Rozdział 1

7.2K 680 89
                                    

Nazywam się Marina Sailer, a za moim oknem właśnie zamordowano małego chłopca. Stojąc przy oszronionym oknie, czułam, że krew wewnątrz mnie przestała krążyć, a na sercu zaściska się niewidzialna pętla. Nie byłam w stanie złapać tchu ani się poruszyć. To nie ja zadzwoniłam po karetkę, to nie ja zbiegłam, żeby sprawdzić, czy można jeszcze zrobić coś, by mu pomóc. By wciąż żył.

Jedyne okno w moim nowym pokoju wychodziło na pięciokątny ogród, z każdej strony zamknięty przygnębiającą ścianą budynku mieszkalnego. Z każdej ze ścian patrzyło na mały plac po jednym oknie, a tuż po zabójstwie miałam wrażenie, że wyczuwam w nich obecność moich sąsiadów. Ludzi, których wtedy jeszcze nie znałam.

Ogród poniżej wydawał mi się piękny, z kilkoma żelaznymi latarniami rzucającymi bladawe światło na fontannę i okalające ją krzewy. Gdzieniegdzie ustawiono rzeźby małych aniołków, które trzymały harfy, jakby wygrywały jakąś piękną melodię. Jednak muzyki nie było. Panowała taka cisza, jakby świat zatkał uszy, by nie dotarł do nich ten przeraźliwy krzyk dziecka. Wszystko zastygło w bezruchu, tak samo jak ja. W ogrodzie stały też dwie ławki, a wokół nich rozpościerały się gałęzie starych dębów, których z liści ograbiła kończąca się już zima. Kiedy wybierałam to mieszkanie, czynnikiem decydującym był właśnie ten ogród. Teraz nie dostrzegałam w nim niczego pięknego. Ogołocone z zieloności drzewa i krzewy pod wpływem światła księżyca rzucały upiorne cienie wyglądające jak szpony, które chcą pochwycić swoją ofiarę. Aniołki, wcześniej tak urzekające, teraz zdawały się ogarnięte niemą rozpaczą. Zdawało mi się, że wyczuwam ich strach. Albo że one wyczuwają mój.

Gdy otworzyłam okno, by zobaczyć, skąd dobiegł wrzask, przez chwilę nic nie widziałam. Nie było tam nikogo. Dopiero po kilku sekundach pojawiła się postać w kapturze niosąca coś dużego na rękach. Poruszała się dziwnie. Szybko i nerwowo. Zanim dotarło do mnie, co takiego trzyma, wrzuciła to do fontanny. Wrzuciła go.

- Stój! - usłyszałam męski głos. Zdawało mi się, że ktoś z okna po lewej stronie naprzeciwko rzucił jakimś przedmiotem w stronę uciekającego oprawcy. Ale nie widziałam tego. Nie widziałam nic poza nieruchomą twarzą dziecka zanurzoną pod wodą. Nic poza jego otwartymi jasnymi oczami i ustami zastygłymi w niemym krzyku. Nic poza wodą w fontannie, która powoli zabarwiała się na czerwono.

Chłopak, który czymś rzucił, już był na dole i wzywał pogotowie i policję. Morderca zdążył uciec. Za to pojawił się ktoś, kto podbiegł do chłopca i sprawdził, czy jeszcze można mu pomóc. Wyciągnął bezwładne ciało na ziemię, nie zważając na to, że brudzi się krwią. Krwią dziecka. Martwego dziecka.

Poczułam, że robi mi się niedobrze. Zamknęłam okno i wybiegłam z pokoju. Głowę rozsadzało mi przeraźliwe dudnienie. Trup. Trup w fontannie w mojej kamienicy. Trup pierwszego dnia w nowym mieszkaniu. Niemal nie słyszałam sygnałów zbliżających się służb. Wiedziałam, że chłopcu nie można pomóc, że karetka jedzie na marne. Że morderca uciekł i policja już także nie może nic zrobić.

Zdawało mi się, że minęło tylko kilka sekund, gdy do moich drzwi ktoś zapukał. No tak, byłam świadkiem. I teraz będą chcieli, żebym o tym mówiła. Podczas gdy nie mogłam nawet o tym myśleć.

***

Okazało się, że chłopiec nazywał się Danny Barks i wszystko wskazuje na to, że nóż w jego piersi był dziełem szaleńca. Bo kto zabija bez powodu? Bo kto zabija dzieci? Był grzecznym dwunastolatkiem, dobrze się uczył. Miał przyjaciół, żadnych wrogów. Znalazł się w złym miejscu w nieodpowiednim czasie. A jednak to, co się stało, nie dawało mi spokoju. Po co zabójca przyniósł ciało na nasze podwórko i wrzucił je do fontanny?

Poza mną zeznania złożył chłopak w okularach, Irwin Feak, który wyciągnął Danny'ego z fontanny. Średniego wzrostu, o ciemnych włosach i intensywnie zielonych oczach ukrytych za okularami w grubych oprawkach. Wyglądał na niewiele starszego ode mnie. Na pierwszy rzut oka zdawał się miły, a jednocześnie przestraszony otaczającą go rzeczywistością. Przez cały czas zerkał na mnie i przestępował z nogi na nogę, jakby niepewny, czy przywitać się z nową sąsiadką. Irwin wynajmował mieszkanie obok, z oknem na ogród po lewej stronie od mojego.

Kolejne okno, z którego wyleciała, jak się później okazało, doniczka, należało do przystojnego dziennikarza, Dominica Browna. To on zadzwonił na policję i jako pierwszy opowiedział funkcjonariuszom całe zdarzenie. Zachował zimną krew i poza pionową zmarszczką pomiędzy brwiami, nic na jego twarzy nie zdradzało, że był przejęty. A może tylko grał - praca przed kamerami pewnie nauczyła go udawać doskonałą obojętność.

- Cześć - odezwał się, wyrywając mnie z zamyślenia. - Miło poznać nową lokatorkę naszej kamienicy - dodał, błyskając białymi zębami.

- Hej - odparłam pospiesznie. W takiej chwili nie czułam, że coś może być miłe. Właśnie zeznawaliśmy w sprawie najkoszmarniejszego wydarzenia w moim życiu. W moim. Bo na nim zdawało się nie robić wrażenia.

- Nie myśl, że to tutaj codzienność. Wszyscy jesteśmy wstrząśnięci - powiedział cicho, patrząc na moje splecione ręce. Trzymałam je razem, bo wtedy mniej drżały. Uśmiechnął się delikatnie i dopiero wtedy dostrzegłam smutek w jego szarych oczach. Odwzajemniłam uśmiech, ale nic nie odpowiedziałam.

- Nie złapią zabójcy - usłyszałam niski kobiecy głos i odwróciłam się w stronę ładnej, wysokiej blondynki, którą przesłuchiwano jako ostatnią. Związała swoje długie proste włosy w koński ogon i poprawiła usta czerwoną szminką. Widocznie chciała wyglądać na opanowaną, ale wciąż była bardzo blada. To ją kątem oka widziałam w oknie po prawej stronie naprzeciwko mojego. Nazywała się Amanda Byse i była studentką ostatniego roku na Wydziale Sztuk Pięknych. Stała wyprostowana i mówiła tonem specjalistki: - Wygląda na to, że jest sprytny. Policja nie znalazła narzędzia zbrodni ani odcisków, a pięciu świadków nie potrafi powiedzieć nic konkretnego. Przeciętny wzrost, normalna budowa ciała, zasłonięta twarz, maskujące ciuchy.

- Znajdą go. Nikt nie jest nieuchwytny - mruknął podstarzały mężczyzna, ostatni z sąsiadów. Jego rysy zdradzały, że kiedyś wyglądał naprawdę dobrze. Rzucił blondynce niechętne spojrzenie, a potem ruszył w stronę wyjścia.

Nie patrzyłam w jego stronę. Przeszłość mi na to nie pozwalała. Mężczyzna nazywał się Nicholas Sailer. I kiedyś był moim ojcem.

KłamcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz