Środa nadeszła szybciej, niż bym tego chciała. Nim się obejrzałam, stałam przed lotniskiem z walizką mamy w ręce. Ona sama skoczyła jeszcze do fryzjera. Za jakąś minutę powinna się zjawić.
Przestępuję z nogi na nogę, wdychając wilgotne powietrze. Deszcz padał okrągłe dwie godziny, ustając chwilę przed tym, jak wyszłam z domu.
- Alice! - z zamyślenia wyrywa mnie głos tak cienki i piskliwy, że może należeć tylko do jednej osoby.
- Jesteś - szepczę, gdy kobieta zawiesza mi się na szyi.
- Daj - bierze z mojej ręki bagaż i idzie wolnym krokiem w kierunku przeszklonego budynku. Wiem, co zaraz nastąpi. Czuję to całą sobą, choć bardzo nie chcę tu zostać. Bez niej. Całe życie boję się samotności, ciszy i ciemności. Boję się zostać jedynie we własnym towarzystwie. Wtedy demony przeszłości ożywają.
Przez szesnaście lat nie rozstawałam się z mamą nawet na tydzień. A teraz...dwa lata.
Dogoniłam ją, dysząc ciężko. Zawsze zostawałam w tyle. Podczas, gdy ona biegła z uśmiechem w przyszłość, ja plątałam się w sidłach przeszłości. Zamartwiałam beznadziejnymi szczegółami, odwracając od ludzi.
Teraz...zostanę sama.
- Kupić ci colę? - matka odwraca się do mnie z takim samym uśmiechem, jak zawsze. Staram się zapamiętać ją radosną , jak teraz.
- Nie, dzięki -szepczę i patrzę na zegarek - pospieszmy się, samolot nie będzie czekał.
Docieramy do bramek. Z niepokojem stwierdzam, że nadszedł czas rozstania.
Stoimy przez chwilę, milcząc i spoglądając wszędzie, gdzie jest to możliwe. Tylko nie na siebie.
- Mamo - zaczynam, patrząc na buty.
- Tak?
- Powodzenia - po tych słowach przytulam kobietę. Gdy odwzajemnia uścisk, wwąchuję się w jej sweter. Zawsze pachniał tak samo. Byłam przywiązana do tej woni. Tej i jeszcze jednej, nuty cytryny połączonej z płynem do spryskiwaczy.
- Tobie chyba nie trzeba go życzyć - odsuwa mnie delikatnie - dasz sobie radę, Alice. Bądź silna.
Kiwam głową i zaciskam usta w wąską linię.
- Muszę iść - oznajmia mama i robi parę kroków w tył.
- Uważaj na siebie - wołam powstrzymując łzy napływające do oczu.
- Dobra dobra. Możesz już iść - słyszę jej cichy chichot - Nie będziesz tu stała cały dzień, prawda?
I tak właśnie znika mi z oczu.
Tyle rzeczy, których mi nie powiedziała, tyle czasu i tajemnic, jakich nie było dane mi poznać. A teraz czeka nas rozstanie. I to nie krótkie.
***
Niespecjalnie spieszyło mi się do mieszkania. Nie miałam odwagi spojrzeć na pusty pokój rodzicielki. Wszystkie ciuchy, które pachniały domem , wywiozła ze sobą. Bez niej i jej rzeczy ... nie jestem w stanie nazwać tych czterech ścian domem. To więzienie. Codziennie przypominające mi o tym, że zostałam sama w moim małym, nędznym życiu.
Patrzę przed siebie. Mam dość tego dnia. Nie poszłam do szkoły. Jutro też nie pójdę. Nie mam konkretnego celu w życiu.
- Gdzie tak biegniesz? - obracam się i widzę Haka. Podskakuję przestraszona, gdy kładzie mi dłoń na ramieniu.
- Nie chciałem cię wystraszyć - robi przepraszającą minę, a ja cieszę się, jak nigdy, że mam go przy sobie. Tego było mi trzeba.
- Chodźmy stąd - łapie mnie za rękę i wyprowadza z lotniska. Podziwiam jego ciepłe ciało, delikatny uścisk. Podoba mi się sposób, w jaki mnie trzyma. Jakbym była z porcelany. Jakbym była jego najcenniejszym skarbem.
***
Jedziemy, jak zawsze, w milczeniu. Nie przeszkadza mi to. Wyglądam przez okno i zastanawiam się, dokąd mnie zabiera.
- Nie chodzisz do szkoły?
Spoglądam na niego. Jego oczy są idealnie zielone, przez co się odprężam.
- Nie. Nie wiem, czy kiedykolwiek tam wrócę - przyznaję.
- Dlaczego tak mówisz? Przecież na Victorii świat się nie kończy, prawda?
- Niby tak - wzdycham - ale wiesz , jak to jest...Po tym wszystkim...Co kiedyś przeszłam...ja...
- Nie musisz się tłumaczyć. To moja osobista opinia, że powinnaś tam wrócić i pokazać ludziom , na co cię stać. Pokaż im, że jesteś warta dużo więcej.
Zaimponował mi swoimi słowami. Może jednak nie będę zupełnie sama?
Podjeżdżamy pod ogromne centrum handlowe, a ja zerkam pytająco w stronę chłopaka.
- Chodź - mówi i wysiada z samochodu - przyda ci się jakaś porządna stylówka.
***
Wchodzimy do sklepu, czuję na sobie karcące spojrzenia przechodniów. Hak wygląda przy mnie jak jakiś książę. Idzie dumnie, stawiając długie kroki, a jednocześnie pilnując, by nie zgubić drepczącej za nim sieroty.
- Gdzie ty mnie zabierasz? - przewracam oczami, a on staje nagle i wskazuje palcem na jeden ze sklepów - powinnaś odnowić swoją garderobę. Te ciuchy, które masz na sobie, mogłabyś wystawić na sprzedaż antyków.
Zarumieniłam się zawstydzona. Wiedziałam to doskonale.
- Ale to jeden z najdroższych sklepów , jakie tu są!
- No i? - uśmiechnął się i pociągnął w stronę wieszaków.
***
- Ach, panie Hak - jakaś młoda sprzedawczyni podbiegła do mojego towarzysza, cała w skowronkach - Jak miło znowu pana widzieć!
Udawała, że nie istnieję, więc milczałam, spacerując między manekinami.
Podczas, gdy Obrońca flirtował z dziewczyną, ja postanowiłam posprawdzać ceny paru bluzek.
- Co?! Koszulka z nadrukiem za 100 dolarów?! - myślałam, że wyjdę z siebie. Nigdy nie miałam nic równie drogiego.
Kobieta zerknęła na mnie z politowaniem i w końcu zaciągając do przymierzalni.
- Mam cię zrobić na bóstwo - syknęła i poszła przynieść parę ekskluzywnych rzeczy.
***
- Co to jest? - szepnęłam przerażona obracając w rękach coś, co chyba miało być bluzką. Hak czekał w fotelu naprzeciwko kabiny, popijając kawę, którą zrobiła mu sprzedawczyni.
Wyszłam z przymierzalni, zawstydzona skąpym materiałem.
- Wow...- Hak zmrużył oczy i z uznaniem spojrzał na dziewczynę - dzięki Clarisse.
Kobieta wypięła się dumnie, podając kolejny zestaw ciuchów.
Tak minęła reszta dnia. Chodziłam od jednego sklepu, do drugiego, wykończona zakupami. Miałam już cztery eleganckie bluzki, dwie sportowe, trzy letnie, jedną zimową, sweter, jeansy, rurki, getry, okulary przeciwsłoneczne i nowy plecak do szkoły.
- Nie wyrabiam...- sapnęłam, siadając na ławce na pasażu.
- Nie wymiękaj! -zażartował Hak, który za to wszystko zapłacił.
- Ile można? Ile już wydaliśmy?
- Ty nic nie wydałaś. Tej wersji się trzymajmy.
- Ale...
- Dobra - zerwał się z siedzenia - Idę kupić nam coś do zjedzenia. Ty tu zaczekaj - rozkazał i już go nie było.
***
Siedziałam patrząc na ludzi i zastanawiając się, czy ich także na to wszystko stać. Na te ciuchy, buty, naszyjniki. .. zastanawiałam się, czy to doceniają.
Gdy zaczęłam nerwowo obgryzać paznokcie, pojawił się Obrońca. Dał mi jednego hamburgera, a drugiego zostawił dla siebie. Zaintrygowało mnie, co trzymał za plecami.
- Co tam masz? - zapytałam z ciekawością.
- Niespodzianka - podał mi reklamówkę z logiem Louis Vuitton. A w środku...była torba warta co najmniej dwa i pół tysiąca.
- Nie mogę tego przyjąć! Czyś ty oszalał?!
Zaśmiał się tylko i wymamrotał coś pod nosem, po czym rzucił - czas się zbierać do domu.
***
W głowie mi się nie mieściła ilość nowych rzeczy. To jak spełnienie marzeń Kopciuszka. Byłam prawie pewna, że to sen.
Jechaliśmy tą samą drogą, co ostatnio. Zerknęłam na Haka, który uważnie prowadził sportowy samochód.
- Hak...
- Tak?
- Pomyślałam...to znaczy...czy możesz...zostać dzisiaj ze mną?
Wyglądał na zaskoczonego, ale skinął głową - zostanę ile tylko będziesz chciała. Wiem, że boisz się ciemności.
- Dziękuję - szepnęłam. Spojrzał na mnie zdziwiony - za co?
- Za to, że jesteś - pogłośniłam piosenkę w radiu nim zareagował.
CZYTASZ
Niezwyczajna
Novela JuvenilZwykła dziewczyna, która z powodu problemów rodzinnych musiała bardzo szybko dorosnąć. Z pozoru zakompleksiona nastolatka z ambicjami, pracująca we włoskiej kawiarni na obrzeżach Nowego Jorku. Obarczona brzmieniem przeznaczenia. Wybrana na Jedyną...