Rozdział II

324 18 2
                                    

Gdy kończą się lekcje, a ja opuszczam szkołę, zaczyna się ściemniać. Słońce tańczy na horyzoncie w odcieniach pomarańczy i różu. Wdycham wiosenne powietrze, rozkoszując się zapachem świeżo skoszonej trawy.
Na ramiona narzuciłam jeansową kurtkę, a na stopy wsunęłam znoszone trampki, przez co jest mi zimno. Na domiar złego zaczyna padać deszcz, a na ziemi tworzy się błoto.
- Niedobrze - wzdycham i postanawiam złapać stopa. Nie przepadam za tym środkiem transportu, zwłaszcza, że coraz więcej mówi się o atakach pedofili i innych wariatów. Ale nie mam wyboru. Okrywam się ciaśniej materiałem, jaki mam na plecach i kieruję się w stronę drogi.
- O tej porze roku deszcze bywają nieprzyjemne, nieprawdaż?
Odwracam się, ale nikogo nie dostrzegam. Jedynie niska, starsza pani, która przechodzi przez jezdnię. Ale to nie ona. W mojej głowie rozległ się bowiem gardłowy, męski głos, ten sam, który słyszałam w toalecie.
- Niedobrze - mruczę - powoli wariuję.
Zanim docieram na chodnik, zrywa się gwałtowny wiatr. Tak gwałtowny, że cofam się pod wpływem jego siły.
- O tej porze roku wiatry bywają nieprzyjemne, nieprawdaż?
Kręcę głową i ignoruję głos dochodzący z nikąd. Zostało mi jeszcze kilka metrów, a dotrę na pobliskie pobocze.
Przejeżdża pierwszy samochód. Wyciągam rękę, modląc się, by kierowca mnie dostrzegł. Ale na próżno. Przejeżdża drugi. To samo. Dygoczę. Wiem, że znowu będę przeziębiona, a kolejne dni nieobecności... cóż, wolałabym nie zadzierać z dyrektorem.
Wyciągam telefon i dzwonię do mamy. Ona także nie ma lekko. Pracuje na dwa etaty jako fryzjerka i czasami nawet się nie widujemy. Ona przychodzi, jak śpię, albo wychodzi, kiedy ja pracuję. I tak w kółko. Nie mamy chyba recepty na czas dla siebie. Liczy się każdy grosz, a przecież nie zrezygnuję z porządnych studiów dla kromki chleba.
Zerkam na zegarek. Siedemnasta czterdzieści pięć. Za trzy godziny muszę być w pracy. Zastanawiam się, czy zdążę do tego czasu wrócić do domu. Wściekła kopię puszkę leżącą na chodniku.
- Hej! Uważaj trochę!
Obracam głowę, prosto na jezdnię. Jakiś chłopak prowadzący czarne, sportowe porsche uchylił zagniewany szybę.
- Przepraszam - szeptam zdenerwowana - nic mi dzisiaj nie wychodzi.
- Sądząc po twojej minie i po tym, że stoisz w deszczu okryta jeansową ramoneską, jestem skłonny w to uwierzyć.
Uśmiecham się i nie wiedzieć czemu, od razu poprawia mi się nastrój.
- Jedziesz może w stronę...
- High Woods ?
- Dokładnie - zaskoczona, skąd on to wie, robię zakłopotaną minę.
- Wskakuj - rzuca pospiesznie nieznajomy i odwraca wzrok na drogę. Waham się przez chwilę, ale ostatecznie otwieram drzwi, które unoszą się do góry.
- Wow - wzdycham, widząc skórzane fotele i przeszklony dach.
- Co nie? - chłopak mruczy zalotnie, zadowolony z siebie.
Sadowię się obok niego, z racji, że w samochodzie są jedynie dwa fotele. Od razu wyczuwam woń płynu do spryskiwaczy i cytrynowego zapachu do auta. Jedna z moich ulubionych kombinacji aromatów. I fura moich marzeń...
Jedziemy w ciszy, a ja analizuję wygląd kierowcy. Ma około dwóch metrów wzrostu, może i więcej. Do tego czarne włosy, intensywne zielone oczy i duże, zadbane dłonie. Pomimo chłodnego dnia założył jedynie opięty T-shirt, więc widzę jego umięśnione ciało i łagodnie unoszącą się pod wpływem oddechu klatkę piersiową. Jest naprawdę przystojny. No, dobra - zabójczo przystojny. Jego ostro zarysowana szczęka bez cienia zarostu i prosty, średni nos sprawiają, że nadawałby się na modela okładki hollywoodzkiej gazety.
Gdy mężczyzna odwraca wzrok i przyłapuje mnie na tym, że podziwiam właśnie tatuaż na jego ramieniu, obracam się w drugą stronę. Właśnie tacy są najgorsi. Przystojni i umięśnieni w sportowych brykach.
- Jak masz na imię? - pytam, żeby przerwać nieznośną ciszę.
- Hak - odpowiada. No tak. Oczywiście. Moje ulubione męskie imię, nie mogło być inaczej. Zdenerwowana obgryzam paznokcie.
- A ty? - słyszę po chwili. Mam wrażenie, że już go gdzieś słyszałam, ale nie mogę sobie przypomnieć, gdzie. Ta twarz też mi coś mówi, ale w tej chwili mój mózg pracuje na zwolnionych obrotach.
- Alice - rzucam trochę za szybko.
- Alice...moje ulubione imię - śmieje się kierowca.
- Od kiedy? - mrużę podejrzliwie oczy.
- Odkąd się znamy - ucina stanowczo i zatrzymuje się z piskiem opon - Chyba jesteśmy na miejscu.
Zdziwiona patrzę na swoją kamienicę.
- Skąd wiedziałeś, że tu miesz. ..
Odwracam się, ale jego już nie ma. Czyżby mnie śledził? Nie. To niemożliwe. Nie jestem aż tak interesującą osobą. A do tego...kiedy zdążyłam wysiąść z samochodu?

Niezwyczajna Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz