Rozdział XII

144 13 1
                                    

Idę szkolnym korytarzem, nieśmiało obciągając różową bluzkę. Jest zdecydowanie za krótka. Mój pępek przykuwa uwagę grupki chłopców z drugiej liceum. W myślach przeklinam Haka za to, że zmusił mnie do ubrania tego topu.
"Poczekaj, jak tylko wrócę do domu" - grożę mu w myślach  z uśmiechem na ustach. Prawda jest taka, że nie umiem się na niego gniewać.
Podchodzę do  szafki i otwieram ją z cichym westchnieniem. Dzisiaj na pewno oberwie mi się za dni nieobecności w ostatnim czasie.
- Alice! - Victoria z piskiem biegnie w moją stronę. Jej idealny make-up oraz szczupła sylwetka sprawiają, że robi mi się nieswojo.
- Cześć. ..- odsuwam dziewczynę , która zdążyła już zawiesić się na mojej szyi. Nawet ten gest najwyraźniej nie stanowi dla niej żadnego sygnału.
- Mam dla ciebie niespodziankę! - informuje mnie cała w skowronkach.
- Co? - jestem niemal pewna, że się przesłyszałam.
- Dzisiaj po szkole wyciągam cię do spa - chichocze ukazując białe jak perły zęby - i nawet nie próbuj szukać wymówki.
Po tych słowach wraca do identycznie zaskoczonych dzieciaków z jej paczki. Widzę, jak Fred z ciekawością spogląda w moją stronę, ale równie szybko przenosi wzrok na krótką spódniczkę Victorii.
Nie wiem, czemu odpuszczam. Przecież nie mam ochoty spędzić całego dnia z dziunią, która zatruwała moje życie bardziej niż najgorszy chwast.
... A może się mylę?
***
- Alice.
Z zamyślenia wyrywa mnie stanowczy głos profesora.
- Tak?
- Skończyłaś już?
- Przepraszam - tylko tyle mogę powiedzieć - zawiesiłam się na chwilę.
- Zauważyłem. Rozwiązałaś to, o co cię poprosiłem?
Podnoszę się z krzesła i podchodzę do tablicy.
- Tak.
Biorę do ręki kredę i powoli piszę na zielonej płaszczyźnie ciąg liter i cyfr.
- Bardzo dobrze - unosi brwi w zdumieniu - naprawdę, bardzo dobrze. Aż dziwne, że po tylu dniach nieobecności tak sobie radzisz. Siadaj, piątka - wskazuje na krzesło w pierwszej ławce. Zadowolona z siebie zajmuję swoje miejsce i skupiam się na dalszym ciągu lekcji. To będzie naprawdę dobry dzień.
***
- Ładna torebka - siedzę z Victorią na ławce przed salą gimnastyczną. Trwa właśnie długa przerwa. Przerwa, na której zazwyczaj samotnie zajadałam kanapki z serem. Nieodzownym elementem lunchu.
- Dzięki.
- Od Haka?
Nieruchomieję. Skąd ona wie, kim jest mój Obrońca? Czyż  nie powinna zapomnieć o dawnym życiu i trwać w słodkiej niewiedzy?
Najwyraźniej nie.
- Tak - szepczę, bo czuję, że brak mi tchu - skąd go znasz?
- Przecież to twój przyjaciel - obrusza się - tak samo, jak ja.
Nagle robi mi się żal tej wariatki. Nie wie, kim jest i kim była. To takie smutne. Nawet, jeśli robiła wszystko, by uprzykrzyć mi życie, czuję, że "zmieniając jej tożsamość" Hak postąpił źle. Owszem, mam teraz o jedno zmartwienie mniej. Ale czy aby na pewno chciałam mieć przyjaciółkę tym kosztem?
- Pamiętaj, gdzie zabieram cię po szkole - wymachuje ręką przed moją twarzą - trzeba się trochę odstresować, no nie? Pomyśl tylko...maseczka błotna, masaż i manicure! Aż ślinka cieknie!
- Taa...- spoglądam na zegarek. Za parę godzin wyląduję w jakimś brązowym gównie z Victorią,  dbając o piękną cerę. Fajnie, że to są jej zmartwienia. Jędrne ciało, ścisła dieta, fryzjer i manicure. Też chciałabym takie mieć. Sęk w tym, że w moim przypadku dochodzi jeszcze praca i mieszkanie.
***
Gdy kończę zajęcia, słońce powoli zachodzi. Niebo rozświetlają barwy pomarańczy i różu. Idę za Victorią, która pędzi, jak szalona w stronę parkingu.
- Wsiadaj - uradowana otwiera drzwi do swojego nowego miętowego Fiata 500.
Hak przysłał mi SMSA, że "ważne sprawy" się przedłużyły i nie da rady przyjechać. Nie ukrywam, byłam rozczarowana.
- Czego lubisz słuchać? - siedzę w fotelu pasażera wdychając aromat cynamonu i jabłka. Szczerze wolałabym zdecydowanie inny zapach. Na przykład...cytrynę z nutą płynu do spryskiwaczy. Ale nie to jest teraz istotne. Po raz pierwszy w życiu jadę do spa. Z najpopularniejszą dziewczyną w szkole!
- A ty? - szczerze nie mam ochoty zastanawiać się nad ulubioną piosenką, podczas gdy Hak ma na głowie coś naprawdę ważnego.
- Proponuję płytę z Fifty Shades of Grey. Mają naprawdę niezłą playlistę. Zresztą, sama oceń - naciska jakiś przycisk i zaraz potem podziwiam zmysłową muzykę, od której można się uzależnić.
- Oglądałaś? - pytam, wymownie spoglądając na odtwarzacz.
- Byłam na premierze w walentynki - przewraca oczami, jakby to było oczywiste - z Fredem.
- Wy...razem?
Zawsze miałam ochotę się o to zapytać. Ale nigdy nie miałam odwagi. Odkąd pamiętam, Fred i Victoria byli nierozłączni. Pomimo licznych związków i burz w swojej znajomości, śmiało określiłabym ich mianem beznadziejnego friendzone, z którego nie potrafią wyjść. W sumie...on idealny, ona idealna...nic dodać, nic ująć.
- Nie - dziewczyna czerwieni się i uruchamia silnik - on ma dziewczynę.
Zaskoczona unoszę brwi. Victoria jest zazdrosna?! Ona w ogóle potrafi się czerwienić? ! A ja od zawsze miałam ją za zimną sukę bez ambicji.
- Lubię go - kontynuuje po chwili - od zawsze go lubiłam. Od pierwszego dnia, gdy się poznaliśmy. To dzięki niemu mam to wszystko - demonstruje swoje tipsy, włosy, makijaż - dzięki niemu nie jestem pośmiewiskiem, a wzorem, rozumiesz? Gdy byłam młodsza, wyglądałam strasznie. Moje ciało...- krzywi się - Cóż. ..daleko, by mówić o ideale. A gust? Wyobrażasz sobie, że do piętnastego roku życia moim ulubionym outfitem był dres?!
- Śmieje się, ale ja dostrzegam w tym śmiechu nutę zmieszania i wstydu. Ona? Victoria ? Kiedyś zwykła dziewczyna z kompleksami...? Cóż, los bywa zaskakujący.
- To przez niego tak się...zmieniłaś? Zaczęłaś się malować i w ogóle..?
Nie odpowiedziała. Ale także nie zaprzeczyła.
Nim się zorientowałam, dojechałyśmy na miejsce. Ogromny budynek rzucał cień na całą okolicę.
- To co? Wchodzimy - Victoria złapała mnie za rękę i pociągła w stronę wejścia.
Środek pomieszczenia można opisać jako...elegancki. Bardzo elegancki. Ogromne kanapy rozstawione były po całym pomieszczeniu, otaczając recepcję i liczne akwaria z rybami oceanicznymi.
- Dzień dobry - moja towarzyszka podeszła do jednej z pań i zaczęła prowadzić zawziętą dyskusję dotyczącą usług. Ja w tym czasie postanowiłam przyjrzeć się błazenkom pływającym nieopodal.
Tak, dla mnie to dużo ciekawsze zajęcie, niż gadanie o maseczkach.
- Alice - zawołała mnie Victoria, gdy byłam już zaaferowana błazenkiem do tego stopnia, że zapewne sama wyglądałam na wielka, zdziwiona ryba.
Obróciłam się i pobiegłam za kobietami, starając dotrzymać kroku koleżance.
***
-  Proszę się rozebrać do pasa - jedna z masażystek zmierzyła mnie oschle - CAŁKIEM.
Z westchnieniem odpięłam stanik i położyłam się na jednym z łóżek.
- Wyluzuj - Victoria zachichotała i odprężona nakazała jednej z pracowniczek spa rozpocząć pracę.
Muszę przyznać, że masaż to coś naprawdę przyjemnego. Zamykasz oczy i masz pustkę w głowie. Po prostu. Bez problemów. Bez zmartwień. Przez tę jedną  chwilę myślisz o sobie i tylko sobie.
- I jak? - usłyszałam gdzieś w oddali głos koleżanki.
- Świetnie - westchnęłam szczerze. Jeszcze nigdy nie czułam się tak zrelaksowana.
Powieki zaczęły mi się przymykać, opadając ciężko od zmęczenia. W tle grała muzyka, powolna i relaksująca. Było mi tak...błogo...
I nagle coś się stało. Okno w pomieszczeniu pękło, zamieniając  w drobny pył. Wszystkich ogarnęła panika. Widziałam tylko kurz. Słyszałam hałas, ale byłam zbyt oszołomiona, by zareagować.
Odwróciłam się, gdy czyjeś silne ręce pociągnęły mnie do tyłu. Nie oponowałam, bo gdzieś głęboko w sobie czułam, że to właściwe ręce. Te dobre, wielkie dłonie, które nigdy nie śmiałyby  skrzywdzić kogoś takiego, jak ja.
- Uważaj - nagle ramiona puściły moje ciało i lekko odepchnęły w stronę ściany. Widziałam zarys czarnych skrzydeł, oddalających się z każdą sekundą. Wyciągnęłam rękę w ich stronę w duszy błagając chłopaka, żeby wrócił.
- Hak...- szepnęłam bez tchu. Nie czułam nóg, wszystko dookoła wirowało, a z kolana sączyła się krew.
I wtedy coś mnie zaatakowało. Jednym ruchem powaliło na ziemię, przygniatając swoim ciężarem.
- Po...pomocy! - pisnęłam ostatkiem sił.
Myślałam, że to już koniec, że zaraz zginę...ale los chciał inaczej. Hak w porę rzucił się na wroga, odciągając go ode mnie. Widziałam, tylko ułamki szarpaniny, ale to wystarczyło, by dostać ataku paniki.
- Chodź - przyjaciel wrócił i wziął mnie na ręce, uważając, by nie dotknąć ran na moich nogach. Jakimś cudem miałam na sobie ręcznik, więc nie pokazałam zbyt dużo pozostałym. To dobrze. Jedno zmartwienie mniej. Otuliłam się szczelniej  materiałem i wtuliłam w twardą klatkę piersiową mężczyzny,  wdychając zapach wody kolońskiej.
- Hak... Co to było?
- Nie będziemy tutaj rozmawiać - uciszył mnie stanowczo - ale nadeszła pora, abyś poznała prawdę, Alice.

Niezwyczajna Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz