~ * ~
Sekundy zamieniały się z minuty.
Minuty zamieniały się godziny.
Godziny zamieniały się w dni.
Dni zamieniały się w tygodnie.
Tygodnie zamieniały się w miesiące.
Nie zwracałam uwagi na czas.
Codziennie wykonywali mi masę badań, które były bez sensu. Były kompletnie bez potrzeby, bo moje życie się kończyło. Kolejny raz podsłuchałam rozmowę rodziców z lekarzem. Nigdy mi tego nie powiedzieli, nie chcieli bym wiedziała. Siedzieli w gabinecie pana Smitha, drzwi były lekko uchylone, kucnęłam przy nich i nachyliłam ucho. Każdego dnia odtwarzam w głowie te kilka zdań: Na początku były duże szanse na pokonanie nowotworu, chemioterapia dawała duże szanse rezultaty, sądziłem, że w tak dobrym tempie wyjdziemy z tego w przeciągu kilku miesięcy. Pierwszy przeszczep się nie przyjął, często się tak dzieje. Szukanie dawcy jest trudne i długo trwa. Na razie kolejna chemioterapia. Jeśli choroba będzie rozwijać się w takim tempie, może umrzeć w przeciągu kilku następnych tygodni. Mama wybuchła płaczem, tato objął ją ramieniem. Pytali czy jest coś jeszcze, lekarz pokręcił tylko głową, a ja odsunęłam się od drzwi gabinetu i w szybkim tempie opuściłam korytarz. Nie docierało do mnie nic. Nie widziałam ludzi, nie słyszałam rozmów. Szłam przed siebie. Jak w hipnozie. W głowie huczały mi dwa słowa: ja umieram. Ja umieram. Skierowałam się na klatkę schodową i ruszyłam w górę. Dach. Jedyne miejsce, gdzie przynajmniej przez chwilę będę sama.
Gdy otworzyłam drzwi, uderzył we mnie podmuch zimnego, listopadowego wiatru i od razu zerwał mi czapkę z głowy. Nie pobiegłam za nią, tylko zaciskając ręce podeszłam do dużej metalowej skrzynki, pod którą znajdował się wiatrak od klimatyzacji i usiadłam na niej. Wtedy wybuchłam. Z moich oczu poleciały łzy, a z gardła wydobył się szloch. Ja umieram. Zwinęłam się w kłębek i położyłam na skrzynce, ukrywając twarz w dłoniach. Ja umieram. Ja odchodzę z tego świata. Ja już tu nie wrócę. Ja umieram.
Nie wiem ile czasu spędziłam w tej pozycji, ale wiedziałam tylko jedno: ja umieram. Kiedy mnie znaleźli, prawdopodobnie spałam. Bo nie pamiętam. Następnego dnia gdy się obudziłam mama powiedziała mi, że byłam wyziębiona. Znalazł mnie Adam, bo przyszedł w odwiedziny i jako jedyny wiedział o mojej kryjówce.
Nie powiedzieli mi nic. Ale ja wiedziałam.
Gdzie jest Thomas?
* * *
18:30
Nadawca: Holly Dixon
Odbiorca: Thomas Sangster
Treść: Minęło kilka miesięcy od naszego ostatniego spotkania. Umieram, nic nie mogą z tym zrobić. Potrzebuję Cię, Thomas. Wystarczyło by mi, jakbyś mnie przytulił. Może wtedy znalazłabym w sobie chęci do życia.Wyślij
Anuluj
* * *
Nawet spotkania z psychologiem nic nie dawały. Rozmowy z panią Lawrence były nudne. Zawsze mówiła to samo, że nie mogę się poddawać, bo mam dla kogo żyć; że nie mogę się poddawać, bo życie jest piękne; że nie mogę się poddawać, bo mnie wyleczą. Ale ja wiedziałam swoje. Ja umieram. Takie było moje przeznaczenie. Musiało tak być. Nigdy jej nie odpowiadałam. Zawsze milczałam.
Żyłam, a raczej udawałam, że żyję. Chemioterapia wyniszczyła mnie do tego stopnia, że już nie zwracałam na nic uwagi. Wszystko było mi obojętne. Ja już nie żyłam.
CZYTASZ
Destiny or case // thomas sangster ✔
FanficPrzyjaźń, która miała przetrwać. Marzenia, które miały się spełnić. Lata, które mieli razem spędzić. Studia, na które miała iść. Uczucia, które ich połączyły jednak nagle zniknęły. Wszystko zostało przekreślone. Ale na pewno? Co jeśli wszystko wró...