Rozdział 11

996 68 2
                                    

*Selly*

Nie sądziłam że to powiem, ale przyznałam Dwalinowi rację: tą puszczę nie można nazwać lasem. Wiele o niej słyszałam, ale nie sądziłam że po tylu latach jest aż tak źle.
Jedynym życiem tutaj były obumierające drzewa. Powietrze było cięższe niż można sobie wyobrazić, z trudem się oddychało. Myślałam wtedy, że jak wyjdziemy z tego lasu żywi to jesteśmy hardkorami.
Im głębiej wchodziliśmy tym bardziej wydawało mi się, że ta podróż trwa wieki a to dopiero początek.
Nie wiedzieliśmy jaka jest pora dnia ale nasza senność oznaczała, że zbliża się noc.
Zbijaliśmy się w ciasną grupkę i tak zasypialiśmy. Nie rozpalaliśmy ogniska, gdyż niepokoiło nas jedno: pajęczyny. Wierzcie mi, nie raz w życiu widziałam pająka, ale żaden z nich nie budował takich giga pajęczyn.
Szczęściem ich twórców nie spotkaliśmy i tego chcemy się trzymać.
Wszyscy zachowywali się bardzo dziwnie: byli jakoś przymuleni, nie odzywali się do siebie, każdy szedł bo szedł jakkolwiek by to nie brzmiało.
- Powietrza! Duszę się!
- Moja głowa, niedobrze mi...
Przeważnie to były jedyne zdania które wypowiadali na głos. Nikt jednak nie potrafił na to zaradzić. Nikt nie mówił że będzie łatwo.
- Jest i most!- zawołał nagle ktoś.
Gandalf wspominał coś o nim oraz o zatrutej rzece. Była ona czarna i wydawała się martwa.
Podeszliśmy tak. Cóż, może i jest most ale tak naprawdę go nie ma. Musiał się zawalić.
- Przepłyńmy- zaproponował Hobbit, który patrzył się w tafle wody jak zaklęty
- Słyszałeś Gandalfa, woda jest zaczarowana- upomniał go Thorin.
- Nie wygląda- mruknął Bofur.
- Musimy znaleźć inną drogę...
Mimo iż z tym walczyłam jakaś siła ciągnęła mnie do tej rzeki. Bałam się tego.
Każdy rozglądał się jak by tu przejść na drugą stronę. Aż Kili znalazł z boku zwisające liny.
- Wuju! Pnącza powinny wytrzymać!
Już chciał iść, ale Thorin go powstrzymał.
- Najpierw najlżejszy- powiedział.
Wszyscy spojrzeli na Bilba. Ten chciał coś powiedzieć, lecz tylko spiorunował ich wzrokiem i westchnął z irytacją.
- Bardzo przepraszam, ale chyba chciałeś powiedzieć najlżejsi.
Teraz spojrzeli na mnie.
Z dumnie podniesioną głową podeszłam do początku trasy. Bilbo lekko zdziwiony poszedł za mną.
- Zaraz, zaraz! A ty dokąd?!
- Wypraszam sobie, ale ja też jestem lekka- prychnęłam.
- Ale nie wiadomo czy te pnącza na pewno wytrzymają!- upierali się.
- Właśnie z tego względu powinnam iść pierwsza by to sprawdzić, ale...
- O nie! Wybij to sobie z głowy!- zawołał Hobbit.
- ...ale wiedziałam, że ty się nie zgodzisz - dokończyłam.
- Moment!- zatrzymał nas jeszcze Bofur.- A co ze Strzałą?
- A co ma być?
- No, ona nie przejdzie tak jak my. Nie powinnaś jej teleportować?...
- Teleportować?- znów prychnęłam- Jej nie potrzebna żadna teleportacja!
- Czyli co?
- Azi- biały warg na mnie spojrzał- Daj nura!
- Co?...
Nim zdążyli coś zrobić Strzała zrobiła rozpęd, skoczyła nad rzeką i z gracją wylądowała na drugim brzegu.
- To już wiesz co...
Chwilę jeszcze posprzeczałam się z przyjacielem, kto za kim wejdzie. Wyszło na mnie.
Na początku wszystko było dobrze. Ale gdzieś tak w połowie ledwoco trzymałam się lin. Przez tą wodę czułam się senna, dłonie i nogi miałam jak z waty. I Hobbita było podobnie i to bardzo.
Z trudem wykonaliśmy skok by znaleźć się szybciej na brzegu. Oddychaliśmy ciężko, jakbyśmy maraton przebiegli.
- Coś jest nie tak- szepnął Bilbo zaciskając oczy.
Stanowczo pokiwałam głową.
- I to bardzo. Zostańcie tam!- zawołaliśmy, lecz było już zapóźno.
Na pnączach wisiała cała kompania.
- Nie mogę się złapać!- krzyczeli.
Westchnęłam cicho. Dalej siedzieliśmy na ziemi nie mając siły się podnieść. Dopiero, gdy obok nas wylądował Thorin stanęliśmy na nogi. I wtedy usłyszeliśmy trzask łamanych gałęzi.
Rozejrzeliśmy się czujni. Wtedy przed naszymi oczami ukazał się śliczny, biały jeleń. Biła od niego jasność.
Usłyszałam cichy skrzyp. Spojrzałam na krasnoluda oraz na jego strzałę delikatnie napiętą na chęciwę.
- Co robisz?- spytał powoli Baggins.
Znów spojrzeliśmy na zwierzę. Wydawał się jakiś dziwny, ale i tajemniczy.
Nagle Thorin wystrzelił strzałę. Przeleciała tuż nad jego grzbietem. Spłoszone zwierzę uciekło.
- Nie powinieneś- powiedział cicho Bilbo- To przyniesie pecha...
- Zabowony- mruknął- Jesteśmy kowalami własnego losu...
Rozległ się plusk. Spojrzeliśmy tam.
Bombur leżał w wodzie pogrążony w głębokim śnie.
Spojrzałam jeszcze raz na miejsce pojawienia się jelenia. Czy Bilbo mówił prawdę?

Szliśmy dalej. Czterech krasnoludów, na zmianę niosło na noszach chrapiącego grubasa.
Szłam z opuszczoną głową dosłownie zasypiając.
- Musimy odpocząć!- zawołał Ori.
Kompania z chęcią się zatrzymała. Usiadłam znużona obok Thorina.
Wtedy w mojej głowie działy się strasznie rzeczy. Słyszałam dziwne głosy, chichoty. Nie wiedziałam czy to real czy halucynacje. To było straszne.
- Też to słyszycie?- spytał nieprzytomnie Bilbo.
Czyli nie jestem jedyna.
- Niepodoba mi się to- szepnął Dwalin.
- Czy ten przeklęty las nigdy się nie skończy?!- zawołał Thorin.
Martwa cisza poniosła echem jego krzyk.
- Końca nie widać. Wszędzie tylko drzewa- powiedział Gloin rozglądając się.
Nagle książę wstał i przepchał się przez krasnoludy.
- Za mną!- zawołał- Tędy! Szybko!
Zaraz po jego słowach stało się coś, czego w życiu bym się nie spodziewała.
Patrzyłam się tępo w górę. Ogłuszyło mnie. Nagle pajęczyny zaczęły trząść się, drgać. Nie wiedziałam, że tak się dzieje przez Hobbita, który za nie delikatnie szarpał. Moje oczy rozszerzyły się w przerażeniu. Pisk w moich uszach zmieszał się z tajemniczymi odgłosami.
Zerwałam się na nogi i pobiegłam dalej ścieżką. Biegłam, chciałam, żeby to się skończyło. Słyszałam wołania Niziołka, lecz nie mogłam rozróżnić słów.
Czułam jakby minęły lata. Myślałam, że umrę, kiedy potknęłam się o konar a dźwięk ustał.
Próbowałam uspokoić oddech. Powoli się podniosłam. Nie mogłam wyjaśnić co się właśnie stało.
Z ulgą dostrzegłam, że Aza biegła za mną, ale co z tego. Zapewne już dawno zbiegłam ze ścieżki.
Kompanii nie było. Cisza była taka, że dzwoniło w uszach.
Strzała patrzyła na mnie ze smutkiem.
Pogłaskałam ją.
- Damy radę.
Nie wiedziałam, czy chcę uspokoić ją, czy siebie. Powoli ruszyliśmy przed siebie.
Minęło (chyba) z kilka minut, kiedy usłyszałam szelest.
Błyskawicznie wyjęłam sztylet odwracając się w stronę napastnika.
Zdołałam zobaczyć tylko wysoką, szczupłą postać, nic więcej, gdyż oberwałam czymś ciężkim w głowę.
Głośno wrzasnęłam. Chyba upadłam. Usłyszałam jeszcze skowłot Strzały i zapadła ciemność.

~~~~~~~~~~~

Wesołych Świąt Kochani!

Pustkowie SmaugaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz