Rozdział XX

135 9 0
                                    

Było słoneczne popołudnie. Złote promienie przebijały się przez warstwę chmur, dodając okolicy przyjaznego wyrazu.
Siedziałam na ławce w parku, włosy miałam rozpuszczone, lekko targane przez zimowy wiatr. Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. Wiedziałam to, tak samo jak wiedziałam, że nie mam ich z kim spędzić. Rozmyślając w samotności, obserwowałam dyskretnie matkę bawiącą się z dzieckiem.
Uniosłam kącik ust w delikatnym uśmiechu. Dziewczynka biegała wzdłuż pokrytej śniegiem ścieżki, roześmiana, ze śnieżką w swojej małej, pulchnej dłoni. Kobieta obserwowała ją ze zmarszczonymi brwiami, co nasunęło mi na myśl Haka i sposób, w jaki na mnie patrzył. Ciekawe, czy w jego oczach wyglądałam podobnie.
Westchnęłam, odchylając się do tyłu, wsparta na drewnianej ławce. Z moich ust wydobył się kłębek pary, który zniknął równie szybko, jak się pojawił. Szurnęłam butem o warstwę lodu pod stopami i wróciłam do oglądania dziewczynki.
Lepiła bałwana, co trochę jej nie wychodziło z powodu kiepskiego śniegu. Matka kibicowała małej z anielską cierpliwością.
- Spróbuj lepić mniejsze kulki - doradzała raz po raz, cierpliwie kucając przy dziecku.
Moją uwagę odwrócił wibrujący telefon. Wyjęłam go z kieszeni, w nadziei, że to Hak. Odesłałam go wcześniej na miasto, mówiąc, że potrzebuję chwili samotności. Musiałam go przekonywać pół godziny, że jak raz zostawi mnie na godzinkę, nic się nie stanie. Posłuchał dopiero wtedy, gdy powiedziałam mu, że muszę się zastanowić nad tym, co dalej. Z matką. Ze mną. Z George'm. I Hakiem ( tego ostatniego nie wypowiedziałam na głos ).
Spojrzałam na ekran i cały entuzjazm prysł,  jak bańka mydlana.
- Halo?
- Alice? - cienki głos matki zirytował mnie bardziej niż kiedykolwiek.
- A kto? Chyba do mnie dzwoniłaś?
- Nie mów do mnie takim tonem - starała się być surowa, ale jej nie wyszło. Nigdy jej to nie wychodziło - dzwonię, żeby cię przeprosić. Wiem, że zachowałam się wobec ciebie...niestosownie...
- Niestosownie? Co to za słownictwo? Nie rozmawiasz z sekretarką.
- Oh, przestań! Dlaczego musisz wszystko utrudniać?
- Zatem nie utrudniam. Nie chcę ci przeszkadzać, pewnie zaraz masz randkę z tym swoim Gregorem.
- Georgem.
- Wszystko mi jedno. Chcę tylko wiedzieć, co ze świętami? Domyślam się, że przyjedziesz na godzinkę, dwie i po sprawie? A może ja mam dojechać  do was, do Bostonu?
- Właściwie to... - zawahała się - wyjeżdżam z Georgem na Florydę z okazji Gwiazdki. Taki mały prezent...
- I nie odwiedzisz mnie? Nawet na chwilę?
Zaczęłam nerwowo skubać skórki od paznokci.
- No...obawiam się, że nie. Ale przecież jesteś już dużą, mądrą...
Zaczęłam kipieć z wściekłości. Rzuciłam gniewne spojrzenie na słuchawkę, a zanim zdążyła cokolwiek dopowiedzieć, przerwałam połączenie.
Pusta w środku, bez żadnych emocji, wsunęłam telefon do kieszeni kurtki.
Mama z dziewczynką zniknęły i teraz stał przede mną ciemnoskóry chłopczyk w żółtej parce i eleganckiej apaszce.
Spojrzałam na niego, lekko zdezorientowana śmiałością, jaką wykazał siadając obok.
- Chcesz? - wyciągnął z plecaka gumy do żucia i podał mi paczkę.
- Dzięki - wzięłam jedną i zaczęłam przeżuwać.
- A tak w ogóle to jestem Ali - chłopiec schował opakowanie do kieszonki z przodu i zmierzył mnie podejrzliwie - nic nie mówisz.
- Mama cię nie uczyła, że nie rozmawia się z obcymi?
- Uczyła. Ale ty to chyba przesadzasz. Nie wyglądam na żadnego terrorystę, żeby omijać mnie szerokim łukiem.
- To prawda - podałam mu rękę, którą zresztą uścisnął - Alice.
- To tak, jak moja ciotka! - uśmiechnął się i zaczął wywijać nogami w powietrzu - ale to nie taka moja prawdziwa ciotka, bo ona jest koleżanką mamy z pracy i ma białą skórę.
- A ty nie jesteś stąd?
- Nieee - spojrzał na swoje małe stopy, na chwilę zatrzymując wiwijanie nimi i demonstrowanie markowych butów - tata dostał  pracę w firmie i się przeprowadziliśmy.
- A twoja mama?
- Sprząta dokładnie tam, gdzie tata pracuje. Jak się jeszcze trochę pomęczy, to awansuje. Ja tam się nie znam. A ty? Co robisz?
- Jeszcze się uczę - przyznałam - ale jakiś czas temu pracowałam w kawiarni. Chyba mnie wyrzucili.
- Chyba? - zrobił wielkie oczy.
- Długo nie przychodziłam. Miałam...problemy.
- Wszyscy tak mówią - westchnął Ali - Ja też mam problemy i chodzę do szkoły. A czasami nawet jadę autobusem do firmy taty, bo tam jest taka fajna knajpka i mają dobre kanapki. A jak ładnie poproszę, to dostaję tę największą  z masłem orzechowym.
- Fajnie - skwitowałam.
- Ale ty jesteś małomówna! Zwariować można!
- Nie idziesz się pobawić z rówieśnikami? No wiesz, w końcu to oni są dla ciebie lepszym towarzystwem.
- Wolę posiedzieć tu z tobą.
- Chciałam zostać sam na sam z problemami, ale chyba nie mogę na to liczyć, prawda?
- Prawda. Zawsze lepiej pomówić. No więc jaki masz problem?
Uśmiechnęłam się. Co za dociekliwy smarkacz.
- Takie...rodzinne spory. No i chłopak.
- Masz chłopaka?
- Nie.
Westchnął poirytowany - to o co chodzi?
- Widzisz, młody...tak się składa, że idą święta. A ja nie mam nawet z kim spędzić tak uroczystego dnia.
- A rodzice? Ja zawsze spędzam święta z rodzicami.
- Mama wyjechała, a tata...nie żyje.
- A chłopak? Ten, którego "nie masz"?
- On ma swoją rodzinę.  I tak spędza ze mną dużo czasu. Nie chcę go prosić o rezygnowanie z domowej kolacji.
Ali zastanowił się chwilę - No to przyjdź do nas! Mama zawsze przygotowuje dodatkowe krzesło, gdyby ktoś taki, jak ty wpadł nieoczekiwanie. Jesteś spokojna i małomówna. Rodzice by cię polubili. U nas atmosfera jest bardzo przyjazna. Gra muzyka, tata za głośno śpiewa kolędy. Ja cały czas gadam. A ty byś cały czas milczała i jako jedyna słuchała.
- Dzięki za dobre chęci, ale nie.
- Nie, bo...?
- Bo nie.
- To już podchodzi pod depresję. Alice, musisz wyjść do ludzi!
- Dzięki za radę.
Spojrzałam w dal, na spadające płatki śniegu. Teraz w okolicy byliśmy tylko we dwoje. Starsze małżeństwo dawno wstało ze swojej ławki i, trzymając się za ręce, udało w kierunku drogi. Wzruszył mnie widok spełnionej, dojrzałej miłości.
- Robi się zimno - zauważył chłopak, przerywając ciszę - chyba wrócę do domu.
Skinęłam - miło było cię poznać, Ali.
- A ty? Nie wracasz?
- Czekam na kogoś - wzruszyłam ramionami - jeszcze sobie tu posiedzę. Idź już, młody. Pada coraz bardziej.
Uśmiechnął się smutno.
- Czekasz na niego, prawda?
- Na kogo?
- Na chłopaka. Czekasz na swojego faceta.
- Można tak to ująć - uniosłam brwi.
- Tego, który nie istnieje?
- Dokładnie tego samego.
- No...to powodzenia. Dziwna z ciebie babka, ale ogólnie całkiem spoko.
Nim się obejrzałam, odwrócił się i pognał chodnikiem w przeciwnym kierunku.
I kiedy tak patrzyłam na pusty park, oblała mnie fala tęsknoty.
Oddalający się kształt Ali' ego stawał się coraz bledszy i mniejszy, aż zupełnie zniknął mi z oczu.
Park zamarł pod białą warstwą śniegu, a chodnik pokryła warstwa zlodowaciałej powłoki, obsypanej piaskiem.
Na tle całej tej światłości, rzucał się w oczy, jak nikt inny. Szedł wyprostowany, upadły, że skrzydłami rozpostartymi na szerokość potężniejszą niż kiedykolwiek. Czarny płaszcz powiewał mu na wietrze, a włosy obsypały malutkie płatki.
Mgła wiła się u jego stóp, jakby celowo składała cześć istocie nie z tego świata, pomimo, że nie była ona święta ani dobra.
Zastanawiałam się, jak to możliwe, że w miejscu publicznym ujawnił swoją prawdziwą osobowość. Wszyscy mogli to zobaczyć, wezwać policję, zamknąć go w ściśle tajnym więzieniu.
Ale kiedy tak szedł, wysoki, potężny, szlachecki, doszłam do wniosku, że nawet FBI nie jest w stanie go zatrzymać.
Rozglądał się chwilę po parku, nieco zaniepokojony. Sadystycznie cieszyłam się, gdy zdenerwowany zaczął wyciągać telefon z kieszeni.
Właśnie wtedy nasze oczy się spotkały.
Mimowolnie uśmiechnęłam się, a on w odpowiedzi poszedł w moim kierunku.
- Wyglądam jakoś...nie tak? - zapytał, marszcząc brwi - wypadło mi pióro?
- Dlaczego?
- Szczerzysz się, jak głupia.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że boli mnie twarz od zbyt długiego uśmiechania. 
- Wszystko w porządku.
- Jest diabelsko zimno, a ty siedzisz tu jak skończona idiotka. Od razu nie miałem ochoty się na to zgadzać.
- Nie gadaj tyle, tylko siadaj.
Zrobił, co mu kazałam. Był tak blisko mnie, że czułam jego męskie, zmysłowe perfumy, a także ciepło bijące od jasnej, aczkolwiek żywej skóry. Złapał moją dłoń i delikatnie ją potarł, próbując rozgrzać zmarzniętą kończynę. Spojrzałam na niego, ale on wciąż wlepiał wzrok w ziemię.
- O czym myślałaś?
- Słucham?
- O czym myślałaś, kiedy mnie nie było w pobliżu? Co jest takiego ważnego, że nawet JA nie mogę o tym wiedzieć?
Spojrzałam w niebo. Wszystko wirowało, gwiazdki spadały albo na nasze twarze albo na chodnik.
- Nie wiem, jak to ująć - zaczęłam nieśmiało - ale czasami muszę pobyć sama ze sobą. Nie dlatego, że ci nie ufam. Ale kiedy człowiek rozmyśla, nawet te najbliższe osoby mu w tym przeszkadzają. Nie twierdzę, że mi zawadzasz, tylko każdy z nas chce chwili...przestrzeni...
- Nie zmyślaj. Nigdy nie mówisz do mnie takim tonem. O co chodzi?
Wypuściłam z płuc długo wstrzymywane powietrze - o święta.
Uniósł brwi - matka ich z tobą nie spędzi?
- Nie. Wyjeżdża z tym pieprzonym kabanosem na Florydę.
Zagwizdał - A córcię zostawia...
- Nie poprawiasz mi nastroju.
- Chciałem powiedzieć, że córcię zostawia pod najlepszą opieką - dumnie uniósł głowę.
- Nie bądź taki skromny...
Roześmiał się - zanim dojedziemy do miejsca, skąd pochodzę, możemy zrobić sobie postój w jakimś motelu. Znaczy...zrobimy na pewno. Mam na myśli, że urządzimy sobie małą Wigilię.
- Ale...
- I tak nie zdążę dojechać do domu na ten czas. Poza tym my nie obchodzimy świąt. Ojciec zabronił tego zwyczaju lata temu. Czasem tylko...- spochmurniał - matka po kryjomu dawała nam prezenty albo coś słodkiego i uczyła kolęd. Mnie i Huga. Reszta za bardzo była za ojcem.
Skinęłam głową - jeśli chcesz, popracujemy nad tym.
- Czas już na nas - przerwał zdecydowanie i wstał z ławki - Nie wiem, jak ty, ale ja nie zamierzam zamienić się w kostkę lodu.
***
Zaparkował niedaleko wejścia do parku. Zanim doszłam do Range Rovera, widziałam jak chował coś do bagażnika. Kilka rzeczy ze sklepów. Wzruszyłam ramionami i wśliznęłam się na przednie siedzenie.
Hak włączył ogrzewanie i zwinnym ruchem zeskrobał lód z szyby.
- Cholerna zima - zaklął i ruszył z warknięciem silnika.
***
Jechaliśmy kilkadziesiąt minut, aż zapadł zmrok. Znaleźliśmy niewielki hotelik położony w malowniczym krajobrazie zamarzniętego jeziorka po lewej i stacji benzynowej po prawej, ucywilizowanej stronie, gdzie biegła wąska, oblodzona szosa.
Wyszłam z samochodu, zesztywniała i zmarznięta, ale kiedy zobaczyłam budynek, w którym przenocujemy, od razu poprawił mi się humor. Zwykle motele kojarzą nam się z czymś okropnym, starym, zardzewiałym i od razu wybieramy hotel albo wolimy pozostać przy postoju na zwykłej stacji i kupić sobie dwie duże kawy. Ale to miejsce było po prostu urocze! Lampki, kolorowe i świecące, ozdabiały wejście do środka i średniej wielkości choinkę na schodach. Hak wyjął torby z bagażnika, przy okazji upychając coś do środka nogą i ruszył za mną, beznamiętnie mierząc urocze drzewko.
Ciekawe jak wygląda teraz Nowy Jork? Na pewno tak, jak zawsze o tej porze. Nasza sąsiadka zapewne puka teraz do drzwi mojego mieszkania i domaga się cukru na przepyszne ciasto czekoladowe.
Pan Edward, konserwator, zapewne stoi  na drabinie i, marszcząc swoje stare czoło, w pośpiechu mocuje jakieś świecidełka, spiesząc się do domu, do rodziny. Victorię widzę, jak tylko zmrużę powieki. Roześmianą, myszkującą w galerii handlowej, nurkującą w wieszakach i wybierającą drogie ciuchy. Fred pewnie stoi przed przymierzalnią i znudzony powtarza w kółko : wyglądasz wspaniale!
A ona uśmiecha się do niego słodko i z zadowoleniem zerka w lustro.
Moja mama pakuje się w naszą starą, bordową walizkę i słucha kolęd w telewizji, a Pieprzony Kabanos jeszcze pracuje. Uczniowie naszej szkoły szaleją na ulicach albo chodzą do kin na świąteczne premiery. Ktoś piecze ciasteczka, ktoś się śmieje, ktoś właśnie zaprasza dziewczynę na randkę, a ktoś właśnie z nią zrywa. Nowy Jork. Miejsce, w którym dosłownie zawsze coś się dzieje. Mój dom.
Dom, za którym tęsknię bardziej, niż mogłabym przypuszczać.

Niezwyczajna Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz