Rozdział 4

3.8K 440 43
                                    

- Cześć, mamo - powiedziałam do słuchawki. - Tak, dostałam pracę - odpowiedziałam na zadane pytanie, a kiedy skończyła mówić, jaka jest ze mnie dumna, dodałam: - Jest wspaniale. Mediolan to piękne miasto, mieszkanie jest przytulne, a sąsiedzi mili.

Relacjonowałam wszystko tak, jak wiedziałam, że mama tego oczekuje. Nie chciałam jej martwić. Nie musiała wiedzieć, że wcale nie jestem zadowolona z wyjazdu i najchętniej spakowałabym się i wróciła do Bergamo. Tym bardziej nie chciałam, żeby wiedziała, że spotkałam ojca i jest jednym z moich sąsiadów. Wiedziałam, że to zaboli ją jeszcze bardziej niż mnie. Będzie chciała wiedzieć, czy z nim rozmawiałam i czy mówił, że żałuje swojej decyzji. Czy dalej jest z tą "lafiryndą" i czy wciąż jest na szczycie kariery. Czy może jeszcze wyżej. Wiedziałam, że będzie oburzona i każe mi natychmiast wracać.

Prawda była taka, że nie zamieniłam z nim ani jednego słowa. Ignorował mnie, a ja ignorowałam jego. Nie zwracałam uwagi na ból w piersi, który pojawiał się zawsze, gdy go zobaczyłam. Mimo że przepełniała mnie wściekłość, jednocześnie tęskniłam za czasami, kiedy był moim tatą. Bo był nim. Kiedyś go kochałam i teraz nie potrafiłam być obojętna i tak nieczuła, żeby nie zauważyć, że się zmienił. Na jego wysokim czole pojawiły się zmarszczki, był zgarbiony i wyraźnie posmutniał. Podejrzewałam, że stracił pracę, skoro mieszkał w takiej klitce jak ja. I mieszkał sam. Nigdy nie poznałam tej, dla której nas zostawił, ale na pewno zauważyłabym, gdyby jakakolwiek kobieta przekraczała próg jego mieszkania. Wyciszałam w sobie zarówno złość, jak i współczucie i udawałam, że to nieznajomy, przypadkowy mężczyzna.

- Kochanie, nie ma cię tylko tydzień, a Ryan już się za tobą stęsknił! Cały czas pyta, dlaczego się nie pożegnałaś! - Mama trajkotała, jakby przeczuwając, że musi powiedzieć mi wszystko, bo znowu nie będę odbierała przez kilka dni. - Dwa dni temu kupił mi kwiaty, zupełnie bez powodu!

- Mamo, czy dalej przyjmujesz od niego pieniądze?

- Ryan to cudowny człowiek. Wczoraj zabrał Lucasa na kręgle, wiesz? A Lucas obdarł kolano, nieuważny chłopak...

- Mamo, proszę cię... Nie po to wyjechałam, żeby dalej musiał utrzymywać naszą rodzinę. Na pewno we dwójkę dacie radę żyć z pieniędzy, które zarabiasz.

Łudziłam się, że po rozmowie z mamą poczuję się lepiej. Ale było zdecydowanie gorzej. "Cały czas pyta, dlaczego się nie pożegnałaś!" - powiedziała mama. Na samą myśl zakręciło mi się w głowie. Wiedziałam, że to jeden z jego żartów. Mama nie miała pojęcia, że tak naprawdę byłam się pożegnać z Ryanem. A jego tekst był sprytnym sposobem na przypomnienie mi tego, co zrobiłam.

Dzień przed wyjazdem odwiedziłam willę państwa Castella. Słońce powoli zachodziło, a mroźne powietrze ochładzało moje gorące ze zdenerwowania ręce. Gdy przechodziłam przez bramę ogromnej rezydencji, jak zwykle nie mogłam się nadziwić, że ktoś może mieszkać w takim luksusie. Rzuciłam okiem na zamknięte w klatkach trzy imponujące rottweilery i ruszyłam w stronę drzwi od strony ogrodu. Kamerdyner mnie znał, dlatego pozwolił mi wejść i nie pokwapił się, żeby poinformować domowników. Weszłam na pierwsze piętro do pokoju zajmowanego przez Ryana. Zapukałam do drzwi. Otworzył zdyszany, w sportowych spodenkach, bez koszulki i w jednym bucie. Nawet wtedy wyglądał świetnie. Zamrugałam. Przecież nie przyszłam się na niego patrzeć. Przyszłam powiedzieć mu, że musimy zapomnieć o tym, co wydarzyło się po imprezie, że to nie w porządku. Powiadomić go, że jutro wyjeżdżam i nie musi więcej pomagać finansowo naszej rodzinie, a wkrótce oddam mu dług, który u niego zaciągnęłyśmy.

- Wejdź. - Otworzył szerzej drzwi i machnął ręką w stronę wnętrza pokoju.

Weszłam do środka, ominęłam przyrządy do ćwiczeń i niepościelone łóżko, by usiąść w skórzanym fotelu obok stolika na końcu pokoju. Pomimo mnóstwa dziwnych rzeczy porozrzucanych po pokoju, wszystko wyglądało tak, jakby było na swoim miejscu. Pomyślałam, że czerwony kolor ścian i obrazy uśmiechniętych, podskakujących z radości ludzi bardzo do niego pasują. Ściszył radio, w którym leciała piosenka Howlin for you i powiedział:

- Spodziewałem się, że ktoś mnie odwiedzi, dlatego chodzę w jednym bucie. I wcale nie ćwiczyłem. To nie pot, to oliwka... Hej, co jest? - Przestał się uśmiechać i stwierdziłam, że nawet wtedy wygląda naprawdę dobrze. Usiadł na stoliku obok i patrzył na moją poważną twarz, jakby próbował odgadnąć, co myślę.

- Jutro wyjeżdżam - zaczęłam. Nie przerywał mi. I chyba byłam rozczarowana, że tego nie robił. Powiedziałam wszystko, co zaplanowałam. A potem wstałam i skierowałam się w stronę drzwi.

- Będzie mi ciebie brakowało - zapewnił, wstając. Myślałam, że idzie za mną, ale podszedł do radia i puścił muzykę, jeszcze głośniej niż wcześniej. Nie oglądnęłam się za siebie, bo czułam w oczach gorące łzy, które w każdej chwili mogły popłynąć.

Wyszłam z pokoju i zamknęłam za sobą drzwi. Ręka trzęsła mi się, gdy wyjmowałam srebrny naszyjnik, który kupił mi na dziewiętnaste urodziny. Zamierzałam powiesić go na klamce, ale przez przypadek ją nacisnęłam. Przez uchylone drzwi zobaczyłam, że nie było go w pokoju. Pewnie wyszedł na balkon. No jasne. Po co miałby próbować mnie zatrzymać? Ale mógł chociaż uścisnąć dłoń, popatrzeć, jak odchodzę, odprowadzić do wyjścia. Poczułam, że po moim policzku spływa powstrzymywana łza. Wściekła, trzasnęłam drzwiami, chociaż przez głośną muzykę nikt nie mógł tego usłyszeć. Zbiegłam na dół i szybkim krokiem pokonałam odległość dzielącą mnie od wyjścia do ogrodu. A tam leżał on. Na zimnej posadzce tarasu, w samych spodenkach, w jednym bucie i z podrapanym łokciem, na który wskazywał, patrząc na mnie z wyrzutem.

- Myślałem, że jak skoczę z balkonu w krzaki, to wyjdę z tego bez szwanku - rzucił swoim zwykłym tonem. - Ile można na ciebie czekać? Czołgałaś się po tych schodach?

Przeszłam obok niego, nie zwracając uwagi na głupie docinki. Ale wtedy wstał, złapał mnie, pocałował w rękę i pociągnął za sobą z powrotem na górę, zanim zdołałam się wyrwać.

- To było głupie, wiem. Ale nie mogłem się powstrzymać. W ciągu dwudziestu trzech lat ani razu nie skoczyłem z tego balkonu, a już w dzieciństwie postanowiłem, że to zrobię - tłumaczył się. Parsknęłam, nie mogąc uwierzyć w to, co mówi. Byliśmy znowu w jego pokoju i znowu wyłączył muzykę. - To nie było takie proste. Postanowiłem, że skoczę z niego tylko wtedy, kiedy to będzie konieczne. Dla kobiety. Żeby powstrzymać od odejścia kogoś wyjątkowego.

- Powinieneś zdać sobie sprawę, że twoje żarty nie zawsze są na miejscu, Ryan - odparowałam. Nie patrzyłam na niego. Czułam, że się uśmiecha. Byłam pewna, że wie, że ma nade mną przewagę. Miał przewagę nad każdym w każdej rozmowie. Cieszyłam się, że gniew zatamował łzy. Nie powinnam płakać. Nic mi nie obiecywał i nie miał obowiązku traktować mnie w jakiś szczególny sposób.

Westchnął, siadając na łóżku.

- Przepraszam cię.

Spojrzałam w jego ciemne oczy. Wyglądał, jakby naprawdę było mu przykro. Podeszłam do niego, trzymając w lewej ręce srebrny naszyjnik.

- Nie oddawaj mi go - powiedział, domyślając się, co chcę zrobić. - Naprawdę mi na tobie zależy. Mogę to udowodnić. Zjem każdą ilość lodów waniliowych. - Zaśmiałam się, a on wziął mnie za ręce, przyciągnął do siebie i pocałunkiem zamknął usta, które wbrew sercu chciały zaprotestować. Poczułam się tak, jakby ziemia usuwała mi się spod stóp. Spod bosych stóp. A myślałam, że wciąż mam buty. Jego ręce zsunęły się niżej po moim ciele. Płaszcza też już nie miałam. Ani bluzki. Wplotłam palce w jego krótkie czarne włosy i całowaliśmy się, nie myśląc o niczym poza sobą.

Za oknem było całkiem ciemno, a w pokoju nie paliło się światło. Nie grała muzyka. Nie było widać nic. A słychać było tylko nasze oddechy.

KłamcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz