Rozdział 21

2K 264 44
                                    

Po kolejnym miłym wieczorze spędzonym z Dominicem pomyślałam, że teraz jeszcze trudniej będzie mi się zdobyć na to, by oznajmić mu, że nie możemy się dłużej spotykać. Nie wiedziałam, co mu powiem, gdy zapyta, dlaczego, skoro tak wspaniale się między nami układało. Może powiem mu, że wciąż nie mogę się pozbierać po poprzednim związku i potrzebuję czasu. To taka typowa odpowiedź. Ale po części prawdziwa także w moim przypadku.

Zanim położyłam się spać, zajrzałam jeszcze do Irwina. Wyglądał tak samo, jak wcześniej. Nie było z nim lepiej, ale chyba też się nie pogorszyło. Kiedy szłam z powrotem do wyjścia, na blacie w kuchni zauważyłam płyn, którym myłam podłogę. Musiałam być tak zamyślona, że w końcu zapomniałam go odłożyć na miejsce. Otworzyłam drzwiczki schowka i postawiłam pojemnik na ziemi po prawej stronie. I wtedy moje spojrzenie przykuło coś interesującego, czego wcześniej nie zauważyłam, zbyt zajęta przeszukiwaniem sterty dziwnych rzeczy. Na wieszaku wisiała ciemna kurtka z kapturem i czarne spodnie, bardzo przypominające te, w które ubrany był człowiek niosący ciało Danny'ego Barksa i wrzucający je do fontanny. Cofnęłam się gwałtownie i szybko zamrugałam, chcąc usunąć ten obraz z pamięci. Nie, to z pewnością wyobraźnia płatała mi figle. Niemożliwe, żeby tym człowiekiem był Irwin. Prędzej byłabym skłonna uwierzyć, że morderca podrzucił mu ubrania, niż że on sam mógłby zabić tego chłopca. Nie, to nie mógł być on. Zamknęłam drzwiczki schowka i przechodząc obok jego sypialni, rzuciłam spojrzenie na śpiącego chłopaka. Wyglądał tak spokojnie i niewinnie, że nabrałam pewności, że nigdy by nie zrobił czegoś tak strasznego. Nie. Pewnie tylko mi się wydawało, że ubrania ze schowka sprawiały wrażenie podobnych. Przecież nawet nie pamiętałam dokładnie, jak wyglądał morderca. Było prawie całkowicie ciemno, a on ubrany był na czarno. Prawie wszystkie czarne bluzy i spodnie są takie same. Pewnie nawet w mojej szafie znalazłaby się takie, które mogły wyglądać podejrzanie dla kogoś, kto przeżywa traumę po jakimś zdarzeniu i wszędzie widzi kojarzące mu się z nim rzeczy. Chyba zaczynałam popadać w paranoję.

Gdy byłam u siebie, pierwszym, co zrobiłam, było wzięcie prysznica. Chciałam zmyć z siebie natłok dziwacznych myśli. Kiedy byłam młodsza, pomagało mi to mi myśleć i zawsze wychodziłam z łazienki odprężona i spokojna. Jednak to były inne czasy i inne problemy. Tych spraw, które ostatnio zaprzątały moją głowę, nie mógłby zmyć żaden prysznic. Wróciłam do pokoju tak samo niespokojna, jak wcześniej, ale teraz byłam także wkurzona. Czułam, że jestem straszną koleżanką i było mi wstyd. Jak mogłam podejrzewać Irwina o tak straszny czyn? Chyba po prostu stawałam się tym wszystkim coraz bardziej przytłoczona i zmęczona, bo miałam wrażenie, że podejrzewam wszystkich. Nawet tych, którzy nie mogli mieć nic wspólnego z zabójstwem. Irwin miał czarne ubrania, Editta zdjęcie morderstwa, a mój ojciec całkowicie zniknął z powierzchni ziemi. Ale czy to znaczyło, że mają coś wspólnego z morderstwem i miałam prawo ich podejrzewać?

Byłam tak zdenerwowana, że przez całą noc nie zmrużyłam oka. Myślałam chyba o wszystkim, co do tej pory mnie spotkało i zdałam sobie sprawę, że cierpienie zdecydowanie przeważało nad chwilami, w których byłam szczęśliwa. Zdarzały się pojedyncze momenty, jak zabawa z bratem, spotkania z Ryanem, wyjścia do kina i na imprezy, potem nowa praca w Mediolanie, pierwsze randki z Dominicem, rozmowy z Irwinem. Jednak każda dobra chwila miała na sobie cień czegoś, z czym nie potrafiłam sobie poradzić.

Bawiąc się z bratem, myślałam o ojcu i uważałam to za niesprawiedliwe, że nie miał nawet okazji go zobaczyć. Byłam zła, że zostawił nas wszystkich, ale szczególnie żal mi było Lucasa, bo ojciec odszedł tuż przed jego narodzinami, jakby w ogóle nie chciał poznać własnego dziecka. Każde spojrzenie na jego drobną twarz, sprawiało, że byłam smutna i przywoływało marzenia o tym, jak mogłoby wyglądać teraz nasze życie w nierozbitej rodzinie.

Przez kilka lat spędzonych blisko Ryana nie było nawet dnia, w którym nie żałowałabym, że nie możemy być kimś więcej niż tylko przyjaciółmi. Byłam zakochana w nim po uszy, choć wmawiałam sobie, że tak nie jest. Wiedziałam, że nigdy nic nie będzie między nami możliwe i ani na moment nie przestawałam zazdrościć pięknej, blondwłosej Rosalii, która miała spędzić z nim całe życie. Żadne z naszych wspólnych wyjść nie było wolne od smutku i zazdrości. Jednak głęboko je skrywałam, bojąc się, że gdy się dowie, wyśmieje mnie i już nigdy nie spędzę z nim wspaniałego wieczoru. Nigdy też nie sądziłam, że taki facet mógłby zainteresować się mną. Dopiero kiedy wyjechałaś, zdałem sobie sprawę, że jesteś dla mnie zbyt ważna, bym mógł się z tym pogodzić. Że ja też coś do ciebie czuję - jego słowa kołatały się po mojej głowie i niemal płakałam, zdając sobie sprawę jak bardzo chciałam, by były prawdziwe.

Czas mijał, a ja nie spałam, myśląc także o moim przyjeździe do Mediolanu, który okazał się jedną wielką pomyłką. Śmierć chłopca rzuciła cień na wszystkie inne zdarzenia, nie pozwalając mi się w pełni cieszyć nową pracą i miłymi spotkaniami z Irwinem i Dominicem. Wszystko się komplikowało, a po ostatniej dziwnej rozmowie z Edittą i jej ostrych słowach, zaczęłam odczuwać coraz większą chęć powrotu do domu. Nawet jeśli znowu mielibyśmy żyć w takich warunkach, jak przed moim wyjazdem. I nawet jeśli oznaczałoby to pójście na ślub Ryana i Rosalii i ostateczne pożegnanie się z moimi marzeniami.

Patrzyłam przez okno, za którym nastawał różowy świt i całe miasto powoli budziło się do życia. Nie było jeszcze szóstej, gdy zaczęłam ubierać się do pracy i rozczesywać długie włosy. Obserwowałam w lusterku swoje odbicie o smutnych, szklistych oczach i zmarszczonych brwiach na skutek zbyt intensywnego rozmyślania. Nie wyglądałam zbyt dobrze. Chyba nadszedł czas, by dać sobie spokój i wrócić do Bergamo.

Właśnie miałam pójść do kuchni, by zrobić śniadanie, gdy nagle poczułam się tak, jak w dniu, gdy zginął chłopiec. Przez chwilę świat znieruchomiał, a potem poranną ciszę rozdarł przeraźliwy krzyk kobiety. Jednak tym razem wiedziałam, kto krzyczy. Rozpoznałam głos Amandy Byse dobiegający z jej mieszkania.

Nie zastanawiając się ani chwili, rzuciłam szczotkę na łóżko, założyłam pierwsze buty jakie wpadły mi w ręce i wybiegłam z mieszkania, nie zamykając za sobą drzwi. Biegłam tak szybko, jak tylko mogłam, mijając po lewej stronie mieszkanie, w którym jeszcze kilka dni temu mieszkał mój ojciec. Ledwo łapałam oddech i nie zważałam na zaskoczone spojrzenia ludzi zmierzających do pracy. Nie patrzyłam na nic, chcąc jak najszybciej dostać się na miejsce i sprawdzić, co się stało. Byłam tak skupiona na biegu, że nie zauważyłam Irwina, który nagle pojawił się przed drzwiami Amandy, i niemal w niego wpadłam. Musiał przybiec z przeciwnej strony, gdy tylko usłyszał krzyk. Był tak samo zdyszany jak ja.

Rzuciłam mu przelotne spojrzenie, ale nic nie powiedziałam, bo i tak nie byłabym w stanie złapać tchu. Razem przekroczyliśmy próg mieszkania i przemierzyliśmy krótki korytarz, powoli idąc w stronę salonu.

- Amanda? - udało mi się wykrztusić w przerwie pomiędzy głębokimi oddechami. - Wszystko w porządku?

Korytarz się skończył, a my weszliśmy do wielkiego salonu. I nie zrobiłam już ani kroku więcej. Pierwsze, co poczułam to nudności, które z trudem udało mi się powstrzymać. Nie czułam, że nogi się pode mną ugięły, ale zorientowałam się, że już nie stoję, tylko klęczę na miękkim dywanie. A potem do oczu napłynęły mi łzy gorące jak ogień i przesłoniły ten straszny obraz.

Amanda leżała na boku koło ogromnej kanapy, owinięta jedynie w biały ręcznik. Miała mokre włosy, więc pewnie dopiero co wzięła prysznic. Kilka metrów od niej, zaraz obok wejścia do kuchni połączonej z pięknym salonem, na plecach leżał Dominic Brown w bokserkach i do połowy zapiętej kremowej koszuli. Wielka szkarłatna plama coraz bardziej rozprzestrzeniała się na jego piersi. Nie oddychał. Nieobecne szare oczy patrzyły w sufit, a z sinych ust płynęła strużka krwi.

KłamcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz