. Moje życie zaczynało się układać, wreszcie byłam szczęśliwa. Miałam wspaniałą rodzinę, przyjaciół, studiowałam wymarzony kierunek. Wszystko wydawało się być w porządku.

Nawet pogoda mi sprzyjała. Temperatura spadała poniżej zera, ale tylko o dwa, trzy stopnie jak na grudzień. Spadł już pierwszy śnieg i czuło się klimat zbliżających się świąt. Mimo to codziennie wieczorem siedziałam na dachu kamienicy, otulona kocem z kubkiem czekolady, oczywiście najlepszą robiła Rosa i Thomas, ale ja też potrafiłam, lub herbaty i myślałam. Lubiłam spędzać tam wieczory, widok na miasto w nocy był niesamowity. Oświetlony Big Ben, London Eye czy Tamiza. Uspokajało mnie to, patrząc na to czułam jak cały stres nagromadzony w ciągu dnia ze mnie odpływa.

Często spędzałam wieczory na dachu z Thomasem. Chłopak protestował, bo martwił się o moje zdrowie. Tłumaczyłam mu, że nic mi się nie stanie, bo od dziecka miałam słabą odporność, a że  dwa razy miałam zapalenie płuc wcale nie sprawiło, że się bałam. Sądziłam, że to normalne ze słabą odpornością. Nie martwiłam się utratą wagi, katarem oraz częstymi bólami głowy, czy zmęczeniem. Winę zwalałam na odporność, studia i próby do spektaklu. Z wagi się cieszyłam, bo mogłam się zmieścić w ciuchy, które były na mnie za małe.

Wszyscy wykładowcy chcieli byśmy zaliczenia zdali przed przerwą świąteczną, by później się tym nie martwić i denerwować. Przerwę zaczynaliśmy już dwudziestego pierwszego grudnia, a wracaliśmy na RADA dopiero po nowym roku. Cieszyłam się z tego, było mnóstwo czasu na odpoczynek.

Holly?

Usłyszałam  i odwróciłam się. Na schodach pożarowych stał Thomas. Tak siedziałam zawinięta w koc na dachu i patrzyłam w gwiazdy. Był piątek wieczór, nie pojechałam do domu na weekend, bo miałam próbę do Romeo i Julii. 

— Cześć, Tommy — mruknęłam znad kubka czekolady. Chłopak podszedł i usiadł obok mnie. Przytulił mnie i pocałował w czoło.

— Znowu marzniesz? — zapytał i spojrzał w niebo. Szturchnęłam go łokciem w żebra i upiłam łyk z kubka.

— Nie marznę, tylko myślę. A to jest coś innego. — Oparłam głowę o jego ramię. — Co cię do mnie sprowadza tak szybko? Zazwyczaj przychodzisz o dwudziestej, a jest osiemnasta.

 Zerknął na mnie.

— O której kończysz jutro próbę?

— Zaczynamy o dziesiątej, a skończymy pewnie gdzieś koło pierwszej, bo będziemy mieć ze strojami. A co?

— Chce ci kogoś przedstawić.

Uśmiechnął się lekko.

— Kogo?

Pokręcił głową i wstał. Wyciągnął rękę i pomógł mi wyplątać się z koca. Zaciekawił mnie. Nie znałam nikogo z jego znajomych oprócz Ki Hong Lee. Chłopak tak samo nie znał nikogo ode mnie, tylko Kayę.

— Jutro zobaczysz. Chodź wracamy, masz zimne ręce — powiedział.

— Thomasss — jęknęłam. — Powiedz mi! — Tupnęłam nogą. Ruszyliśmy po chodach do okna od mojego mieszkania. Weszłam pierwsza, a Sangster zaraz za mną. Zamknęłam okno i zapaliłam światło. Nastawiłam wodę na herbatę.

— Znowu miałaś otwarte okno i w mieszkaniu jest chłodno, jak z dzieckiem  — mruczał pod nosem, ściągając kurtę. — Nie powiem ci. Juto zobaczysz. — Zrobiłam minę zbitego szczeniaczka i podeszłam do blondyna. — Nawet nie próbuj, bo ci się nie uda.

Destiny or case // thomas sangster ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz