Rozdział 6

5.6K 516 167
                                    

EREN

Nadal kiwałem się ma czubkach palców

-Skoro nie podoba ci się samo wywrócenie przeciwnika to, co proponujesz?

-Dla ciebie heichou i postaraj się zrobić coś miej standardowego.

Nadal kiwałem się na palcach i uśmiechałem niewinnie.

- To twoja gra, prawda heichou? Nadal nie powiedziałeś zasad, które ty ustalasz.

-Naprawdę chcesz tego? Dobrze zasady są proste, do jednej gleby. Nic innego nie wymagam.

Sarkastycznie się uśmiechnął i podszedł bliżej mnie.

-Och? Czy przedtem nie uznałeś, że zwykłe przewrócenie przeciwnika liczone jako wygrana jest żałosne?

Nadal kiwałem się na palcach. Powód? Może dla innych wyglądało to dziecinnie i kompletnie niewinnie, ale w ten sposób rozgrzewałem łydki i całe ciało manewrując nim tak, aby zachować równowagę. I oczywiście nie zamierzałem w razie, czego popełnić błędu Joego - w ten sposób łatwiej mi będzie szybko odskoczyć.

- Bynajmniej, ale przywiązanie cię do drzewa zajęłoby zbyt wiele czasu. Więc z łaski swojej zacznij już, bo czas nam leci.

Nadal czekał na mój ruch.

Zacząłem sobie nucić pod nosem. Łatwiej byłoby, gdyby on zaczął. Najwyraźniej jednak nie miał takiego zamiaru. Westchnąłem i spróbowałem tego samego, co z Joe, tym razem jednak próbując podciąć go nogą z półobrotu. Cóż szansa, że się uda była minimalna, ale od czegoś trzeba zacząć.

Zrobił przeskok do przodu i uniknął ciosu. Natychmiastowo podniósł nogę i celował w mój bark. Och. Zaśmiałem się wdzięcznie i uchyliłem przed ciosem. Jak szybkie tępo wytrzymamy? Kto odpadnie pierwszy? Chwyciłem jego nogę, którą zamierzał mnie kopnąć i wspomagając się na niej skoczyłem celując w jego głowę

Westchnął. Chwycił mnie z rękę i pociągnął w dół. Uśmiechnąłem się. Skoro nie było zasad nie trzeba było grać czysto. Nie tylko mnie łatwo da się przewidzieć. Więc kiedy kapral pociągnął mnie za rękę, i znalazłem się na wysokości jego kolan, z łatwością wyciągnąłem nożyk sprężynowy, dotychczas ukryty, i zamachnąłem się na jego łydkę, nie w ten sposób by go poważnie zranić, ale żeby zrobić płytkie nacięcie.

LEVI

Nie zdążyłem zabrać nogi i ten gówniarz mnie drasnął przy okazji rozcinając spodnie. Nie daruje mu tego. Dalej trzymałem go za rękę zaś nie pociętą nogą zamachnąłem się na jego brzuch. Poczułem jak stróżka krwi zaczyna mi lecieć po nodze. Eren nie dał rady uniknąć ciosu w brzuch. Poleciał kawałek obracając się w locie tak, że lądując kucnął podpierając się dodatkowo ręką. Siła odrzutu była duża, więc kiedy dotknął w ten sposób ziemi przesunął się jeszcze kawałek w tył zanim udało mu się zatrzymać. Zapewne na jego brzuchu powstawał właśnie siniak, ale skupił się na mnie czekając w tej pozycji na mój ruch.

Podszedłem bliżej Erena i zamachnąłem się na jego głowę. Mógł tego uniknąć, ale nie wiedziałem, co zrobi. Jeśli pomyśli może mu się uda to ominąć. Czułem jak krew zaczyna mi płynąć po nodze pewnie rana jeszcze bardziej się powiększyła, kiedy zacząłem bardziej poruszać tą nogą.

Uniknął ciosu i szybko chwycił moją nogę, ciągnąc ją w górę i próbując mnie wywrócić. Poczułem jak lecę w dół automatycznie i wyciągnąłem rękę, aby zminimalizować upadek, ale gdy uderzyłem o ziemię zrozumiałem, co zrobiłem. Wyciągnąłem nie tą rękę, co trzeba i poczułem jak ten cholerny nadgarstek pęka. Zacisnąłem zęby, ale nie pozwolę, aby ten gówniarz wygrał. Nie upadłem wiec jeszcze nie wygrał. Podniosłem się do pionu i zamachnąłem się tak, aby podciąć mu nogi.

Widziałem jak traci równowagę i chwycił mnie mocno za rękę. Cóż, teraz oboje się przewrócimy lub, jeśli uda mi się utrzymać równowagę, podciągnie się i odskoczy w druga stronę.

Jednak nie zdołałem utrzymać równowagi a ten gówniarz przy okazji spadł na mnie. Podniosłem się z ziemi i otrzepałem z kurzu. Ciekawe, co ten dzieciak znowu wymyśli.

EREN

No cóż, to było dość zaskakujące.

-Obaj się wywróciliście wiec jest remis. Eren, czas na obiad. – Mikasa wzięła mnie na ręce i nie patrząc na innych ruszyła w stronę jadalni. Słyszałem jeszcze, że Armin podreptał za nami, a następnie jak wściekły kapral wydarł się w naszą stronę.*

-Arlelt gdzie moja kurtka!!!

TIME SKIP

Szedłem korytarzem z górą papierów na rękach. W tym ciele na zbyt wiele się nie przydaje wiec Hanji kazała mi zanieść je Leviemu. Już miałem pukać do jego pokoju, kiedy usłyszałem jak cos mówi. Wiem ze nie powinienem podsłuchiwać, ale... nie mogłem się powstrzymać.

- Ten bachor jeszcze pożałuje, jeśli myśli, że nic go nie spotka za takie zachowanie, to myli się i to bardzo. Za jakie grzechy zgodziłem się na tą durną walkę. Mam go już serdecznie dosyć, nigdy więcej nie mam zamiaru go oglądać, najlepiej byłoby gdyby jako dziecko poszedł na wyprawę za mury i nigdy z niej nie wrócił. Chciałbym zobaczyć jak te cholerne tytany rozrywają jego ciało na strzępy, żeby mieć pewność, że nie wstanie. Specjalnie przywiózłbym jego głowę na pamiątkę. Narusza moją przestrzeń i jeszcze ma czelność myśleć, że go kiedykolwiek polubię, żałosne. Nigdy nie stanie się dla mnie kimś więcej, niż kolejnym pionkiem, którego mogę skazać na śmierć, kiedy tylko zacznie mi się nudzić.

Nawet nie zauważyłem jak upuściłem papiery. Och... Coś skapnęło z mojej twarzy. I znowu. Czy to...łzy? Zaśmiałem się bez krzty wesołości i zacząłem wycierać oczy rękawem. Miałem więcej nie płakać, a wystarczyło kilka jego słów...

- Ne, ne... heichou? Naprawdę cię nienawidzę... wiesz? - szepnąłem ledwo słyszalnie. To boli, to boli, to boli... CZEMU TO TAK CHOLERNIE BOLI?!?!?! Nagle jakby wyrwany z transu odwróciłem się i zacząłem biec. Szybciej, szybciej, szybciej, gdziekolwiek... Jak najdalej. Nawet nie wiem, kiedy znalazłem się na zewnątrz i zacząłem biec w stronę lasu. Cały czas po głowie chodziły mi jego słowa. Biegłem coraz dalej, nie zwalniając.




  C: Ok, po raz pierwszy rozdział poprawiała Luna, do czego ją tak właściwie zmuśiłem, ale co tam. I jak? Jest jakaś różnica? A może nie? I tak właściwie nie chce żebrać o gwiazdki, ale komentarze to co innego. Piszcie co jest dobrze, a co trzeba by poprawić... No ludzie, jakieś opinię! *puszcza oko*

With me - EreriOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz