Rozdział 7

3.1K 360 34
                                    

Piątek spędziłam na przeglądaniu stron internetowych. Wypadało wiedzieć, co działo się w świecie, tym bardziej że wkrótce to ja miałam opisywać bieżące wydarzenia na łamach Mediolańskiego stylu. Nie opuszczało mnie wrażenie, że zarówno pismo, jak i jego właścicielka chciały być modne na siłę. Kilka egzemplarzy gazety leżało obok laptopa na biurku. Były zbyt pstrokate i ekstrawaganckie, by robić pozytywne wrażenie. Ich pozorna elegancja zdawała mi się wymuszona, a treść nie trafiała do większości ludzi. Nie wyłączając mnie.

Obiad zjadłam w restauracji naprzeciwko mojego mieszkania. Jedzenie było tam smaczne i stosunkowo niedrogie. Zamówiłam rybę z frytkami, a kiedy czekałam na realizację zamówienia, zauważyłam Amandę Byse wchodzącą do pomieszczenia. Wyglądała na bardzo pewną siebie. Szła z podniesioną głową i z pogardą rozglądała się wokół siebie. W niczym nie przypominała bladej, przestraszonej dziewczyny przesłuchiwanej przez policję w sprawie morderstwa. Jej i tak już wysoka postać była jeszcze bardziej okazała w niemal dziesięciocentymetrowych szpilkach. Miała ciemną karnację, ale nie wiedziałam, czy naturalnie, czy z powodu wizyt w solarium. Ciemnoniebieskie oczy podkreśliła eyelinerem, a duże usta amarantową szminką. Moją uwagę szczególnie zwracały jej długie proste włosy w kolorze tlenionego blondu, z pewnością farbowane. Ubrana była w obcisłą beżową sukienkę z podniesionym stanem, o wydatnym dekolcie podkreślającym biust, i rozpięty płaszcz z kołnierzem z futra. Idąc przez salę, podzwaniała ogromną ilością biżuterii, którą była obwieszona. Zajęła miejsce przy stoliku obok mojego, ale nie zauważyła mnie, zajęta rozmową przez telefon.

- Tak, Marry, właśnie wracam z siłowni. Mówiłam ci, że nic z tego nie będzie. Spotkałam się z nim dwa razy i okazał się wyjątkowym dupkiem. Przez telefon wspaniale uwodził, ale kiedy mnie zobaczył, stracił rezon i nie potrafił nic z siebie wydukać. Widocznie tak go olśniłam. - Zaśmiała się perliście. - Nie, Marry, jesteś głupia. To był jednorazowy wypadek. Ten rozdział jest już dawno zamknięty. - Przez chwilę nic nie mówiła, słuchając rozmówczyni. W tym czasie kelner podał mój obiad i podszedł przyjąć zamówienie od Amandy, ale lekceważąco machnęła ręką, by sobie poszedł. Starałam się skupić na jedzeniu i nie słuchać rozmowy, ale mówiła zbyt głośno.

- Z blondynem może coś z tego być. Jest słodki i pociągający. Podobnie jak jego brat. Zobaczymy... Tak, to on mnie z nim poznał. Tak, dogadujemy się. Mamy podobne charaktery. Myślę, że nam obojgu chodzi po prostu o dobrą zabawę. - Przez chwilę milczała, ale znów zaczęła mówić, choć wydawało mi się, że jej koleżanka po drugiej stronie jeszcze nie skończyła. - Przyszłam na sałatkę do tej obskurnej jadłodajni. Bo restauracją bym jej nie nazwała.

Rozejrzałam się jeszcze raz po wnętrzu. Nie uważałam, że czegoś mu brakowało. Obsługa była miła, a ryba wyjątkowo smaczna. Poczułam, że tracę resztki sympatii dla tej kobiety.

- Marry, nie opowiadaj mi o sobie, kiedy jestem w takiej sytuacji. Powiedz mi za to, dlaczego ten bachor musiał zginąć akurat na moim podwórku? Już i tak nienawidzę tego miejsca. Jak skończę studia, wyprowadzam się do stolicy. W Rzymie potrafią docenić prawdziwą sztukę. Z moimi umiejętnościami na pewno tam znajdę pracę. - Chyba przypomniała sobie, po co tu przyszła, bo skinęła na kelnera, żeby do niej podszedł. - Daj mi sałatkę. Tylko żeby była dietetyczna, a nie taka jak ostatnio - poleciła. Kelner odwrócił się i ruszył w stronę zaplecza. Zauważyłam, że z grymasem powtarzał pod nosem słowa Amandy, przedrzeźniając ją. Uśmiechnęłam się z satysfakcją. Stwierdziłam, że skoro lubiła zabawę, Ryan zawróciłby jej w głowie. Ale byłam pewna, że ona nie spodobałaby się jemu.

Przed powrotem do domu zrobiłam zakupy. Skoro mieli mnie odwiedzić Irwin i Editta, musiałam się zaopatrzyć w galaretki i owoce. Pomyślałam też o whisky, ale doszłam do wniosku, że nie będą mieli ochoty na alkohol, po tym, ile wypili wczoraj.

Posprzątałam w kuchni, w której nie było ani w połowie tak przytulnie, jak u Irwina. Szare ściany, szare blaty, szare krzesła. Nie miałam kanapy, a tym bardziej nowoczesnego sprzętu. Wysłużony laptop leżał w sypialni i nie nadawał się do publicznego pokazania.

Przyszli o dwudziestej. Irwin był ubrany w żółtą koszulę i dżinsy, był czysty, pachniał pomarańczą, a na nosie nie miał okularów. Editta natomiast założyła prześwitującą białą bluzkę na wściekle różowy stanik i luźne ogrodniczki, podwinięte w nogawkach. Niebieskie włosy nastroszyła tak, że sterczały we wszystkie strony. Aparat trzymała w ręce.

- Wejdźcie. Gdzie twoje okulary, Irwin? - spytałam, prowadząc ich do kuchni. Editta z bliska sfotografowała moje brązowe oko, a potem, ciekawe, według niej, sprzęty życia codziennego.

- Mam soczewki. Raz na jakiś czas je zakładam i udaję wtedy innego człowieka. - Zaśmiał się i otworzył lodówkę, a potem wyjął z niej gotową galaretkę. - Jesteś niesamowita - pochwalił mnie. - Masz galaretki. I lodówkę!

Rozmawialiśmy o studiach informatycznych Irwina, które odbywał tylko dlatego, że znał się na rzeczy i z minimalnym wysiłkiem zdobywał stypendium. Z tych pieniędzy płacił za mieszkanie, a dorabiając od czasu do czasu w gazecie Margherity Accardi, miał na zaspokajanie swoich ekscentrycznych upodobań.

- W rzeczywistości prawie nie ma mnie na uczelni ani w pracy. Większość projektów robię w domu. Dzięki temu mam dużo czasu dla siebie i mogę wyjść pobiegać albo upić się do upadłego. - Nagle zerwał się na równe nogi. - No nie! Jak mogłem zapomnieć! - krzyknął i wybiegł z mieszkania, trzaskając skrzypiącymi drzwiami.

Patrzyłam za nim zdezorientowana. Editta zaśmiała się cienkim głosem i wyjaśniła:

- Poza nami ma jeszcze jednego kumpla, alkohol. Zapomniał go kupić, a zaraz zamkną ostatni sklep na naszej ulicy. Wróci z piwem, zobaczysz.

To moja szansa - pomyślałam. - Mam okazję, żeby zapytać o zdjęcia.

- Pamiętasz, jak wczoraj mówiłaś mi o najlepszych zdjęciach, które zrobiłaś jakiś czas temu? Mogłabym je zobaczyć? - A gdy patrzyła na mnie niezdecydowana, dodałam, wzruszając ramionami: - Jestem dziennikarką. Lubię sensacje.

- Pokażę ci, ale nie mów o tym Irwinowi - odezwała się przyciszonym głosem, jakby mógł nas usłyszeć z drugiego końca ulicy. - Gdy tylko o tym mówię, wpada w dziwny szał. Nie przepada za starym Nicholasem. Zresztą, jak lubić takiego wyobcowanego typa... Poza tym Irwin z zasady nie znosi mężczyzn. Jeszcze nie słyszałam, żeby o jakimś mówił pochlebnie.  - Na chwilę zamilkła i zaczęła przewijać zdjęcia, szukając tych, o które pytałam. Siedziałam naprzeciwko niej i nie widziałam ekranu urządzenia. Za to skupiłam się na obserwowaniu jej miny. Wiedziałam, że zanim dotrze do zdjęć mojego ojca, zobaczy te z nocy zabójstwa. Próbowałam uchwycić jakąś zmianę w wyrazie jej twarzy, jakieś drgnięcie powieki lub policzka, gdy pojawią się przed jej oczami, jednak pozostawała nieruchoma. Zastygła z delikatnym uśmiechem, zdradzającym dumę z tego, że tak świetnie wszystko sfotografowała. - To naprawdę szokująca sprawa, ale nie ma powodu, by rozgłaszać ją światu. Potrafię dotrzymać tajemnicy i proszę, żebyś też nikomu o tym nie mówiła.

Przez chwilę była poważna, a potem znowu uśmiechnęła się słodko i odwróciła aparat w moją stronę.

Zamurowało mnie. Zdjęcie zrobiono z bardzo bliska. Z takiego samego, ponurego korytarza, jak mój i Irwina. Zza uchylonych drzwi do sypialni wystawały splecione ze sobą nagie nogi mężczyzny i kobiety. Leżeli na łóżku. Editta musiała podejść trochę bliżej i bardziej uchylić drzwi, bo na następnym zdjęciu uchwyciła ich w całości. Kobieta leżała na mężczyźnie, a on trzymał ręce na jej pośladkach. Na kolejnych zdjęciach delikatnie zmieniali pozycję, aż w końcu zobaczyłam ich twarze. Twarze z zamkniętymi oczami i błogością zastygłą na uchylonych ustach. Szybko odwróciłam wzrok.

Tak, to był mój ojciec. A kobietą była Amanda Byse.

KłamcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz