Rozdział 23

1.3K 113 26
                                    

~ * ~

Sekundy zamieniały się z minuty.

Minuty zamieniały się godziny.

Godziny zamieniały się w dni.

Dni zamieniały się w tygodnie.

Tygodnie zamieniały się w miesiące.

Nie zwracałam uwagi na czas.

Codziennie wykonywali mi masę badań, które były bez sensu. Były kompletnie bez potrzeby, bo moje życie się kończyło. Kolejny raz podsłuchałam rozmowę rodziców z lekarzem. Nigdy mi tego nie powiedzieli, nie chcieli bym wiedziała. Siedzieli w gabinecie pana Smitha, drzwi były lekko uchylone, kucnęłam przy nich i nachyliłam ucho. Każdego dnia odtwarzam w głowie te kilka zdań: Na początku były duże szanse na pokonanie nowotworu, chemioterapia dawała duże szanse rezultaty, sądziłem, że w tak dobrym tempie wyjdziemy z tego w przeciągu kilku miesięcy. Pierwszy przeszczep się nie przyjął, często się tak dzieje. Szukanie dawcy jest trudne i długo trwa. Na razie kolejna chemioterapia. Jeśli choroba będzie rozwijać się w takim tempie, może umrzeć w przeciągu kilku następnych tygodni. Mama wybuchła płaczem, tato objął ją ramieniem. Pytali czy jest coś jeszcze, lekarz pokręcił tylko głową, a ja odsunęłam się od drzwi gabinetu i w szybkim tempie opuściłam korytarz. Nie docierało do mnie nic. Nie widziałam ludzi, nie słyszałam rozmów. Szłam przed siebie. Jak w hipnozie. W głowie huczały mi dwa słowa: ja umieram. Ja umieram. Skierowałam się na klatkę schodową i ruszyłam w górę. Dach. Jedyne miejsce, gdzie przynajmniej przez chwilę będę sama.

Gdy otworzyłam drzwi, uderzył we mnie podmuch zimnego, listopadowego wiatru i od razu zerwał mi czapkę z głowy. Nie pobiegłam za nią, tylko zaciskając ręce podeszłam do dużej metalowej skrzynki, pod którą znajdował się wiatrak od klimatyzacji i usiadłam na niej. Wtedy wybuchłam. Z moich oczu poleciały łzy, a z gardła wydobył się szloch. Ja umieram. Zwinęłam się w kłębek i położyłam na skrzynce, ukrywając twarz w dłoniach. Ja umieram. Ja odchodzę z tego świata. Ja już tu nie wrócę. Ja umieram.

Nie wiem ile czasu spędziłam w tej pozycji, ale wiedziałam tylko jedno: ja umieram. Kiedy mnie znaleźli, prawdopodobnie spałam. Bo nie pamiętam. Następnego dnia gdy się obudziłam mama powiedziała mi, że byłam wyziębiona. Znalazł mnie Adam, bo przyszedł w odwiedziny i jako jedyny wiedział o mojej kryjówce.

Nie powiedzieli mi nic. Ale ja wiedziałam.

Gdzie jest Thomas?

 * * *

18:30

Nadawca: Holly Dixon
Odbiorca: Thomas Sangster
Treść: Minęło kilka miesięcy od naszego ostatniego spotkania. Umieram, nic nie mogą z tym zrobić. Potrzebuję Cię, Thomas. Wystarczyło by mi, jakbyś mnie przytulił. Może wtedy znalazłabym w sobie chęci do życia.

Wyślij

Anuluj

* * *

Nawet spotkania z psychologiem nic nie dawały. Rozmowy z panią Lawrence były nudne. Zawsze mówiła to samo, że nie mogę się poddawać, bo mam dla kogo żyć; że nie mogę się poddawać, bo życie jest piękne; że nie mogę się poddawać, bo mnie wyleczą. Ale ja wiedziałam swoje. Ja umieram. Takie było moje przeznaczenie. Musiało tak być. Nigdy jej nie odpowiadałam. Zawsze milczałam.

 Żyłam, a raczej udawałam, że żyję. Chemioterapia wyniszczyła mnie do tego stopnia, że już nie zwracałam na nic uwagi. Wszystko było mi obojętne. Ja już nie żyłam.  

Destiny or case // thomas sangster ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz