Rozdział 16

960 61 3
                                    

*Bilbo*

Byłem bezsilny. Żywioł wody miotał mną na wszystkie strony podtapiając mnie. To było coś strasznego.
Cudem złapałem się jakiej skałki przerywając tą zwariowaną podróż. Dalej doczołgałem się do brzegu.
Łapiąc dwa- trzy głębokie oddechy zerwałem się że stałego lądu i ukryłem się w krzakach.
Rosły one bardzo blisko tej tak zwanej bramy wodnej. Na czatach stali strażnicy.
Do mych uchu dobiegł dźwięk rogu. To róg Leśnych Elfów.
Czuję że będą kłopoty...
Zza zakrętu wypłyneli moi przyjaciele. Do tej pory szukali czegoś rozpaczliwie w wodzie, lecz bez skutku.
Mieli problem. Elfowie pociągnęli za wajchę otwierającą lub zamykającą to 'bramę w wodzie' pod nimi. Utknęli, nie mogli dalej płynąć.
Można się było spodziewać iż dopadną ich i zapuszkują z powrotem.
Ale tak się nie stało.
Elfy to był najmniejszy ich problem gdyż pojawił się większy i groźniejszy.
W pewnym momencie w strażnika trafiła obca strzała. Spadł w dół a jego miejsce zajął...
- Ork! To orkowie!- krzyknął ktoś z kompani.
To była prawda. Więc jednak znalazła ich ta watacha, która na nas polowała.
Krasnoludy walczyły na pięści, nie miały żadnej broni...
Powoli zdjąłem pokrywkę z kołczanu i nałożyłem na łuk strzałę. No panie Bilbo, pora zacząć test.
Masz świetne wyczucie Selly, kiedy zrobić test- prychnąłem w myślach.
Zobaczyłem, że jedna z kreatur uniosła tą no 'broń' na bezbronnego Noriego. Zadziałałem od razu.
Podniosłem się i szybko w niego wycelowałem. Przebiła jego łeb na wylot.
Krasnolud zaczął szukać wzrokiem swojego wybawcy. Jeszcze mnie nie dostrzegł.
Kolejny skoczył na Dwalina a biedak tego nie zauważył.
Przeskoczyłem krzewy strzelając do niego.
Zabiłem i jego i tego, który był za nim.
Krasnoludy spojrzały na mnie w otępieniu. Taa, Hobbit strzelający z łuku. Bardzo ciekawe zjawisko.
- Co ty wyprawiasz?- zdziwił się Dwalin.
- Ee, zwykłe 'dziękuję' zupełnie wystarcza- powiedziałem z sarkazmem strzelając do kilku jeszcze wrogów.
- Ale jak ty...?
- Czy my naprawdę musimy rozmawiać o tym akurat teraz?- zirytowałem się wymachując sztyletem na prawo i lewo.
- A kiedy?
- Może wtedy, kiedy nie walczymy o życie?
Minęło może kilka chwil bezustannego ciachania kiedy kompanii zdołali jedynie zawołać 'Uważaj!'
Odwróciłem się. W moją stronę biegł potężny ork z mieczem w górze. Był o trzy kroki odemnie. Było już za późno bym zdążył się obronić.
W ostatniej chwili strzała z czerwonym piórkiem przebiła jego serce.
Stwór upadł martwy na twarz tuż u moich stóp.
- Tatatatata! Selly ratuje przyjaciół!
Na truchło wskoczyła pół elfka przyjmując pozę super bohatera.
- Taa, wewnętrzne potargało mi jelita- prychnąłem.
- Jakiś problem?
- Nie, skąd.
Walczyliśmy ramię w ramię. Dołączyła do nas Aza.
Jedyny mądry Kili wyszedł ze swojej beczki na ziemię kierując się w stronę uchwytu. Osłaniałem go. Jednak walcząc z jakimś przerośniętym orkiem nie mogłem dostrzec co się dzieje.
- Kili!- krzyknął w pewnym momencie Fili.
Obejrzałem się do tyłu zapominając o swoim przeciwniku.
Brązowo włosy stał nieruchomo centymetr od wajchy. Z jego prawego uda wystawała orcza strzała. Chwycił za wajchę, jednak nie dał rady jej upuścić. Wylądował pod nią.
Nie patrząc w oczy walczącemu ze mną zadałem mu ostateczny cios.
Byłem lekko zdruzgotany. Przezemnie oberwał.
Jakiś ork chciał go zaatakować. Przygotowałem się do wystrzelenia.
Wyprzedziła mnie jednak inna Strzała. Oboje spojrzeliśmu w kierunku jej wystrzału.
Biegła do nas rudowłosa elfka.
- Tauriel!- zawołała Selly.
Odmachala jej krótko i włączyła się do walki. Chwilę po niej przybiegli inni elfowie. Na ziemi leżało coraz więcej orków jak i pojedyńczych elfów.
Ja stałem wciąż w tym samym miejscu wykonując jedynie krótkie ruchy rękoma do zadawania ciosów wrogom nawet na nich niepatrząc. Nie mogłem uwierzyć w to co się stało. Nie jestem taki głupi, dobrze wiem, że orcze strzały jak i inne ich bronie są zatrute. Teraz trucizna płynie w żyłach krasnoluda choć pewnie tego nie wie. Mogłem coś zrobić, zbić ją w locie, przejąć ją na siebie. Cholera jasna z tym sumieniem!
- Bilbo? Jesteś na tym świecie?
Głos mojej przyjaciółki sprowadził mnie na ziemię.
Dopiero teraz zauważyłem, że jednak otworzyli tą bramę i teraz płyną dalej.
- Wszystko ok. Co mam robić?
- Więc ogłaszam rozpoczęcie...
- Selly daruj sobie tą przemowę, mów co mam robić!
- Okej, okej. No więc...- zamyśliła się- Może zacznijmy od chronienia poszczególnych osób. Wiesz, masz ich bronić.
- Które to mają być osoby?
- Działajmy metodycznie: U nas w kompanii mamy najmłodszego; Oriego, najstarszych; Balina i Oina oraz rannego; Kiliego. Oni chyba sobie nieporadzą.
- Czyli to ich mam chronić?
- Tak. Ja dopilnuję reszty.
Kiwnąłem głową na znak że rozumiem.
Pobiegłem przed siebie chcąc dogonić krasnoludów. Dziewczyna została w tyle.

*Selly*

Patrzyłam na odbiegającą postać Hobbita. Zamyśliłam się. Da sobie przecież radę, co nie? To jeszcze nie bitwa to taka.. minibitwa. Dobra nie ważne.
Ruszyłam w jego ślady.
Dobrze sobie radził. Ja walczyłam na jednym brzegu on na drugim. Pilnie wykonywał swoje polecenie. Widać było (jak go się zna) że jest zdenerwowany. I chyba nie tylko z powodu walki. Jakby się bał, że coś pójdzie nie tak.
Niemogłam się długo nad tym zastanawiać, gdyż otoczyła mnie grupka orków. Bez trudu poradziłam sobie z kilkoma. Słysząc ledwo słyszalny jęk bólu spojrzałam w stronę Bilba.
Jakaś kreatura złapała jego rękę i brutalnie wykręciła mu do tyłu. Broń wypadła mu z dłoni. Zacisnął oczy.
Wciągnęłam głośno powietrze. Krew we mnie zabuzowała. Magią zabiłam pozostałych orków.
Na drugą stronę dostałam się skacząc po głowach krasnoludów.
- Sorry!- zawołałam do nich.
Rzuciłam się na wroga, kiedy chciał poderżnąć niziołkowi gardło. Z wrzaskiem wbiłam mu ostrze. Tym ostrzem którym chciał zabić mojego przyjaciela.
Odwróciłam się do niego. Stał sparaliżowany trzymając nieruchomo poszkodowaną rękę.
- Wszystko dobrze?- spytałam.
- T-tak, al-bo n-nie- powiedział drżącym głosem.
Próbował ruszyć ręką co spodowało ostry ból.
- Chyba złamana i wykręcona w jednym- westchnęłam.
- Co ty powiesz...
W jednej chwili usłyszałam świt powietrza a potem błysk srebra niczym iskra.
Zamrugałam oczami. Hobbit zgiął się w pół. Z jego boku wystawał sztylet.
Gwałtownie odwróciłam się i strzeliłam w niego soplem lodu przebijając jego głowę.
Zdziwiona spojrzałam na moją dłoń. Czy to możliwe, że jest mi tak zimno by strzelać lodem? Co prawda czuję chłód Ale że aż taki?!
Przypomniałam sobie o Bagginsie.
- Mój Boże nic ci nie jest?
Nagle wyprostował się patrząc na mnie dziwnie.
- Wiesz, dziwię się, że orkowie potrafią strzelać z łuku, skoro w rzucie sztyletem nie mają cela.
Miałam pytajniki w oczach. Wtedy Bilbo uniósł delikatnie ramię i wyjął z pod pachy orczy sztylet. Nienaruszony.
Kamień spadł mi z serca choć przez chwilę miałam ochotę go udusić, że tak mnie nastraszył.
Bilbo patrzył na jego ostrze a potem zaczął się niekontrolowanie śmiać, jakby miał głupawkę.
Przewróciłam oczami.
- Choćmy dalej. I staraj się nie ruszać tą ręką bo będzie tylko gorzej.
- Dobra- parsknął.

*Bilbo*

Naprawdę nie wiem ile już czasu minęło, ale czułem, że opadam z sił. Dodatkowo osłabiała mnie ta ręka. Nie raz przez jej porażający obrywałem.
- Selly...- szepnąłem opierając się o przypadkowe drzewo.
- Co się dzieje?- przybiegła do mnie.
- Nie.. niedam już rady.
- Wytrzymasz jeszcze? Zaraz coś wykombinuję.
Pokiwałem głową. Myśląc zabijała kilku kreatur. Ja natomiast usłyszałem dźwięk z pobliskich zarośli. Niepewnie do nich podszedłem. Kiedy odsłoniłem liście i gałęzie zdziwiłem się.
Ostrożnie chwyciłem to coś białego i pierzastego. Zwierzę chciało uciec, lecz nie mogło. Spojrzałem na jego skrzydło. Tkwiła w nim końcówka strzały.
- Selly
- Bilbo!
Zawołaliśmy w tym samym momencie. Spojrzała na to co trzymałam w dłoniach. Uniosła brwi.
- Znalazłem go w krzakach.
- Żyje?
- Chyba tak.
Oddałem go w jej ręce. Pogłaskała go uspokajająco.
- Ma ranne skrzydło. A czy wymyśliłaś już coś?
- Tak. Chodź.
Posłusznie tak zrobiłem. Znalezisko posadziła na przedramieniu lekko je do siebie przyciskając.
Po drodze strzelaliśmy do kilku stworów. Robiłem to z ogromnym trudem, ręka mi spuchła.
- Posłuchaj mnie uważnie- powiedziała zatrzymując się.
Staliśmy przy nieco większym od reszty wodospadem. Miał może z dwa metry pod kątem prostym.
- Zachwilę skoczymy nad tym wodospadem. Musisz trzymać mnie mocno za rękę i nie puszczać. Ufasz mi?
Pokiwałem głową. Podeszliśmy do urwiska. Złapałem zdrową ręką ramię dziewczyny uważając na zwierzaka.
- Zamknij oczy. I za nic w świecie nie otwieraj.
Przełknąłem głośno ślinę wykonując jej polecenie.
- Skok!
Równocześnie odbiliśmy się od ziemi. Lecieliśmy w dół.
Liczyłem na niemiłe spotkanie z ziemię, kiedy poczułem szarpnięcie. Nie miałem odwagi spojrzeć co się dzieje. Potem wpadliśmy w jakiś wir. Wtedy poczułem ostry ból. To na pewno nie była ręka, nie miałem pojęcia gdzie było jego źródłem.
Szumiało mi w uszach. Dłoń trzymajaca dziewczynę słabła. Wiedziałem że się poddam.
Kiedy nagle Selly sama mnie od siebie odepchnęła, lub wyślizgnęła mi się. Nie miałem oparcia, nie wiedziałem gdzie jestem. Spadałem w jakąś ciemną otchłań. Chciałem krzyczeć, wołać o pomoc, ale nie mogłem.
Trwało to może kilka chwil, albo kilka godzin, kiedy do moich płuc weszło świeże powietrze, które zaraz uciekło po silnym spadku na ziemię. Niedaleko siebie usłyszałem plusk wody.
Bolało mnie wszystko a tajemniczy poprzedni ból znacznie się nasilił. Znów niemogłem zoriętować się, skąd się wydobywa i co było jego przyczyną.
Traciłem kontakt ze światem. Szum wody i wiatru zmieszały się. Usłyszałem tylko wołanie i nastała nicość.

Pustkowie SmaugaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz