Czas się zatrzymał, dokładnie tak jak serce mężczyzny leżącego na podłodze.
Zupełnie inaczej było z moimi myślami, które teraz galopowały jak szalone i niemal rozsadzały mi czaszkę. Jak to się stało? Dlaczego? Skąd on tu się w ogóle wziął? Nie miałam komu zadać tych pytań. Ale sama nie potrafiłam tego zrozumieć. Nie wiedziałam nawet, czy to coś dziwnego, co czuję, to strach, współczucie, czy złość. Prawdopodobnie było to każde z tych uczuć po trochu. Dominic, jakiego znałam, był miły, delikatny i czuły. Mimo że zamierzałam przestać się z nim spotykać, wiedziałam, że będzie mi go brakowało i patrząc na niego w tamtej chwili, serce łamało mi się na drobne kawałki. Jednak do tego dochodziła złość. Podczas gdy ja usiłowałam być względem niego jak najbardziej w porządku, on spotykał się z Amandą za moimi plecami. A potem widząc ją na ulicy, udawał, że zupełnie niczego między nimi nie było. Sprawiał nawet wrażenie, jakby niespecjalnie za nią przepadał. Irwin miał rację. Dominic potrafił świetnie grać kogoś, kim nie był. Doskonale udawał, że mu się podobam, ale nie wystarczało mu widywanie się ze mną i przychodził do niej. No jasne. Nie było żadnego spotkania z bratem, żadnego zostawania w pracy po godzinach. Była Amanda, blondynka, która znowu w pewien sposób coś mi odbierała. Przypomniała mi się jej rozmowa przez telefon w galerii sztuki. Umawiała się z nim, kiedy ja stałam obok. Powiedziała nawet, że nikt się o tym nie dowie. Że ja się nie dowiem... Czułam wewnątrz palący gniew. Ktoś się jednak dowiedział. Ja i jeszcze inna osoba, która pojawiła się tu wcześniej i zabiła Dominica, gdy ubierał się do pracy po upojnej nocy z Amandą. Poczułam w ustach smak krwi i zorientowałam się, że zbyt mocno przygryzam dolną wargę.
I wtedy nagle gniew ze mnie wyparował. Przecież on nie żyje - pomyślałam. - Nie mogę mieć mu niczego za złe. Sama chciałam przestać się z nim spotykać. Obserwowałam powiększającą się plamę krwi na jego koszuli i poczułam złość na samą siebie, że analizuję jego zachowanie, podczas gdy to nie było w tym momencie ważne. Podczas gdy leżał przede mną martwy człowiek.
Czas znowu ruszył i kątem oka widziałam, jak Irwin podchodzi do Amandy i zaczyna ją cucić. Widziałam, jak trzęsą mu się ręce. Moje też drżały, gdy szukałam po kieszeniach telefonu, chcąc zadzwonić po pomoc. Ale nie miałam komórki, bo niczego nie wzięłam ze sobą z domu. Amanda już odzyskała przytomność i z pomocą Irwina usiadła na białej kanapie. Była trupio blada, z jej oczu płynęły łzy i wyglądała, jakby to ona została pozbawiona życia. Irwin usiadł obok niej i objął ją delikatnie, chcąc dodać jej otuchy, ale kobieta się odsunęła i na nowo wybuchła płaczem.
- Dlaczego, do cholery... - mówiła, pociągając nosem i ocierając łzy z opuchniętych niepomalowanych oczu. - Dlaczego Dennis? - Znowu zaczęła głośno łkać i sięgnęła po wazon leżący na stole, żeby cisnąć nim w stronę leżącego ciała. Rozległ się trzask rozbijanego szkła i odłamki rozprysnęły się po całej podłodze.
Hałas wyrwał mnie z otępienia. Otarłam łzy i spojrzałam na Irwina, który wyglądał na tak samo zaskoczonego imieniem wypowiedzianym przez Amandę, jak ja. W jego oczach dostrzegłam jednak coś jeszcze. Coś jakby panikę. Wpatrywał się w nią z niedowierzaniem i drapał nieobciętymi paznokciami wnętrze dłoni. Skórę w tamtym miejscu miał już mocno zaczerwienioną.
Pomyślałam, że Amanda musi majaczyć, będąc w tak wielkim szoku i podniosłam się z dywanu w poszukiwaniu jej telefonu. Ktoś musiał zadzwonić po pomoc. Nie możemy tylko siedzieć i patrzeć. To nienormalne.
- Gdzie masz telefon? - spytałam. Musiałam wziąć sprawy w swoje ręce, skoro pozostała dwójka była w zbyt wielkim szoku. Dobrze, że przynajmniej mnie adrenalina nie pozbawiła racjonalnego myślenia.
Amanda wskazała na kuchnię, a ja powoli skierowałam tam swoje kroki, omijając ciało z tak daleka, jak pozwalało mi na to wąskie przejście. Kiedy byłam już po jego drugiej stronie, mój wzrok padł na szyję mężczyzny, mimo że bardzo starałam się tam nie patrzeć. Na szyi miał czarny tatuaż przedstawiający sępa pikującego w dół po zdobycz, którą wypatrzył. Serce na chwilę podeszło mi do gardła, a później poczułam, że zaczyna bić jeszcze szybciej, choć myślałam, że to już niemożliwe.
- Jak go nazwałaś? - spytałam Amandy, czując dziwne uczucie, które nie pasowało do zaistniałej sytuacji. Ulgę?
- A jak go miałam nazwać? - krzyknęła, wstając, ale była jeszcze zbyt słaba i z powrotem opadła na kanapę. - To jest Dennis! Zresztą to nie twoja sprawa! Boże, dlaczego to znowu przytrafiło się właśnie mnie...
Tak, na podłodze nie leżał Dominic, tylko Dennis. Bo Dominic Brown pojawił się tam kilka sekund później. Był ubrany w czarny garnitur i jak zwykle wyglądał idealnie. Musiał usłyszeć krzyki Amandy, gdy wychodził do pracy. Chciałam do niego podejść, ale nie potrafiłam się na to zdobyć. Przyglądałam się jego twarzy, która, choć zawsze opanowana, teraz wyrażała ogromną rozpacz. Jego szare oczy zaszły łzami na widok martwego brata. Nie mogłam uwierzyć, widząc go stojącego przede mną. Jeszcze kilka minut temu byłam pewna, że nie żyje.
Nie mogłam dłużej patrzeć, jak klęka przy bracie i bierze w swoje chłodne ręce jego dłoń, która musiała być jeszcze zimniejsza niż Dominica. Ogarnął mnie niewyobrażalny smutek i weszłam do kuchni, by zrobić jedyną rzecz, którą w tej sytuacji mogłam zrobić. Znalazłam telefon Amandy i zadzwoniłam po pomoc. A gdy po paru minutach wróciłam do salonu, Dominic płakał, obejmując sztywne ciało Dennisa, Amanda szlochała w poduszkę leżącą na kanapie w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą siedział trzęsący się chłopak w okularach. Natomiast Irwina nigdzie nie było.
Gdzie on się podział? - pomyślałam. - Przecież jego też policja będzie chciała przesłuchać...
Wybiegłam z mieszkania Amandy i pobiegłam w stronę tego, które należało do Irwina. Bałam się, żeby nie zrobił czegoś głupiego. Nie potrafił poradzić sobie z tym, co się stało dwa tygodnie temu i nawet nie chciałam myśleć, jak wpłynie na niego drugie morderstwo, którego był świadkiem.
Targały mną ambiwalentne uczucia, w których nie potrafiłam się już odnaleźć. Zostawiałam Dominica samego ze swoim cierpieniem, choć pewnie powinnam była jakoś spróbować go pocieszyć. Jednak w głębi duszy wiedziałam, że jakoś sobie z tym poradzi, w przeciwieństwie do Irwina, który okazał się bardzo słaby psychicznie. Czułam potrzebę, by go odnaleźć i mu pomóc. Dominicem zajmę się później. Chociaż było mi niewyobrażalnie żal jego brata i odczuwałam współczucie w stosunku do Dominica, część mnie cieszyła się, że to nie on leży na twardej podłodze, patrząc na sufit niewidomymi oczami. Część mnie odczuwała ulgę.
- Irwin? - odezwałam się, otwierając drzwi wejściowe jego mieszkania. - Jesteś tutaj? Wszystko w porządku?
- Wyjdź stąd. Nie zbliżaj się do mnie! - warknął. Jego głos dobiegał z kuchni. Weszłam tam i zobaczyłam go stojącego obok schowka. W jednej ręce trzymał whisky, którą opóźniał prosto z butelki. Na mój widok trzęsącą się ręką odłożył alkohol na kuchenny blat i kopnął otwarte drzwiczki schowka. Zanim się zamknęły, zdążyłam dostrzec czarne spodnie i kurtkę z kapturem leżące na stercie innych rzeczy. Już nie wisiały na wieszaku. Poczułam suchość w gardle i znienawidziłam się za podejrzenie, które znowu zrodziło się w moim umyśle. To nie może być on - pomyślałam, próbując się uspokoić, ale zamiast tego robiłam się coraz bardziej zdenerwowana.
- Błagam, powiedz mi, że to nie ty go zabiłeś... - wykrztusiłam.

CZYTASZ
Kłamca
Mystery / ThrillerPięć różnych osób. Pięć innych światów. Pięć okien wychodzących na podwórze, na którym zamordowano małego chłopca. Pięciu świadków. Jeden morderca. I nieskończona liczba sekretów. Marina próbuje uciec przed przeszłością i zacząć nowe życie w Mediol...