Rozdział 12

2.4K 310 20
                                    

Tego poranka znów dzwonił Ryan. Odrzuciłam połączenie, dokładnie tak, jak robiłam to za każdym razem od czasu przeprowadzki.

Tym razem jednak widok jego imienia na wyświetlaczu nie wywołał bolesnego uczucia. Poczułam coś na kształt dumy. Byłam zadowolona, że pojawił się ktoś inny, kto zajął moje myśli i kto pomoże mi zapomnieć o tym, co przeżyłam.

Nie wstałam od razu. Długo leżałam, wspominając wczorajsze pożegnanie z Dominicem i nasz cudowny pocałunek. Wreszcie zaczynało mi się tu bardziej podobać. Uśmiechnęłam się do szarych ścian sypialni. Nawet odpychający widok mieszkania i kolejny mroźny dzień nie mogły sprawić, że tego dnia stracę dobry humor. Wieczorem miałam przyjść do Dominica na kolację. Nie wiedziałam, czy coś zamówimy, czy może on potrafił gotować i coś przygotuje. Było mi to obojętne. Chciałam go lepiej poznać i cieszyłam się, że spędzimy razem więcej czasu.

Zaraz po wyjściu z łóżka wzięłam ciepły prysznic i nawet nie przeszkadzało mi, że drzwi łazienki się zacięły i musiałam się z nimi mocować, by opuścić zaparowane pomieszczenie z mokrymi ścianami. Czułam się trochę tak, jakbym nie była sobą. Jakbym tylko obserwowała z zewnątrz, jak ta uśmiechnięta dziewczyna owinięta zielonym ręcznikiem napiera na klamkę.

Po śniadaniu postanowiłam odwiedzić Irwina, który jeszcze spał, ale udało mi się do niego wejść, bo nie zamknął drzwi wejściowych.

- Wstawaj, śpiochu! - krzyknęłam, wparowując do jego sypialni. Stare drzwi skrzypiały jeszcze bardziej niż u mnie. Rzuciłam się na łóżko obok niego i poduszką uderzyłam podnoszącą się powoli rozczochraną, czarnowłosą głowę.

- Oszalałaś? - burknął, przecierając zaczerwienione oczy i sięgając po okulary, leżące na stołku ustawionym obok łóżka i pełniącym funkcję nocnej szafki. - Chyba impreza się udała. Dobrze się bawiłaś w gronie idiotów i debili?

- Nie bądź złośliwy. Byli bardzo życzliwi. - Z małymi wyjątkami - dodałam w myślach. - Ale masz rację, przyjęcie się udało i świetnie się bawiłam. Myślę, że możesz żałować, że wolałeś zapijać smutki w samotności. Tam miałbyś całe tłumy kompanów, a alkohol był darmowy.

- To nie argument, który mógłby do mnie przemawiać - odparł, ale jego zielone oczy mówiły coś innego.

- Nie miałeś racji co do imprezy i jeszcze w jednej sprawie się pomyliłeś. - Korciło mnie, żeby opowiedzieć komuś o Dominicu wszystko ze szczegółami. Mama odpadała - nigdy nie mówiłam jej o sprawach sercowych. Nie miałam też przyjaciółki, której mogłabym relacjonować wszystkie troski. Koleżanki z czasów szkolnych żyły własnym życiem, a nasz kontakt się urwał, gdy przeprowadziłam się po odejściu ojca. Usiadłam wygodniej, rozglądając się po pomieszczeniu. Było praktycznie puste. Poza łóżkiem i małym stołkiem, na którym leżał telefon, miseczka po galaretce i opróżniona butelka po dziwnym alkoholu, którego nie znałam, znajdowała się tu tylko mała drewniana komoda. Na ścianach nie było obrazów, a jedynym, co mi się podobało, była pomarańczowa tkanina, szczelnie zasłaniająca okno. Widocznie też nie mógł patrzeć na ogród.

- Niby w jakiej? - spytał, ale chyba średnio interesowała go odpowiedź, bo naciągnął kołdrę na głowę.

- Dominic Brown okazał się niezwykle sympatyczny. - Przerwałam, żeby zobaczyć jego reakcję. Nawet się nie poruszył. - Razem z nim byłam na pogrzebie, a potem przegadaliśmy całą imprezę. Nie jest taki zły, jak myślisz. Jesteście sąsiadami, moglibyście się zakolegować.

W końcu zsunął pierzynę z głowy i posłał mi spojrzenie pełne pogardy.

- Nie potrzebuję przyjaźni kogoś, komu się wydaje, że jest pępkiem świata. Nie potrafiłbym się dogadać z takim typem. Jest zimny, sztywny jak kołek i wydaje mu się, że inni ludzie nie dorastają mu do idealnych pięt. - Nie patrzył na mnie, gdy to mówił. Odwrócił się na plecy i utkwił wzrok w suficie, z którego odpryskiwała farba. 

- Przesadzasz. Przecież nawet go nie znasz.

- Zamieniłem z nim kilka słów i o kilka słów za dużo. - Przez moment milczał, a potem zaczął mówić trochę szybciej: - Ja bym mu nie ufał. Ciągle występuje w telewizji i dobrze wie, jak przybierać różne maski. Rozumiesz, to człowiek o wielu twarzach. Potrafi grać, udawać i oszukiwać. Nawet nie odróżnisz, czy to, co mówi, to prawda, czy tylko wciska ci kit. 

- Tak wywnioskowałeś z paru słów, które z nim zamieniłeś? - spytałam, śmiejąc się. - Zbyt pochopnie oceniasz ludzi. Ja zamierzam poznać go bliżej, zanim wyrobię sobie opinię. I dziś idę do niego na kolację. 

- Kiedy cię otruje, nie mów, że cię nie ostrzegałem - mruknął, odgarniając na bok włosy, które przesłaniały mu widok na sufit. - Możesz na chwilę opuścić mój pokój? Chcę wyjść spod kołdry, a tak się składa, że dziś spałem nago.

Czekając w kuchni, aż się ubierze, pozbierałam papierki porozrzucane po podłodze i wrzuciłam je do kosza schowanego pod zlewem. Kiedy otworzyłam szafkę, przeraziła mnie ilość schowanych za koszem pustych butelek po alkoholu. 

- Co robisz? - spytał Irwin, wchodząc do kuchni. 

- Patrzę na twoje butelki. - Zamknęłam szafkę i usiadłam na żółtej kanapie. - Mam propozycję nie do odrzucenia. Ty już pokazałeś mi swój sposób na zapominanie o rzeczywistości. Pozwól, że teraz ja zaprezentuję ci mój. 

Nie był zachwycony, ale w końcu dał się namówić i godzinę później kupowaliśmy bilety na jeden z niewielu filmów granych o tak wczesnej porze. 

- Nie było najgorzej - stwierdził po seansie. - Jednak to nie przebija butelki porządnej whisky.

Na jego twarzy malował się uśmiech. Cieszyłam się, że dzięki mnie choć przez chwilę wyglądał na szczęśliwego. Chciałam mu pomóc, bo domyślałam się jak się czuje. Widziałam to samo, co on, a jednak ja nie odważyłam się pobiec do ogrodu, żeby sprawdzić, czy można jeszcze uratować chłopca. Podziwiałam go za to i było mi go żal, że teraz nie radzi sobie z całą sytuacją.

- Znasz gościa, który tu mieszka? - spytałam Irwina, kiedy, wracając z kina, przechodziliśmy obok mieszkania mojego ojca.

- Niezbyt dobrze, ale wcale nie żałuję, że nie miałem okazji poznać go bliżej - odpowiedział, krzywiąc się i marszcząc brwi pod kosmykiem czarnych włosów opadającym na okulary. - Ma takie samo nazwisko jak ty. Na imię Nicholas, ale to chyba wiesz. Całymi dniami siedzi w domu, zawsze ma naburmuszoną minę, a na ludzi patrzy wilkiem. Wygląda, jakby nienawidził wszystkich i wszystkiego. Nie ma chyba żadnej rodziny, a przynajmniej nikogo tu nigdy nie widziałem. Nie dziwię się, że nikt go nie odwiedza. To samotnik. Jest tak zimny, jak lód. Dokładnie tak samo, jak Brown. - Rzucił mi krótkie spojrzenie. Stanęliśmy właśnie przed drzwiami mojego mieszkania. - Wydaje mi się, że nie ma pracy, bo musiałby czasem do niej chodzić. Nawet ja czasami bywam w swojej. Ale skąd ma pieniądze na mieszkanie, to zagadka... Chociaż w sumie mnie to nie obchodzi. - Wzruszył ramionami.

Patrzyłam na jego twarz, niewyrażającą teraz żadnych konkretnych emocji. Nie lubił swoich sąsiadów, rzadko wychodził z domu, był samotnikiem. Większość cech, które przypisał mojemu ojcu, pasowały do niego samego. To było smutne, że w taki sposób postrzegał ludzi, którzy go otaczali. Edi miała rację, nienawidził innych mężczyzn i potrafił ich tylko krytykować. 

Chwilkę staliśmy w milczeniu, a kiedy odchodził, zauważyłam, że znowu jest smutny. Smutna była też jego zgarbiona postawa i zielone oczy, które nie patrzyły na mnie, gdy pomachałam mu na pożegnanie.

KłamcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz